Loading...

Będziesz Biblię czytał nieustannie | Forum Nowenny Pompejańskiej

Lokalizacja tematu: Forum » Różności » Propozycje
Dorota
Dorota Lip 12 '16, 23:36

Za Jezusem idę, bo…?

 

Wtedy Piotr rzekł do Niego: Oto my opuśœciliœśmy wszystko i poszliœśmy za Tobą, cóż więc otrzymamy?Jezus zaœś rzekł do nich: Zaprawdę, powiadam wam: Przy odrodzeniu, gdy Syn Człowieczy zasiądzie na swym tronie chwały, wy, którzy poszliœście za Mną, zasiądziecie również na dwunastu tronach, sądząc dwanaœście pokoleń Izraela. I każdy, kto dla mego imienia opuœści dom, braci lub siostry, ojca lub matkę, dzieci lub pole, stokroć tyle otrzyma i życie wieczne odziedziczy.

Mateusz 19,27-29

 

Uprawiamy jogging albo chodzimy do siłowni po to, żeby zrzucić trochę sadełka. Auto tankujemy po to, żeby miało na czym jeździć. Do sklepu leziemy, bo trzeba kupić, co konieczne do codziennego funkcjonowania. Ot – rzecz wiadoma. A za Jezusem idę, bo…?  

No właśnie, po co?   Po co idziesz za Jezusem? Dziś warto sobie na to odpowiedzieć.

Co Ci daje trzymanie się Jezusa w codzienności? Jaki jest bilans Twojego chrześcijaństwa? Jakie w związku z nim masz zyski, a jakie są Twoje straty?   Odpowiedź na pytanie: po co? jest istotną odpowiedzią, bo – jeśli jest prawdziwa i głęboka – pomaga się Go trzymać. Szczególnie wtedy, kiedy przyjdą straty. A przyjdą. Chodzenie za Panem to nie sielanka, to nie życie na duchowym haju. To orka czasem jest.

  Chodzenie za Nim wiąże się nieuchronnie z traceniem: czasu, relacji, planów, pieniędzy itd. I żeby łatwiej było tracić (po to, by potem zyskać), warto odkryć co mnie napędza do łażenia za Jezusem.   Dla mnie odpowiedź na pytanie: po co? – brzmi: bo warto. Bo daje mi to poczucie sensu. Bo pokazuje mi, że życie ma sens, pomimo swych ciemniejszych odcieni. Bo odkrywam, że warto się starać, nawet jak się czasem nie rozumie. Bo chodzenie za Nim daje pełnię, nasycenie, których nie potrafię znaleźć w ludziach (nawet mi bliskich) czy rzeczach. Bo chodzenie za Nim daje mi nadzieję, że do czegoś sensownego mnie On zaprowadzi. Nawet, jeśli czasem nie ogarniam.

  I jeszcze rzecz jedna.   Każda strata na rzecz Jezusa jest w sumie pozorna. Bo coś tracisz, żeby potem zyskać. Inwestujesz w Jezusa, ryzykujesz, a potem są takie odsetki na Twoim koncie, że wow! Każda strata dla Jezusa, mimo, że boli, jest warta swej ceny, bo za nią kryje się jakaś inna pełnia – większa i lepsza od Twoich wyobrażeń czy zachcianek.

  Dla mnie jako księdza te słowa Jezusa do Piotra, że będzie miał stokrotnie więcej – sprawdzają się w konkretach. Nie mam żony i dzieci (choć bardzo bym chciał) – ale staję się przewodnikiem i czasem ojcem dla setek ludzi. Nie zbudowałem swego domu – ale mam dziesiątki miejsc, gdzie mogę się zatrzymać i poczuć jak u siebie. A to tylko rzeczy codziennie, ziemskie. Na tym wszystkim jest najfajniejsza wisienka – relacja z Jezusem, On sam. Normalnie WOW.

  Z Jezusem warto tracić, żeby zyskać. Bo On się lepiej na życiu zna, niż Ty sam/a. Weź ufaj. Ucz się tego zaufania. I pozwól Mu Cię obsypać niespodziankami.   +  


Kiedy człowiek oddaje swoje serce temu, co stało się jego "bogactwem", może być pozbawionym mądrości. Nic, co jest na świecie, nie może być dla mnie dobrem większym od Boga. Bogactwo jest źródłem trosk, zmartwień. Co jest dla mnie przeszkodą w miłowaniu Jezusa? W jakich sprawach znalazłem upodobanie? Jakie rzeczywistości intronizuję w sercu? Co miłuje moje serce? Co stało się moim bogactwem? Wydaje się, że trudności człowieka, zależne są od tego, co stało się jego bogactwem [ o. J. Pierzchalski SAC ]

 

ks. Krzysztof Freitag

Edytowany przez Dorota Lip 12 '16, 23:38
Bożena
Bożena Lip 13 '16, 12:09
Normalnie WOW!!!:):)) Dzięki Dorotko, za ten wpis:)
Dorota
Dorota Lip 16 '16, 00:24

Dlaczego potrzebujemy kryzysów?

 

Chrześcijaństwo można inaczej nazwać „kroczeniem za Jezusem”. Polega to na tym, by wsłuchiwać się w każde wypowiedziane przez Niego słowo i starać się je zrealizować w swoim życiu.

W Ewangelii Mk 10,32-45 padły jednak słowa, których wolelibyśmy nie słyszeć: „Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz żeby służyć i dać swoje życie na okup za wielu”. Powyższe stwierdzenie budzi w nas lęk. Zastanawia dlaczego los Boga- Człowieka musiał być taki trudny. Gdy dochodzi to do naszych umysłów, to zaczyna do nas powoli dochodzić, że również nasza religijność nie ma polegać na tym, by szukać wygodnych miejsc i okoliczności, które są dla nas przyjemne.

Życie duchowe to naśladowanie Jezusa, który służy i daje swoje życie na okup za wielu. Co jednak to oznacza? O ile służenie jest zrozumiałe, tak „danie życia na okup” jest co najmniej zagadkowe.

Czym jest okup? Jest to jakieś dobro, które musimy dać w zamian za jakąś osobę, która jest bezprawnie przetrzymywana. Bardzo dobrze opisuje to naszą sytuację po grzechu pierworodnym. Człowiek jest przetrzymywany w śmierci grzechu i wie, że Jego demoniczny ciemiężyciel nie wypuści go z ręki za byle „parę groszy”. Dlatego Bóg daje największą cenę, życie własnego Syna, by ten umożliwił powrót do życia wiecznego dla ludzi. Cierpienie Jezusa jest więc „kartą przetargową”, która umożliwia nam prowadzenie życia duchowego. Pozostaje jednak pytanie, jak naśladować w tym Jezusa?

W naszej codzienności spotykamy wiele sytuacji, gdzie możemy oddać życie za innych ludzi. Przez słowa „oddać życie” nie rozumie się oczywiście „całkowitej śmierci fizycznej”, lecz pewien dyskomfort. Co dzień staje przed nami mnóstwo decyzji, czy wybrać własną wygodę, czy raczej dobro bliźniego. To jest właśnie „duchowe umieranie dla innych”. Ono okazuje się najtrudniejszą służbą, ponieważ tutaj nie trzeba tylko zrobić „coś dobrego”, lecz postawić kogoś sprawy ponad swoje.

Do takiej postawy nie wystarczy „dobre serce”. Tutaj potrzeba dogłębnego przemyślenia swojej miłości do Pana Boga. Apostołowie otrzymywali od Jezusa wiele okazji do tego, by wybić się z codziennego rytmu i rozważyć ile jest w nich prawdziwej miłości. Dochodziło do tego szczególnie wtedy, gdy mówił im o swojej Męce. Zestawienie ich oczekiwań odnośnie Jezusa z Jego brutalną zapowiedzią swojej Męki, zawsze poruszało ich sumienie. My też możemy z tej metody skorzystać. Gdy będziemy czuli, że nasze myślenie jest zbyt bardzo przyziemne i przywiązane do doczesności, to wyciągnijmy Pismo święte i przeczytajmy różne opisy Męki Chrystusa. Postarajmy się odczytać te fragmenty Słowa Bożego modlitewnie, czyli powoli i z namysłem.  Na pewno pobudzi nas to do rozważenia, gdzie jest prawdziwe źródło życia…

W Ewangelii Marka 10,32-45 słyszymy, że opowieść o przyszłej Męce Zbawiciela obudziła synów Zebedeusza. Gdy nasłuchali się tyle trudnych słów o cierpieniu, to chcieli to swoje wewnętrzne napięcie zmniejszyć poprzez prośbę do Jezusa, by dał im zaszczytne miejsca w swojej chwale. Zobaczmy, jakie to wymowne… W momentach kryzysu zaczynamy mówić o swoim prawdziwych pragnieniach. Prawdopodobnie Jakub i Jan do tej pory żywili podobne pragnienia, tylko wstydzili się je wypowiedzieć. Wiedzieli, że nie brzmią one zbyt dobrze, więc nie dzielili się nimi z Jezusem. Co innego, jak zostali wprowadzeni w trudne emocje. Wtedy bez ogródek i zahamowań wypowiedzieli to, co im leżało na sercu.

Podobnie może być z nami. Do chwili wewnętrznego załamania, nawet sami przed sobą będziemy okłamywali prawdziwe motywacje. Dopiero kryzys sprawia, że chcemy sobie postawić uczciwe pytanie: Po co rzeczywiście jestem z Chrystusem?

Dlatego go nie unikajmy. Z wielką uczciwością wczytujmy się w Mękę Chrystusa, którego mamy naśladować. W trakcie spotykania się ze świętym tekstem zaobserwujmy swoje emocje. Być może okaże się, że dzięki trudnym chwilom Chrystusa poznamy bardziej siebie i zobaczymy, w czym nasze chrześcijaństwo wymaga jeszcze poprawy i nawrócenia…

Ks. Piotr Śliżewski

Dorota
Dorota Lip 18 '16, 20:55

Co i jak czynić, by rozwijać się duchowo?

Jezus powiedział do swoich uczniów: „Strzeżcie się, żebyście uczynków pobożnych nie wykonywali przed ludźmi po to, aby was widzieli; inaczej nie będziecie mieli nagrody u Ojca waszego, który jest w niebie.
Kiedy więc dajesz jałmużnę, nie trąb przed sobą, jak obłudnicy czynią w synagogach i na ulicach, aby ich ludzie chwalili. Zaprawdę, powiadam wam: ci otrzymali już swoją nagrodę. Kiedy zaś ty dajesz jałmużnę, niech nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa, aby twoja jałmużna pozostała w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie. Gdy się modlicie, nie bądźcie jak obłudnicy. Oni lubią w synagogach i na rogach ulic wystawać i modlić się, żeby się ludziom pokazać. Zaprawdę, powiadam wam: otrzymali już swoją nagrodę. Ty zaś, gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie. Kiedy pościcie, nie bądźcie posępni jak obłudnicy. Przybierają oni wygląd ponury, aby pokazać ludziom, że poszczą. Zaprawdę, powiadam wam: już odebrali swoją nagrodę. Ty zaś, gdy pościsz, namaść sobie głowę i umyj twarz, aby nie ludziom pokazać, że pościsz, ale Ojcu twemu, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie”.

Fragment Ewangelii: Mt 6,1-6.16-18

 

Jesteśmy stworzeni do wspólnoty. W niej wyrażamy samych siebie. Komentarze i opinie, które słyszymy od innych, pozwalają nam zobaczyć, kim jesteśmy. Dzięki relacjom, zarówno tym trudnym, jak i tym przyjemnym, „wychodzi z nas” to, co mamy wewnątrz.
Gdybyśmy przyjęli te słowa za jedyny możliwy sposób wyrazu własnej osoby, to fragment 6 rozdziału Ewangelii wg. Św. Mateusza byłby nieludzki. Zachęcałby nas do tego, by być kimś „bez twarzy”. Skoro barwy można uzyskać tylko poprzez słowa innych, to prośba o to, by ukrywać wszystko przed wzrokiem ludzkim, byłaby niedorzeczna i destrukcyjna.

 

Na szczęście, wierzymy, że jest inaczej. Mamy do dyspozycji relację z Kimś tak wielkim, wobec którego pochwały całego świata są niczym. Bóg jest Osobą, dzięki której możemy nadać głęboki sens naszemu życiu. Będzie to taki „sens”, którego nie można zniszczyć nawet największymi potęgami tego świata… Jak go uzyskać? Przede wszystkim trzeba zmienić swoje spojrzenie na modlitwę, jałmużnę i post. Polega to na tym, by w środku naszego doświadczenia postawić Boga. Zresztą zobaczmy…

 

Czym jest jałmużna? Według definicji, jest to pomoc ubogim. Dlaczego więc chcemy z tego czynić sposób na reklamę swojej osoby? Nie o to przecież w niej chodzi. W jej centrum powinna być chęć pomocy ludziom, a nie swojemu „dobremu samopoczuciu”. Jezus nauczał, że nie mamy „trąbić”, gdy dajemy komuś jałmużnę, ponieważ ona przestałaby być wtedy jałmużną, a stałaby się sposobem na to, by polepszyć swoje notowania w środowisku.


Poza tym, jałmużna powinna być ofiarowywana tam, gdzie jest najbardziej potrzebna. Ze słów Jezusa wynika natomiast, że ludzie nieuporządkowani wybierają sobie specjalne miejsca, gdzie ją czynią: synagogi i ulice. Dlaczego akurat tam? Ponieważ są to miejsca publiczne, gdzie ich czyn zostanie dostrzeżony przez większą liczbę ludzi.


My mamy czynić inaczej. Nasza pomoc powinna być ulokowana w to, co rzeczywiście konieczne, a nie w to, co głośne. Tym bardziej, że tyle osób potrzebuje wsparcia. Słynne dzieło z początków chrześcijaństwa – Didache, podaje mądrą radę: Niech się spoci jałmużna w ręku twym, zanim rozeznasz, komu masz ją dać”.


Bardzo ciekawym stwierdzeniem odnośnie jałmużny są słowa Chrystusa: „ niech nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa”. To krótkie, trochę bezsensowe na pierwszy rzut oka powiedzenie, ma nas przekonać do tego, byśmy nie tylko nie szukali poklasku u innych, ale również u samych siebie. Wsparcie bliźniego nie jest żadnym hobby, ani sposobem na samorealizację. Aby jałmużna była zrealizowana „po Bożemu”, mamy ukryć satysfakcję nawet sami przed sobą. Oczywiście, nie chodzi tutaj o rozdwojenie jaźni. Po prostu miłosierdzie ma mieć tylko jeden cel: nagrodę od Boga. Nic więcej…

 

Podobnie jest z modlitwą. Ona również może być czyniona bardziej dla innych ludzi niż dla Boga. To ciekawe, że rozmowa między mną a Stwórcą, może przekształcić się w teatr. Dlaczego tak się dzieje? Pewnie z tego powodu, że modlitwa jest czymś trudnym. Ludzie zazdroszczą ludziom rozmodlonym, ponieważ czują, że mają lepszy dostęp do czegoś bardzo cennego. Istnieje, więc pokusa, by pokazywać coś, co rzeczywiście nie ma miejsca. Miło jest, bowiem czasami usłyszeć, że ktoś zachwyca się naszą głębią.


Dlatego okłamywanie ludzi na temat rzeczywistego stanu naszej religijności jest podwójnie złe. Oprócz tego, że czyni naszą modlitwę nieautentyczną i bezowocną dla nas samych, to jeszcze wprowadza innych w „duchowe kompleksy” i tworzy nieprawidłowy obraz osoby rozmodlonej.
Chrystus podyktował na to antidotum. Wejść i zamknąć się w „swej izdebce”. „Swą izdebką” jest nic innego jak nasze wnętrze. Ono jest miejscem spotkania z Bogiem. Możemy je zabrać wszędzie: na wakacje, do pracy, do każdego naszego obowiązku. W każdej sekundzie, kiedykolwiek przyjdzie pragnienie, by porozmawiać z Bogiem, mamy okazję, by do naszych myśli zaprosić Wszechmogącego i na różne sposoby Go chwalić. Im mniej jest to widoczne na zewnątrz, tym bardziej owocne. Nie pokazywanie po sobie, że jest się w trakcie modlitwy jest dowodem na to, że nią oddychamy. Stała się jedno z nami. Prośmy Boga o taką łaskę!

 

Kolejną rzeczywistością, dzięki której możemy rozpoznać nasz stosunek do Boga jest post. Jeśli przebiega on w posępnym nastawieniu, to znaczy, że nie jest on czyniony dla Boga. Prawidłowy post ma przecież na celu pogłębienie relacji. Jak więc zbliżanie się do kogoś ukochanego może odbywać się ze smutną miną. Chociaż jest on trudny, świadomość celu, do którego prowadzi, powinien malować na naszej twarzy nadzieję. Post nie jest niczym smutnym. On jest rezygnacją, która kończy się otrzymaniem bliskości, która zdecydowanie przekracza to, co odrzuciliśmy ze względu na Boga.


Jak słyszymy: jałmużna, modlitwa, post jak i inne uczynki pobożne nie mogą być czynione dla ludzi, ponieważ tracą one swój prawdziwy sens. Natomiast, gdy są odnoszone do Boga, okazują się cennymi narzędziami otwierającymi nasze serce na Boga i Boże serce dla nas.

 

Ks. Piotr Śliżewski

Dorota
Dorota Lip 19 '16, 22:28

Dlaczego warto być blisko Boga? Co dzięki temu otrzymujemy?

Jezus przywołał do siebie dwunastu swoich uczniów i udzielił im władzy nad duchami nieczystymi, aby je wypędzali i leczyli wszystkie choroby i wszelkie słabości. A oto imiona dwunastu apostołów: pierwszy Szymon, zwany Piotrem, i brat jego Andrzej, potem Jakub, syn Zebedeusza, i brat jego Jan, Filip i Bartłomiej, Tomasz i celnik Mateusz, Jakub, syn Alfeusza, i Tadeusz, Szymon Gorliwy i Judasz Iskariota, ten, który Go zdradził. Tych to Dwunastu wysłał Jezus, dając im następujące wskazania: «Idźcie do owiec, które poginęły z domu Izraela. Idźcie i głoście: „Bliskie już jest królestwo niebieskie”.

Fragment Ewangelii: Mt 10,1-7

 

Bóg stworzył świat, więc ma nad nim władzę. Mógłby w jednej sekundzie usunąć wszystkie choroby, cierpienie, trudności… Dlaczego tego nie robi? To jest chyba najtrudniejsze pytanie, przed jakim stoją ludzie wierzący. Nie wiemy dlaczego Bóg ma inny pomysł na nasze życie niż my.

Nie ma jednak sensu biadolić i denerwować się na Stwórcę, że nie jest tak, jak sobie wymarzyliśmy.  Lepiej naszą energię i chęć zmiany ukierunkować w coś twórczego. Rozważmy więc fragment 10 rozdziału Ewangelii Mateusza. Tam znajdujemy opis ciekawej czynności. Słyszymy, że Jezus „udzielił władzy swoim uczniom”. Nie dał jej każdemu. Dlaczego nie udzielił jej każdemu, kto był „pod ręką”, by usprawnić akcję uzdrawiania i wypędzania złych duchów?

Wydaje się, że kluczowymi słowami w tym fragmencie są: „przywołał do siebie”. Bóg udziela szczególnej łaski tym, którzy do Niego przychodzą. Nie wszystkim, ale tylko tym, którzy podjęli trud zbliżenia się i nawiązania z Nim kontaktu. Prosta rzecz, ale niesamowicie istotna. Łaski nie można dawać na siłę. Zbył łatwo dane dobrodziejstwo, nie jest docenione. A jest to bardzo ważne. Dóbr, których nie doceniamy, nie potrafimy należycie wykorzystać.

 

Od razu, gdy o tym myślę, to przypominają mi się akcje szkolne, gdzie wszystkie dzieci otrzymują np. jabłko albo mleko. Już po niedługiej chwili widać wokół miejsca, gdzie były rozdawane te rzeczy, mnóstwo rozrzuconych podarków. Ktoś wziął i niemal od razu zdecydował, że to wyrzuci… Niby prosty obraz, ale pokazuje coś niesłychanie istotnego. Potrzebujemy trudu, by coś uznać za wartościowe.

Jak tę wskazówkę przenieść na grunt duchowy? Trzeba chcieć słuchać Pana Boga, który woła nas do różnych zadań. Jak słyszeliśmy na początku tego fragmentu, podejście do Jezusa nie było wymysłem uczniów. On ich zawołał w określonym czasie. Nas także Bóg woła. Trzeba więc nasłuchiwać, kiedy to będzie oraz co najważniejsze, nie można się od Niego oddalać. Nie można powiedzieć: „ na razie pożyję sobie po niechrześcijańsku, ale jak Bóg mnie zawoła, to oddam Mu całe serce”. Niestety taka taktyka się nie uda. Bóg woła nas po imieniu, ale nigdy nie krzyczy. Jeśli będziemy od Niego zbytnio oddaleni, to Go nie usłyszymy.

 

Jeśli chcemy być powołani do zbawiennych zadań, to musimy być zawsze obok sakramentów i życia Kościoła. Poza tym, musimy być dyspozycyjni. Zobaczmy, że uczniowie nie wymawiali się wezwaniu Jezusa. Nie mówili, że teraz nie mają czasu, albo, że mają inny pomysł na ewangelizację. Podobnie jest w naszym życiu. Oprócz bycia blisko życia Kościoła i codziennej modlitwy, musimy w sobie żywić zaufanie względem Boga. Bez niego nie potraktujemy Bożych wezwań na poważnie i puścimy je mimo uszu, twierdząc, że to nie dla nas.

Ciekawe jest ostatnie zdanie odczytywanego fragmentu: „Idźcie i głoście: ‘Bliskie już jest królestwo niebieskie’. Ma ono wielkie znaczenie w kontekście całego tekstu. Twierdzenie, że coś jest bliskie, pobudza nas do działania. Jeśli zakładamy, że coś będzie dopiero za jakiś czas, to rozkładamy swoje siły „na porcje”. Nie wkładamy w to jeszcze całych swoich sił i przekonania, ponieważ „jeszcze jest czas”. Natomiast, jeśli słyszymy odliczanie zegara, to pojawia się w naszym sercu „ogień dynamizmu”. Spinamy się i angażujemy się całkowicie. Wydaje się, że dlatego Jezus kazał głosić Ewangelię tymi słowami. Chciałby, aby ludzie wiedzieli, że przyjście Boga jest czymś realnym, konkretnym, „na teraz”, a nie tylko sferą planów na przyszłość.

 

Podobnie jest w naszej duchowości. Jeśli nie wierzymy, że Bóg przychodzi na ten moment, to nie traktujemy Go nazbyt poważnie. Dlatego poznajmy Prawdę: On już działa w tej chwili, a nasze życie wewnętrzne, to nie tylko układanie sobie wygodnego lokum w wieczności, lecz nieustanna relacja z Kimś żywym, kto chce z nami rozmawiać, być przy podejmowaniu przez nas decyzji. Ktoś kto chce być po prostu kochany…

Dlatego teraz, nie jutro, czy za pięć minut, powiedzmy Mu, że chcemy z Nim być i chętnie pójdziemy tam, gdzie On nas pośle.

 

Ks. Piotr Śliżewski

Dorota
Dorota Lip 21 '16, 08:58

Chrześcijaństwo to nie konkurencja. Powalczmy z zaborczością…

Apostoł Jan rzekł do Jezusa: «Nauczycielu, widzieliśmy kogoś, kto nie chodzi z nami, jak w Twoje imię wyrzucał złe duchy, i zabranialiśmy mu, bo nie chodził z nami». Lecz Jezus odrzekł: «Nie zabraniajcie mu, bo nikt, kto czyni cuda w imię moje, nie będzie mógł zaraz źle mówić o Mnie. Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami.

Fragment Ewangelii: Mk 9,38-40

Wyszło szydło z worka… Święty Jan okazał się zaborczy. Ten umiłowany uczeń przyszedł do Jezusa i zaczął się żalić, że ktoś śmie wyrzucać złe duchy w Jego imię. Stwierdził dodatkowo, że od razu, gdy to apostołowie zobaczyli, zabronili mu to czynić, ponieważ nie należał do grona dwunastu.

Kiedy słyszymy ten opis wydarzeń, to chcemy przyznać św. Janowi rację. Przecież każdy nie może korzystać z mocy Imienia Jezusa. Do tego potrzeba przeszkolenia i „licencji” tych, którzy prawnie otrzymali „duchową władzę” od Zbawiciela. Okazuje się jednak inaczej. Chrystus powiedział, że Bóg nigdy nie daje czynić cudów osobom niedojrzałym.

Jako podsumowanie swojego stanowiska powiedział, że kto nie jest przeciw chrześcijaństwu, ten jest z nim.

Warto ten pogląd przemyśleć i zbadać gdzie, jako wyznawcy Chrystusa jesteśmy jeszcze zbyt bardzo „religijnie zaborczy”.

Zastanówmy się, z jakiego powodu budzi się w nas chęć wyznaczania bardzo mocnych granic w tematach duchowych? Wydaje się, że bierze się to z lęku, że ktoś nas okradnie z czegoś, na czym nam bardzo zależy.

Jeśli tak do tego podchodzimy, to musimy pamiętać, że chrześcijaństwo w żaden sposób nie jest konkurencją. Tutaj nie wygrywa najlepszy. Nie trzeba uczynić najwięcej dobrych uczynków, albo najmniej popełnić grzechów, by być uznanym za dobrego wiernego. Życie duchowe jest czymś indywidualnym dla każdego z nas, więc nie ma co się porównywać, ani zazdrościć komuś „unikalnej drogi duchowej”.

 

Gdy słyszę o zazdroszczącym św. Janie to odnoszę wrażenie, że mógł być on niepewny swojej osobistej drogi. Osoby, które są zaborcze, są w gruncie rzeczy niepewne tego, w co same inwestują siły. Poprzez negację innych chcą się ugruntować, że to co wybrali jest najlepszym rozwiązaniem. Tym bardziej, gdy wiele musieli poświęcić, by być w tym miejscu, w którym się aktualnie znajdują. Pojawia się im pokusa pytania: Dlaczego ktoś ma mieć to samo co ja, skoro mi to przyszło z takim trudem?

Najgorszy jest w tym wszystkim fakt, że im dłużej o tym myślimy, tym bardziej wątpimy, że nasza historia jest czymś wartościowym. Jezus wiedział jak bardzo „duchowa zazdrość” może być toksyczna, więc bardzo szybko uciął rozważania św. Jana i zapewnił go, że Bóg nie daje „cudotwórczych mocy” lekką ręką.

Podobnie jest z jakimkolwiek religijnym doświadczeniem. Wartościowych przemyśleń i postaw nie uzyskuje się w sposób łatwy. Tylko falsyfikaty można osiągnąć drogą na skróty.

Warto więc, zanim wypowiemy negatywną ocenę, poznać kogoś motywację. Święty Jan kiedy komentował zachowanie rzekomego „uzurpatora”, powiedział, że widział z apostołami „kogoś”. Nie znał nawet jego imienia. Jest to dowodem tego, że nie pofatygował się, by dłużej go poobserwować. Od razu, bez dania mu szansy, skategoryzował go, jako złego.

Chrześcijanie powinni postępować inaczej. W kulturze i świecie jest wiele rzeczy wartościowych, które niekoniecznie muszą mieć na sobie znak krzyża, albo być pokropione wodą święconą. Nie spisujmy ich od razu na straty, tylko dajmy im czas, by pokazały, jakie przynoszą owoce. Zgodnie z jezusową nauką, że najlepiej poznawać drzewo po owocach.

Dzisiaj, gdy w Europie spotyka się coraz więcej różnych prądów myślowych, trzeba być cierpliwym w ocenie, co jest dobre, a co złe. Warto brać w tym przykład z chrześcijańskich misjonarzy. Oni głosząc Chrystusa w miejscach, gdzie nie słyszano jeszcze o Jezusie, nie niszczą wszystkiego, co spotkają na swojej drodze, tylko zastanawiają się jak to, co wytworzyła jakaś społeczność wcielić do kultury chrześcijańskiej.

Bierzmy z tego przykład i starajmy się praktykować nienarzucającą się wiarę. Osoby, które zobaczą, że jesteśmy szczęśliwi w przeżywaniu relacji z Bogiem, same zainteresują się tym, skąd to wynika. Wydaje się, że gdyby św. Jan zareagował spokojniej i pozwolił temu człowiekowi siebie poobserwować, to na pewno już po niedługim czasie ten człowiek by do niego przyszedł i sam prosił o to, by mógł ewangelizować z Dwunastoma. Każdy bowiem mądrze myślący człowiek wie, że w pojedynkę nic wielkiego się nie zrobi. Do trwałych efektów potrzeba wspólnoty.

Ks. Piotr Śliżewski

Edytowany przez Dorota Lip 21 '16, 18:07
Dorota
Dorota Lip 21 '16, 23:50

Zanim będzie za późno (Jr 2,1-3.7-8.12-13)

Pan skierował do mnie następujące słowo:

„Idź i głoś publicznie w Jerozolimie: «To mówi Pan: Pamiętam wierność twej młodości, miłość twego narzeczeństwa, kiedy chodziłaś za Mną na pustyni, w ziemi, której nikt nie obsiewa. Izrael jest świętością Pana, pierwszym plonem Jego zbiorów. Ci wszyscy, którzy go spożywają, stają się winni, spotka ich nieszczęście»”, mówi Pan.

„A Ja wprowadziłem was do ziemi urodzajnej, byście spożywali jej owoce i jej zasoby. Weszliście i zbezcześciliście moją ziemię, uczyniliście z mojej posiadłości miejsce pełne odrazy. Kapłani nie mówili: «Gdzie jest Pan?» Uczeni w Piśmie nie uznawali Mnie; pasterze zbuntowali się przeciw Mnie; prorocy głosili wyrocznie na korzyść Baala i chodzili za tymi, którzy nie dają pomocy”.

„Niebo, niechaj cię na to ogarnie osłupienie, groza i wielkie drżenie”, mówi Pan: „Bo podwójne zło popełnił mój naród: opuścili Mnie, źródło wody żywej, żeby wykopać sobie cysterny, cysterny popękane, które nie zatrzymują wody”.

(Jr 2,1-3.7-8.12-13)

.

Jeremiasz jest moim ulubionym prorokiem. Dlaczego? Być może dlatego, że jest uparty, wygadany, zbuntowany, czasem krnąbrny. Nie ukrywa swoich emocji, kłoci się z Bogiem. Za każdym razem, gdy czytam jego księgę odnajduję w niej siebie. Tak też było podczas lektury fragmentu, który rozważa dzisiaj cały Kościół. Jest to początek proroctwa Jeremiasza. Żeby je lepiej zrozumieć powinniśmy uświadomić sobie kiedy i w jakich okolicznościach przyszło mu głosić.

Działał ponad dwa i pół tysiąca lat temu w czasach, gdy Izrael od dawna mieszkał w Ziemi Obiecanej. Spełniła się obietnica dana Abrahamowi, że jego potomstwo wejdzie do krainy mlekiem i miodem płynącej. Żydom wiodło się dobrze. Na tyle dobrze, że zaczęli zapominać o Bogu. Na pierwszym miejscu postawili swoje ambicje i plany. Doprowadziło to do rozłamu państwa na dwa królestwa: Północne ze stolicą w Samarii i Południowe ze stolicą w Jerozolimie. To pierwsze zostało pochłonięte przez potężną Asyrię w VIII w. przed Chrystusem. Natomiast drugie przetrwało, ale tylko przez pewien czas.

Żydzi z Królestwa Południowego widząc co się stało z ich ziomkami z Pólnocy zaczęli się zastanawiać czy Bóg w którego wierzą nie jest przypadkiem słabszy od bogów sąsiednich ludów? Takie było wówczas myślenie ludzi. Ten bóg był silniejszy, którego lud pokonywał inne narody. Skoro więc upadło Królestwo Północne, to Jahwe jest słabszy od bogów Asyrii. Co zatem robić? Zacznijmy czcić obcych bogów – tak pomyślał Naród Wybrany. Postawmy im ołtarze, składajmy im ofiary, abyśmy uniknęli tego, co spotkało naszych rodaków z północy. To na pewno nie zaszkodzi, a może pomóc… W ten sposób wielu Hebrajczyków oddało się bałwochwalstwu.

I wtedy Bóg powołuje Jeremiasza, którego imię oznacza „Bóg podźwignie”. W dzisiejszym pierwszym czytaniu słyszymy słowa wyrzutu jakie kieruje nasz Pan do swojego wybrańca mówiąc o tym, że Jego naród zapomniał o Nim i zaczął oddawać cześć także obcym bóstwom, że zapomniał o tym, co On dla nich uczynił. Ale musimy to wyraźnie powiedzieć, że Izrael nie zrezygnował z kultu Boga Jahwe. Owszem ciągle modlił się do Niego, ale jednocześnie bił pokłony chociażby przez pogańskim bożkiem Baalem. Ten schemat powtarza się do dzisiaj. Jestem wierzący, ale to nie przeszkadza mi robić i głosić rzeczy jawnie sprzeciwiających się temu, co Bóg mówi. Mogę w niedzielę stać w kościele na Mszy Świętej, a jednocześnie wszem i wobec popierać aborcję i eutanazję. Mogę składać ręce do modlitwy i twierdzić, że we wszystkim ufam Bogu, a jednocześnie twierdzić, że Jego Kościół to relikt dawnych czasów, siedlisko ciemnoty i zacofania i nie ma co go słuchać, bo trzeba iść z duchem czasu.

Zadaniem Jeremiasza było nawoływanie do nawrócenia zanim będzie za późno. Błagał o to, żeby jego rodacy, ludzie mu najbliżsi, zniszczyli pogańskie ołtarze i wrócili do Jedynego Boga. Nie tylko zewnętrznie przez skupienie się na Jerozolimie, ale przede wszystkim, aby ich serca na nowo przylgnęły do Niego. Czy ludzi go posłuchali? Niestety nie. Jerozolima podzielała los Samarii. Żydzi wyśmiewali proroka. Nie widzieli problemu w modleniu się do wielu bogów. Zrównali Jedynego Boga z bożkami. To musiało skończyć się tragicznie. Słowa Jeremiasza spełniły się… Naród Wybrany miał wszystko i wszystko stracił…

Jak jest ze mną i z Tobą? Od jak dawna żyjemy z Bogiem w naszej Ziemi Obiecanej? Czy jesteśmy Mu wierni? A może uważamy – jak Żydzi – że jest słabszy od tego wszystkiego, co nas otacza, więc warto czcić inne bóstwa? Kto jest Twoim (moim) Jeremiaszem, który woła o przemyślenie dotychczasowego postępowania? Czy słuchasz Go? Czy słuchasz Kościoła? Czy ufasz Kościołowi?

Pomimo tego, że mieszkańcy Królestwa Południowego widzieli co spotkało ich rodaków z Północy nie nawrócili się. Tak samo może być z nami. Mogę znać wiele osób, które odeszły od Boga i pogubiły się w życiu. Mogę im współczuć. Mogę stawiać się w roli eksperta i wyrokować co zrobili źle. I mogę jednocześnie być ślepy na to, że idę tą samą drogą, chociaż uważam, że jestem mocny.

Nie jesteś…

Jeśli chcesz być mocny/a to proś Boga, żeby On Cię podźwignął. Stań się Jeremiaszem.

Niech Cię Bóg błogosławi +

Ks. Krystian Malec /Słowo daję/

Dorota
Dorota Lip 22 '16, 20:04
Nie daj się opanować ciemności

 

Pierwszego dnia po szabacie, wczesnym rankiem, gdy jeszcze było ciemno, Maria Magdalena udała się do grobu i zobaczyła kamień od niego odsunięty.

Maria stała przed grobem płacząc. A kiedy tak płakała, nachyliła się do grobu i ujrzała dwóch aniołów w bieli, siedzących tam, gdzie leżało ciało Jezusa: jednego w miejscu głowy, a drugiego w miejscu nóg.

I rzekli do niej: „Niewiasto, czemu płaczesz?”

Odpowiedziała im: „Zabrano Pana mego i nie wiem, gdzie Go położono”.

Gdy to powiedziała, odwróciła się i ujrzała stojącego Jezusa, ale nie wiedziała, że to Jezus.

Rzekł do niej Jezus: „Niewiasto, czemu płaczesz? Kogo szukasz?”

Ona zaś sądząc, że to jest ogrodnik, powiedziała do Niego: „Panie, jeśli ty Go przeniosłeś, powiedz mi, gdzie Go położyłeś, a ja Go wezmę”.

Jezus rzekł do niej: „Mario!”

A ona obróciwszy się powiedziała do Niego po hebrajsku: „Rabbuni”, to znaczy: „Nauczycielu”.

Rzekł do niej Jezus: „Nie zatrzymuj Mnie, jeszcze bowiem nie wstąpiłem do Ojca. Natomiast udaj się do moich braci i powiedz im: «Wstępuję do Ojca mego i Ojca waszego oraz do Boga mego i Boga waszego»”.

Poszła Maria Magdalena oznajmiając uczniom: „Widziałam Pana i to mi po wiedział”. (J 20,1.11-18)

Świadomie bądź nieświadomie przyklejamy innym łatki często nie znając nawet imienia danego człowieka. Wystarczy nam chwila, rzut okiem i myślimy, że wiemy wszystko jak Sherlock Holmes. Bywa też tak, że inni robią to za nas, a my im wierzymy i nie weryfikujemy tego czy to, co słyszymy jest prawdą. W ciągu kilku sekund mamy wyrobione zdanie o drugim człowieku. I zdarza się, że sami zaczynamy powtarzać zasłyszane opinie i powielać stereotypy niejednokrotnie krzywdząc kogoś i psując mu opinię w środowisku.

Dlaczego o tym mówię? Ponieważ dzisiejsza patronka, czyli św. Maria Magdalena jest przykładam człowieka, któremu przypięto łatkę, która nie ma potwierdzenia w faktach, czyli w tekście biblijnym. Tą łatką jest nazywanie jej prostytutką. Uważnie przeczytałem wszystkie fragmenty, w których ona pojawia się i nigdzie nie znalazłem informacji, że trudniła się najstarszym zawodem świata. Ale to nie przeszkadza wielu ludziom twierdzić, że tym się zajmowała. I z tego wyprowadzają głębokie i piękne rozważania (temu nie przeczę) na jej temat i „podpinają” ją do z góry założonej teorii bez spojrzenia do Pisma Świętego. Tak nie wolno robić! Najpierw jest tekst natchniony, a potem interpretacja. Nigdy na odwrót, bo zaczniemy głosić półprawdy a nawet kłamstwa. Być może ładnie brzmiące, ale nie mające pokrycia w rzeczywistości. Jeszcze raz powtórzę. Najpierw Biblia, potem interpretacja. Stick to the facts (trzymaj się faktów) jak mawiają Amerykanie.

Co zatem wiemy z Biblii na temat Marii Magdaleny?

Zgodnie z przydomkiem musiała pochodzić z miasta Magdala leżącego nad Jeziorem Galilejskim. Dwaj Ewangeliści: św. Łukasz (Łk 8,2) i św. Marek (Mk 16,9) mówią, że Jezus wypędził z niej siedem złych duchów. Od tej chwili stała się jedną z najwierniejszych uczennic Pana i wraz z innymi kobietami troszczyła się o utrzymanie Jego i Apostołów (Łk 8,3). Była jedną z osób, które stały pod krzyżem w Wielki Piątek (J 19,25), pomagała przy pogrzebie (Mt 27,61; Mk 15,47), a w poranek wielkanocny to jej jako pierwszej ukazał się Zmartwychwstały.

Te informacje czerpiemy z Biblii i na ich podstawie powinniśmy – chociaż nie można do tego nikogo zmusić – prowadzić nasze rozmyślania i medytacje.

W dzisiejszej Ewangelii moją uwagę przykuwa przede wszystkim początek, który mówi, że:

Pierwszego dnia po szabacie, wczesnym rankiem, gdy jeszcze było ciemno, Maria Magdalena udała się do grobu i zobaczyła kamień od niego odsunięty.

Uwolniona od siedmiu złych duchów Maria poszła, gdy dookoła panował mrok, gdy niemal wszyscy stracili nadzieję, gdy Apostołowie rozproszyli się, gdy ich dotychczasowy świat legł w gruzach. Poszła chociaż rozum na pewno podpowiadał, że nie to nie ma sensu, bo to On wskrzeszał, więc kto miałby wskrzesić Jego? Ale na szczęście człowiek to nie tylko racjonalność, ale i uczucia, to kochające serce. To ono pchało Marię do grobu Tego, który dał jej nowe życie, Który nie przekreślił jej pomimo tego, że dała się opanować aż siedmiu – w Biblii ta cyfra oznacza pełnię – złym duchom, czyli popełniła w życiu wiele grzechów i zobaczył w niej człowieka. Poszła w ciemność, a znalazła Światłość ze Światłości.

Jak jest z nami? Wydaje mi się, że często uważamy, że wokół nas jest mrok, że nie ma szans na poprawę, że Bóg, w którego wierzymy leży gdzieś martwy i nic nie może zrobić i trzeba zacząć radzić sobie samemu i układać życie bez Niego. Ile w nas jest z Judasza, Piotra czy innych którzy dali się pokonać strachowi, a ile jest w nas Marii Magdaleny, która idzie w ciemność, bo kocha? Co robimy w chwilach mroku, utrapień, problemów?

Jeśli przeżywasz mrok i beznadzieję, to weź dzisiaj do ręki Biblię. Niech ona będzie dla Ciebie światłem. Niech Słowo, które stało się ciałem wskaże Ci drogę. Po prostu czytaj Słowo. A może tylko trzymaj Słowo blisko siebie…

Zróbmy cokolwiek. Nie pozwólmy, żeby opanował nas mrok.

Niech Cię Bóg błogosławi Przyjacielu/Przyjaciółko +

ks. Krystian Malec

 

 

 

Dorota
Dorota Lip 24 '16, 00:04

J 15,1-8.
Słowa Ewangelii według św. Jana.
Jezus powiedział do swoich uczniów: "Ja jestem prawdziwym krzewem winnym, a Ojciec mój jest tym, który uprawia. Każdą latorośl, która we Mnie nie przynosi owocu, odcina, a każdą, która przynosi owoc, oczyszcza, aby przynosiła owoc obfitszy. Wy już jesteście czyści dzięki słowu, które wypowiedziałem do was. Trwajcie we Mnie, a Ja w was trwać będę. Podobnie jak latorośl nie może przynosić owocu sama z siebie, o ile nie trwa w winnym krzewie, tak samo i wy, jeżeli we Mnie trwać nie będziecie.
Ja jestem krzewem winnym, wy - latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić. Ten, kto we Mnie nie trwa, zostanie wyrzucony jak winna latorośl i uschnie. I zbiera się ją, i wrzuca do ognia, i płonie.
Jeżeli we Mnie trwać będziecie, a słowa moje w was, poprosicie, o cokolwiek chcecie, a to wam się spełni. Ojciec mój przez to dozna chwały, że owoc obfity przyniesiecie i staniecie się moimi uczniami".

Kom.: Trwać w prawdzie i miłości.

„Trwajcie we Mnie, a Ja w was trwać będę”.

 

Aż siedem razy w tak krótkim tekście Ewangelii wg św. Jana znajdujemy słowo „trwać”.

 

Dlaczego więc dla św. Jana słowo to jest, aż tak ważne?
Słowo „trwać” u św. Jana występuje zawsze w relacji do Jezusa. Dla Ewangelisty od „trwania” lub „nie trwania” w tej relacji zależeć będzie całe nasze życie.

 

Apostoł tę relację naszego „trwania” lub „nie” w Chrystusie porównuje do zależności ,jaka jest między krzewem winnym, a latoroślami.

Do czego służy latorośl?

 

Odpowiemy, do przynoszenia owocu w postaci winogron, które w tłoczni wyciskane dają sok, a po fermentacji stają się dobrym winem.
Każdy z nas pamięta słynne słowa Matki Jezusa z Kany Galilejskiej: „Nie mają już wina”.

Wiemy, że teologia św. Jana jest dojrzała i bardzo głęboka, często ukryta „w znakach” i symbolach. Wino jest dla ludzi Wschodu znakiem radości i wesela. Jest napojem bogów. W symbolice janowej wino wyraża życie w prawdzie i światłości, które światu przynosi Jezus.

Stąd słowa Niewiasty z Kany oznaczają prośbę do Syna, aby rozpoczął swoją zbawczą działalność, bo tylko ta może napełnić serca ludzkie nową nadzieją i nowym życiem.

W tym Janowym znaczeniu latorośl symbolizująca każdego z nas wszczepionego w prawdziwy winny krzew, którym jest sam Jezusa Chrystus. Jest, zatem znakiem naszego chrztu św..

Przez chrzest św. zostaliśmy niejako „wszczepieni” to znaczy, mamy uczestnictwo w męce, śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa, to znaczy, że w nadziei już jesteśmy zbawieni!

 

„Ten, kto we Mnie nie trwa, zostanie wyrzucony jak winna latorośl i uschnie."

 

Te ostre słowa Jezusa odnoszą się do tych z nas, którzy przyjęli chrzest, ale nie chcą wzrastać w wierze. Św. Jan porównuje takich chrześcijan do uschłej latorośli.
Co prawda przyjęli chrzest, ale nic nie robią w tym kierunku, aby ich życie zaowocowało życiem w prawdzie i dobrymi czynami.
Obojętni stają się na soki Łaski uświęcającej, jakie daje nam Kościół przez żywe słowo Boże i sakramenty.

 

„I zbiera się ją, i wrzuca do ognia, i płonie.”

 

Prosić nam trzeba Boga, aby dla tych osób, którym nie chce się trwać w Jezusie, w sakramentach ów „ogień” stał się ogniem miłosierdzia Bożego, a nie ogniem potępienia.

 

Stałem już w swoim życiu nad osiemdziesięcioczteroletnim człowiekiem, który odrzucał miłosierdzie Boże pomimo moich nalegań, aby pojednał się z Bogiem. Jeżeli komuś wydaje się, że skruch za popełnione grzechy pod koniec życia rozwiąże problem lekceważenia sobie wiary przez całe życie , to może się naprawdę grubo pomylić!

 

Bo Bóg nie pozwoli z siebie szydzić!( por. Ga 6,7-8)

 

„Każdą latorośl, która we Mnie nie przynosi owocu, odcina, a każdą, która przynosi owoc, oczyszcza, aby przynosiła owoc obfitszy”.

 

Co innego dzieje się z „latoroślami”, które zdają sobie sprawę z wielkości daru chrztu św. i jako chrześcijanie chcą odpowiedzialne odpowiedzieć Bogu na ten dar. Tych to Bóg oczyszcza z niepotrzebnych pędów: pychy, chciwości i zarozumiałości, aby tym lepiej wydawały owoce prawdy i miłości w swoim życiu.

 

„Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić.”
Ile nieraz musimy doświadczyć błędów i upadków, aby zrozumieć te słowa Jezusa: „Beze Mnie nic uczynić nie możecie!”
Św. Paweł ku pokrzepieniu powie do nas: „Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia”. (Flp 4,13).

 

Cokolwiek, więc robimy, czyńmy z Chrystusem tzn. zawierzajmy mu nasze codzienne obowiązki w modlitwie porannej, a na dobre owoce tego „trwania w Nim” nie trzeba będzie długo czekać!

 

Trzymajmy się, zatem Jezusa i za wszelką cenę uzależnijmy się od Niego, jak latorośl od krzewu winnego, jak gałęzie jabłoni czy wiśni od głównego konaru drzewa, czy jego pnia.

 

Tylko taka i aż taka zależność pozwoli nam przynosić „owoce” w prawdzie i w miłości. Co więcej, tylko ta zależność jest zbawcza dla nas.

 

A gdyby, uległość pokusie wyrwała nas przez grzech ciężki „z krzewu winnego” – od Jezusa, to jest od tego konfesjonał, który przez miłosierdzie Boże na nowo „wszczepi” nas w Chrystusa. Amen

 

ks. Roman Chyliński

/michalita, wieloletni ojciec duchowny w seminarium, posługiwał wśród młodzieży przestępczej, prowadził Dom Dziecka i Liceum Katolickie. Z ramienia kurii krakowskiej jest egzorcystą./

Dorota
Dorota Lip 25 '16, 23:16

Diament w glinie...

 

Przechowujemy skarb w naczyniach glinianych. 2 Kor 4, 7 – 15

 

Potrzebuję sobie ciągle uświadamiać tę rzeczywistość: skarb, który noszę w sobie i kruchość mojego człowieczeństwa. A to po to, bym w chwilach „chwały” nie zapomniał o słabości mojej natury, a w gorszych momentach, porażek, upadków – pamiętał o skarbie, który we mnie jest i którym ja jestem. Nie sam dla siebie, ale dla Tego, który mnie stworzył, ulepił i ten diament we mnie złożył. Wartość jest we mnie, choć nie pochodzi ode mnie. Zamiast na słabościach, przeciwnościach, prześladowaniach, niedostatkach, głodach, ranach – i o czym tam jeszcze św. Paweł wspomina – chcę skupiać się na Dawcy diamentu. Wtedy nic mi nie zagrozi, wtedy lęki nie zdominują mego życia, wtedy wolność i miłość staną się zasadą życia, a nie pobożnym życzeniem. Bo tylko w Nim jest to możliwe, w Bogu i Panu, Stwórcy i Zbawicielu.

 

Synowie Zebedeusza… nie wiem, czy inicjatywa była od nich, czy od mamy, ale wyszło trochę słabo (Mt 20,20-28). Mama wstawia się w ich sprawie, jakby się jeszcze od spódnicy nie odczepili. No i chcą lepszych krzeseł. Z naszym wyczuciem i smakiem chrześcijańskim powiedzielibyśmy, że zarozumiali, że chłopcy chcą się ustawić. Tak to wygląda. Mnie znów poruszyło to, że oni chcą w królestwie Bożym zasiąść po lewej i prawej stronie Jezusa. Chcą zasiąść. Tymczasem Jezus pokazuje, że On nie po to przyszedł, by siedzieć. I być może kiedyś tam, w niebie, będziemy wszyscy siedzieć (choć osobiście lubię się ruszać i wolałbym spacerować), ale tu, na ziemi… Jezus nie przyszedł, aby mu służono. Tymczasem postawa siedząca wskazuje na to, że ktoś jest obsługiwany (pomijając inne jej znaczenia). Albo być obsługiwanym, albo służyć.

 

Mocno sobie uświadamiam w ostatnich dniach, że moje ego lubi być obsługiwane, lubi wygodę, lubi mieć coś załatwiane poza kolejnością, po znajomości. Żeby wszystko było w miarę ułożone, zabezpieczone, pod kontrolą. Czegokolwiek by to nie dotyczyło. Tymczasem dzisiaj słyszę, że zanim ja usiądę w królestwie niebieskim, to dobrze, bym teraz zatroszczył się o innych, by mieli na czym siedzieć. Usłużyć drugiemu, zamiast być obsługiwanym. Usłużyć wszystkim, czym mogę: słowem, gestem,

uśmiechem, czynem, prawdą, milczeniem… tym, co w danym momencie będzie potrzebne. Służenie jest bowiem tym, co szlifuje diament, którym jestem. Służba sprawia, że we mnie widać jeszcze więcej światła… więcej łaski… więcej miłości…

Autor: Grzegorz Ginter SJ

 

 

Dorota
Dorota Lip 27 '16, 22:07
Sprzedać dla Miłości

Sprzedał wszystko, co miał… Mt 13, 44 – 46

Królestwo niebieskie podobne jest do skarbu ukrytego w roli. Znalazł go pewien człowiek i ukrył ponownie. Uradowany poszedł, sprzedał wszystko, co miał, i kupił tę rolę. Dalej, podobne jest królestwo niebieskie do kupca, poszukującego pięknych pereł. Gdy znalazł jedną drogocenną perłę, poszedł, sprzedał wszystko, co miał, i kupił ją.

Najpierw zatrzymało mnie to, że ta ewangelia jest o szukaniu, ukrywaniu. Pomyślałem: czy Pan Bóg bawi się z nami w ciuciubabkę? Ależ nie! Wszak tu chodzi o miłość, gdyż Bóg jest miłością. A królestwo niebieskie to nie żadna przestrzeń gdzieś tam nad chmurami, lecz to relacja miłości z Ojcem. Skoro tak, to Bóg zachowuje się (często) jak kochanek, który chce być szukany, wydobywany z ukrycia. Takie świadectwo zostawiają również mistycy. Miłość chce być szukana, chce być zdobywana, odkopywana, znaleziona. Jak skarb w roli, jak perła.

 

Uderzyło mnie jeszcze bardziej coś innego. Że każdy z tych poszukiwaczy, kiedy już znajdował to, czego szukał sprzedał wszystko, co miał… Co ja potrzebuję sprzedać? I czy w ogóle chcę to sprzedawać? Co jest owym wszystko? Przypomniały mi się słowa z Pieśni nad pieśniami: „Jeśliby kto oddał za miłość całe bogactwo swego domu, pogardzą nim tylko” (Pnp 8, 7). Bo czyż rozsądne jest sprzedawać wszystko dla miłości? Czyż nie jest to czyste szaleństwo? Kogo na to stać?

 

Tak podpowiada moje ego. Tak podpowiada mi moje wygodnictwo, chęć urządzenia się na tym świecie, moje zabezpieczenia, to co mam „na wszelki wypadek”, co jest „po znajomości” i to wszystko, co jest takie „logiczne, rozsądne, poukładane i uporządkowane”. I nie chodzi mi o to, by przestać korzystać z rozumu i stać się nierozsądnym. A jednak… sprzedać wszystko dla miłości. Czym to się skończy? Może tym samym, co u Jeremiasza, który przeklina dzień swego urodzenia z powodu Boga i Jego słowa? Może tym, co spotkało Jezusa, który skończył jak ostatni łotr między łotrami na krzyżu? Czym to się skończy? I czy ja tak chcę?

 

Czy jestem w stanie dla miłości sprzedać wszystko? Miłości, która jest cierpliwa, łaskawa, nie zazdrości… która przebacza, nie pamięta złego… która nie jest obsługiwana, lecz służy, jest pokorna, uniżona…

uśmiechnięta pośród prześladowań, życzliwa wobec przekleństw, dająca bez wyrachowania… Sprzedać wszystko. Zwłaszcza, że On – Miłość, jest gotowy za mnie oddać absolutnie wszystko (por. Iz 43, 1 – 7). Czy chcę zapłacić miłością za miłości?

Grzegorz Ginter SJ
Dorota
Dorota Lip 28 '16, 17:53

Tajemnica „zdrowej ryby”

Przypowieść o sieci
Mt 13, 47-53


Jezus powiedział do tłumów: "Podobne jest królestwo niebieskie do sieci zarzuconej w morze i zagarniającej ryby wszelkiego rodzaju. Gdy się napełniła, wyciągnęli ją na brzeg i usiadłszy, dobre zebrali w naczynia, a złe odrzucili. Tak będzie przy końcu świata: wyjdą aniołowie, wyłączą złych spośród sprawiedliwych i wrzucą w piec rozpalony; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów.
Zrozumieliście to wszystko?" Odpowiedzieli Mu: "Tak jest". A On rzekł do nich: "Dlatego każdy uczony w Piśmie, który stał się uczniem królestwa niebieskiego, podobny jest do ojca rodziny, który ze swego skarbca wydobywa rzeczy nowe i stare". Gdy Jezus dokończył tych przypowieści, oddalił się stamtąd.

 

"Podobne jest królestwo niebieskie do sieci zarzuconej w morze i zagarniającej ryby wszelkiego rodzaju. Gdy się napełniła, wyciągnęli ją na brzeg i usiadłszy, dobre zebrali w naczynia, a złe odrzucili.

 

Większość z nas uważa, że niezależnie od tego, jaką rybę jemy, nasz organizm dostaje wszystko to, co najlepsze. Bezcenne kwasy omega-3 i omega-6 oraz witaminy. Niestety ta reguła nie zawsze się sprawdza.

Na świecie żyje ponad 400 gatunków ryb, których spożycie może wywołać u człowieka niezwykle poważne zatrucia pokarmowe lub nawet zakończyć się śmiercią. Skutkami działania rybich trucizn na człowieka są: odrętwienie, duszności, krwotoki oraz pełny paraliż ciała.

 

Przeprowadzone badania naukowe wykazały, że przyczyną wielu zatruć prowadzących do niebezpiecznych powikłań jest spożywanie ryb, które zjadły bardzo małe pierwotniaki. Jednak najsilniejszą truciznę posiadają w sobie ryby z rodziny kolcobrzuchowatych2 (Tetraodontidae), której 0,6 mikrograma wystarcza do zabicia człowieka, dlatego śmiertelność ludzi przy zatruciach kolcobrzuchowatymi wynosi ok. 50%.

 

Inna trucizna, nazywana toksalbuminą lub ichtiotoksyną, znajduje się we krwi węgorza i lina. Powoduje ona rozpad czerwonych ciałek w momencie przedostania się bezpośrednio do krwiobiegu.

Jak widać trzeba się dobrze znać na rybach, są dobre, ale są i trujące.

A czy dobrze znamy się na ludziach? Czy tak samo może być i z człowiekiem? Jak odróżnić człowieka, który niesie z sobą dobro od tego, który zachęca do zła?

 

Stachura powie, ze coraz więcej ludzi, a coraz mniej człowieka.
Jezus w przypowieści o „złych i dobrych rybach”, przez alegorie mówi nam o złych ludziach, których aniołowie odłączą od sprawiedliwych.

 

W czym, więc tkwi problem?

 

Według mnie nie tyle w słabościach ludzkich lub ich nieudacznictwie ile braku dążenia do stawania w prawdzie przed samym sobą i Bogiem w konfesjonale.

Bo na cóż nam pobożność li tylko zewnętrzna, jak wewnątrz jesteśmy pełni zdzierstwa i niepowściągliwości we własnej zachłanności. To nam przypomni Jezus w Ewangelii wg św. Mateusza mówiąc o obłudzie faryzeuszy, poniekąd ludzi bardzo religijnych (23,25-26).

 

Dla Jezusa natomiast ważne są, jak pisze św. Mateusz (por.Mt 23,23):


- Sprawiedliwość, czyli oddać to, co każdemu się należy: miłość, szacunek i godność.


- Miłosierdzie, wyrażające się w przebaczeniu, darowaniu urazów i w przywróceniu godności człowiekowi, który nas zranił.


- Wiara, wyrażająca się w całkowitym zaufaniu Jezusowi, , że bez Niego nic uczynić nie możemy, ale z Nim możemy wszystko oraz w zawierzeniu słowu Bożemu o czym powie w dzisiejszej Ewangelii św. Mateusz :

 

" A On rzekł do nich: "Dlatego każdy uczony w Piśmie, który stał się uczniem królestwa niebieskiego, podobny jest do ojca rodziny, który ze swego skarbca wydobywa rzeczy nowe i stare".

 

Otrzymujemy tu zachętę od Jezusa, aby stawać się Jego uczniem.

 

A uczeń Jezusa charakteryzuje się tym, jak czytamy dalej, że posiadł znajomość tak Nowego, jak i Starego Testamentu. To znaczy, korzysta z Pisma św. jak ze skarbca mądrości i na nim buduje życie chrześcijańskie

.

Ukochajmy, zatem czytanie i rozważanie słowa Bożego. Amen!

 

ks. Roman Chyliński

Dorota
Dorota Lip 29 '16, 12:43

Wiesz, że dostałeś od Boga wielki prezent? Czy korzystasz z Bożego Objawienia?

 

Jezus powiedział do swoich uczniów:  „Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go, i przyjdziemy do niego, i będziemy u niego przebywać. Kto Mnie nie miłuje, ten nie zachowuje słów moich. A nauka, którą słyszycie, nie jest moja, ale Tego, który Mnie posłał, Ojca. To wam powiedziałem przebywając wśród was. A Pocieszyciel, Duch Święty, którego Ojciec pośle w moim imieniu, On was wszystkiego nauczy i przypomni wam wszystko, co Ja wam powiedziałem. Pokój zostawiam wam, pokój mój daję wam. Nie tak jak daje świat, Ja wam daję. Niech się nie trwoży serce wasze ani się lęka. Słyszeliście, że wam powiedziałem: Odchodzę i przyjdę znów do was. Gdybyście Mnie miłowali, rozradowalibyście się, że idę do Ojca, bo Ojciec większy jest ode Mnie. A teraz powiedziałem wam o tym, zanim to nastąpi, abyście uwierzyli, gdy się to stanie”.

Fragment Ewangelii: J 14,23-29

 

Żyjemy w czasach po Wniebowstąpieniu Jezusa. Nie możemy z Nim porozmawiać jak apostołowie, ani zobaczyć uzdrowionego przez Chrystusa trędowatego. Bóg proponuje nam inną swoją obecność. Jest to przychodzenie w mocy Ducha Świętego. Dokonuje się ono poprzez czytanie Ewangelii, w znakach sakramentalnych oraz w bardzo tajemniczym przychodzeniu poprzez łaskę.

 

Bóg chce nawiązać kontakt z każdym człowiekiem. Pragnie bliskości z nami i wspólnego przeżywania najprostszych spraw. Jak jednak naprowadzić nasze myśli na „Boże częstotliwości”? W Ewangelii Jana słyszymy słowa: „Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go, i przyjdziemy do niego, i będziemy u niego przebywać”.

 

Miłość powoduje, że osoba, na której nam zależy jest w jakimś sensie „w nas”. Przeżywają to nie tylko zauroczeni sobą młodzi ludzie, którzy co chwilę wysyłają do siebie SMS-y przypominające o tym, że żywią ciągle gorącą emocję. Także rodzice, którzy myślą o zdrowiu swojego dziecka, chociaż są w pracy i wykonują przeróżne czynności, myślami uciekają do tego, jak ich dziecko się czuje. Również dziadkowie, którzy zostali odwiedzeni przez swoje wnuki, podążają za nimi swoimi myślami, zastanawiają się, czy już dotarli szczęśliwie do domu.

 

Wiele codziennych sytuacji pokazuje nam, że można „mieć kogoś w myślach”, chociaż fizycznie jest on bardzo daleko od nas. Wiedząc to, przemyślmy, jak traktujemy Pana Boga. Czy w naszej głowie jest miejsce na to, by pomyśleć o Jego sprawach, jakiś pobożnych rzeczach? Powtórzmy jeszcze raz słowa Ewangelii: „Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę”. Bóg oczekuje od nas, byśmy podjęli trud zgłębiania Jego nauki. Bez tego ciężko jest mieć z Nim relację. Nie wystarczy przecież proste powiedzenie, że „ktoś tam u góry jest, który trzyma w rękach stery świata”. Bóg pragnie być odkrywany i zgłębiany.

 

Po to zesłał na świat swojego Syna Jezusa Chrystusa, by wyjść naprzeciw człowiekowi. Nie chciał nas pozostawić tylko z miałkimi przemyśleniami starożytnych filozofów, tylko dał nam konkretną treść- Objawienie. Jak sama nazwa wskazuje, jest to Księga, która mówi nam o czymś, czego byśmy sami nie odkryli. Objawienie to wyjawienie „precyzyjnej tajemnicy”. Bóg mówi nam, Kim jest. Cóż za wielkie wyróżnienie!

 

Korzystanie z tych „boskich wyjaśnień świata” daje nam dwie korzyści. Dowiadujemy się tego, Kim jest Bóg i jakie ma wobec nas plany oraz poprzez sięganie do Jego nauki zapraszamy Go do swojego wnętrza. Czerpmy z tej podwójnej korzyści!

 

Gdy sięgniemy do dosłownego tłumaczenia tego fragmentu, to zamiast stwierdzenia: „będziemy u niego przebywać” znajdziemy: „zamieszkanie u niego uczynimy”.  Niesamowita wieść. Bóg chce, byśmy byli Jego mieszkaniem. Wszechmogący, Ten, który stworzył cały świat, dla każdego z nas składa propozycję, byśmy byli dla Niego swego rodzaju tabernakulum. Ten obraz można nawet rozwinąć. Skoro tabernakulum jest miejscem w kościele, gdzie przechowuje się Najświętszy Sakrament, by Go później zanosić chorym oraz udzielać na Mszy świętej, to tak samo my, którzy jesteśmy „Bożym tabernakulum” umożliwiamy innym spotkanie się z żywym Bogiem.

 

To nie jest gadanie dla samego gadania. Naprawdę osoby, które żyją zgodnie z Bożymi przykazaniami są dla ludzi wielkim znakiem. Bez Niego wielu nie spotkałoby Stwórcy. Oceniliby Go jako zbyt dalekiego i niedostępnego. Dopiero kontakt z autentycznie wierzącymi chrześcijanami porusza ich serca i zachęca do przemyśleń.

 

Bardzo dobrze to widać w duszpasterstwach, gdzie ludzie dzielą się swoim życiem. Sprowadzona do realiów życia Ewangelia jest dla wszystkich źródłem świeżości i rozpalenia nowego zapału do pracy nad osobistym kontaktem z Panem Bogiem.

 

Czy spojrzałeś kiedyś w ten sposób na swoją wiarę? Czy przyszło Ci kiedykolwiek do głowy, że Twoje praktykowanie Bożych poleceń jest przez kogoś obserwowane? A może to właśnie dzięki Twojemu przykładowi wiary ktoś znalazł motywację, by w kolejną niedzielę przekroczyć próg świątyni?

Dlatego świadomi wielkiej wartości nauki Bożej, traktujmy ją z wielkim szacunkiem. Tym bardziej, że wspomniane przebywanie Trójcy Świętej w człowieku jest dowodem tego, że Bóg ufa każdemu z nas. Kiedy pokazujemy Wszechmogącemu chęć współpracy, to On z wielką pokorą przychodzi do naszego serca i dodaje nam sił do walki. Zobaczmy jakie to niesamowite… Mamy po swojej stronie Boga, który nie tylko pomaga nam z zewnątrz, ale przychodzi do wnętrza naszych spraw. On chce naprawdę pomagać, a nie tylko doraźnie „głaskać po główce”. Od środka patrzy na to, co przeżywamy i ratuje nasze życie, chociaż my często tego nie dostrzegamy…

Ks. Piotr Śliżewski

Dorota
Dorota Lip 29 '16, 22:24

Ja wierzę, ale w co?

Wielu Żydów przybyło do Marty i Marii, aby je pocieszyć po bracie. Kiedy zaś Marta dowiedziała się, że Jezus nadchodzi, wyszła Mu na spotkanie. Maria zaś siedziała w domu.
Marta rzekła do Jezusa: "Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł. Lecz i teraz wiem, że Bóg da Ci wszystko, o cokolwiek byś prosił Boga". Rzekł do niej Jezus: "Brat twój zmartwychwstanie". Rzekła Marta do Niego: "Wiem, że zmartwychwstanie w czasie zmartwychwstania w dniu ostatecznym". Rzekł do niej Jezus: "Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki. Wierzysz w to?" Odpowiedziała Mu: "Tak, Panie! Ja wciąż wierzę, żeś Ty jest Mesjasz, Syn Boży, który miał przyjść na świat".

J 11, 19-27

 

Kiedyś spowiadając penitentów zadawałem tylko jedno pytanie: co dla ciebie stanowi istotę religii chrześcijańskiej?
Odpowiedzi były różne, często dotyczyły: wiary, przykazań i sakramentów.
Natomiast mało było właściwej odpowiedzi, że istotę religii chrześcijańskiej stanowi „ żywa relacja z Jezusem Chrystusem”.

 

Jak potrzeba, więc dzisiaj uczyć wiernych relacji z Bogiem Ojcem, Jezusem i Duchem Świętym!

 

W dzisiejszej Ewangelii św. Jan na podstawie dialogu Jezusa z Martą, właśnie uczy nas, gdzie tkwi istota wiary w naszego Zbawiciela.

 

Przeanalizujmy głębiej powyższy tekst Ewangelii.

„Kiedy zaś Marta dowiedziała się, że Jezus nadchodzi, wyszła Mu na spotkanie”.

 

„Jezus nadchodzi”.

 

Cała inicjatywa naszego spotkania twarzą w twarz z Jezusem należy do Niego. To Jemu zależy na spotkaniu z nami, a nie zawsze nam na spotkaniu z Jezusem.

 

To On w przedziwny sposób porusza nasze wnętrze, sumienie i czujemy, że teraz właśnie mam wstąpić do Kościoła na adorację lub na Mszę św., aby usłyszeć do mnie skierowane słowo Boże.

Czasami Jezus wysyła nam nie przypadkowo różnych ludzi, z którymi rozmowa w pociągu, tramwaju, czy na górskim szlaku otwiera nasze serca na głębszą wiarę w Niego.

 

Jezus przemawia do nas przede wszystkim przez Pismo św., ale również przez jakąś dobrą książkę lub tomik poezji.

 

"Wyjść na spotkanie Jezusowi".

 

Tu nie jest ważne: czy jesteś w grzechu ciężkim czy nie, czy może w dobrej kondycji psychicznej czy w rozpaczy, czy dla siebie trudnej sytuacji życiowej czy świetnie ci się powodzi.
Ważne jest to czy chcesz się z Nim spotkać!
Może kiedyś w trudnej chwili życiowej powiedziałeś Mu o tym, że Go szukasz, a później zapomniałeś, ale Jezus nie zapomniał twoich słów i cię odnalazł.

 

Pogrzeb brata dla św. Marty nie jest łatwym momentem życiowym. Łazarz był dla niej i jej siostry jedynym wsparciem. Wielu mogłoby stwierdzić: Bóg im zabrał jedynego żywiciela rodziny.


A sama Marta mogłaby mieć nawet pretensje do Jezusa, że Go nie było, kiedy jej brat umierał, bo mógłby go uzdrowić. A teraz to już ciało cuchnie… .

 

I właśnie w takim momencie Jezus spotyka się z Martą. Co więcej, oczekuje od niej wyznania wiary. Ale jakiego wyznania wiary? W Niego samego!

 

Do dzisiaj na każdym pogrzebie Liturgia pogrzebowa przewiduje ów hymn na cześć Chrystusa zmartwychwstałego:


„Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki”.

 

Jezus zmartwychwstały jest centralną postacią naszej wiary.
Dążmy, więc do spotkania z Nim tu na ziemi, aby kiedyś spotkać się z Nim w wieczności.


To Jezus przez swoją mękę i śmierć na krzyżu pojednał nas z Ojcem, abyśmy później razem z Nim z martwych powstali.

 

Po Bogu Ojcu, więc nie ma ważniejszej relacji nad tą z Jezusem. Nie zgubmy tej prawdy w gąszczu różnych spraw ziemskich, bo łatwo ją zatracić.

 

Dlatego często sobie powtarzajmy to, co odpowiedziała św. Marta Jezusowi: „Tak, Panie! Ja wciąż wierzę, żeś Ty jest Mesjasz, Syn Boży, który miał przyjść na świat". Amen.

 

ks. Roman Chyliński

Dorota
Dorota Lip 30 '16, 14:19

Człowiek w miękkich szatach

Mt 14, 1-12
Słowa Ewangelii według św. Mateusza.
W owym czasie doszła do uszu tetrarchy Heroda wieść o Jezusie. I rzekł do swych dworzan: "To Jan Chrzciciel. On powstał z martwych i dlatego moce cudotwórcze działają w nim".
Herod bowiem kazał pochwycić Jana i związanego wrzucić do więzienia. Powodem była Herodiada, żona brata jego Filipa. Jan bowiem upominał go: "Nie wolno ci jej trzymać". Chętnie też byłby go zgładził, bał się jednak ludu, ponieważ miano go za proroka.
Otóż kiedy obchodzono urodziny Heroda, tańczyła córka Herodiady wobec gości i spodobała się Herodowi. Zatem pod przysięgą obiecał jej dać wszystko, o cokolwiek poprosi. A ona, przedtem już podmówiona przez swą matkę, powiedziała: "Daj mi tu na misie głowę Jana Chrzciciela". Zasmucił się król. Lecz przez wzgląd na przysięgę i na współbiesiadników kazał jej dać. Posłał więc kata i kazał ściąć Jana w więzieniu. Przyniesiono głowę jego na misie i dano dziewczęciu, a ono zaniosło ją swojej matce.
Uczniowie zaś Jana przyszli, zabrali jego ciało i pogrzebali je; potem poszli i donieśli o tym Jezusowi.

 

Antypas był drugim synem Heroda Wielkiego z jego czwartego małżeństwa z Maltake. Jego starszym rodzonym bratem był Archelaos. W ostatecznej wersji testamentu ojca Archelaos został przewidziany na króla Judei, Antypas miał zostać tetrarchą Galilei i Perei, zaś ich przyrodni brat Filip - tetrarchą krain Gaulanitis, Trachonitis i Batanei.

 

Po śmierci Heroda w marcu lub kwietniu 4 p.n.e. doszło do sporu między braćmi. Ostateczny werdykt w tej sprawie wydał cesarz Oktawian August. Cesarska decyzja nie zmieniła sytuacji Antypasa, który zgodnie z ostatnią wolą ojca został tetrarchą Galilei i Perei. Po objęciu rządów przybrał imię Heroda.

 

Właśnie ten władca miał problem. Problem Heroda Antypasa polegał na zachłanności i pożądliwości władzy. Myślał, ze całą schedę po ojcu on odziedziczy. Niestety, jego brat Archelaos okazał się sprytniejszy i okrutniejszy. Nie chciał, więc z nim zadzierać, ale w swoim władczym kompleksie podkradł swojemu bratu przyrodniemu Filipowi żonę Herodiadę, która miała korzenie królewskie rodu hasmonejskiego. W dogodnej dla siebie sytuacji Herod z Herodiadą mógł starać się o koronę.

 

To właśnie on, Herod Antypas kazał aresztować Jana Chrzciciela i pod wpływem pasierbicy Salome (córki Herodiady i Heroda Filipa), ściąć go.

Jak podaje Ewangelista św. Łukasz, Herod był obecny przy skazaniu Jezusa na śmierć: „ Na widok Jezusa Herod bardzo się ucieszył. Od dawna, bowiem chciał Go ujrzeć, ponieważ słyszał o Nim i spodziewał się, że zobaczy jaki znak, zdziałany przez Niego. Zasypał Go też wieloma pytaniami, lecz Jezus nic mu nie odpowiedział. Wówczas wzgardził Nim Herod wraz ze swoją strażą”. Łk 23,8-12.

 

Jest to bodaj jedyna sytuacja w Piśmie św. kiedy Bóg całkowicie zamilczał wobec człowieka, który popełnia grzech przeciwko Duchowi Św. , gardząc Bogiem. Bo nawet do Judasz Jezus przemówił po imieniu chcą go ratować: „Judaszu, pocałunkiem wydajesz Syna Człowieczego?”. (Łk 22,28).

 

Uważajmy na siebie! Bo pokusa grzechów Heroda: cudzołóstwo, pożądliwość bycia władczym oraz wzgardzenie Bogiem i drugim człowiekiem codziennie łaszą się do drzwi i naszego serca.

 

Nie pozwólmy nigdy Jezusowi przejść obok nas bez słowa, wołajmy do Niego: „Jezu ufam Tobie, Jezu ufam Tobie, Jezu ufam Tobie! Amen!

 

Ks. Roman Chyliński

Dorota
Dorota Lip 30 '16, 22:52

Nie bądź głupi!

ks. Zbigniew Paweł Maciejewski

(Łk 12,13-21)
Ktoś z tłumu rzekł do Jezusa: Nauczycielu, powiedz mojemu bratu, żeby się podzielił ze mną spadkiem. Lecz On mu odpowiedział: Człowieku, któż Mię ustanowił sędzią albo rozjemcą nad wami? Powiedział też do nich: Uważajcie i strzeżcie się wszelkiej chciwości, bo nawet gdy ktoś opływa [we wszystko], życie jego nie jest zależne od jego mienia. I opowiedział im przypowieść: Pewnemu zamożnemu człowiekowi dobrze obrodziło pole. I rozważał sam w sobie: Co tu począć? Nie mam gdzie pomieścić moich zbiorów. I rzekł: Tak zrobię: zburzę moje spichlerze, a pobuduję większe i tam zgromadzę całe zboże i moje dobra. I powiem sobie: Masz wielkie zasoby dóbr, na długie lata złożone; odpoczywaj, jedz, pij i używaj! Lecz Bóg rzekł do niego: Głupcze, jeszcze tej nocy zażądają twojej duszy od ciebie; komu więc przypadnie to, coś przygotował? Tak dzieje się z każdym, kto skarby gromadzi dla siebie, a nie jest bogaty przed Bogiem.

Żniwa w pełni. W ostatnią środę jechałem do domu i co chwila mijałem skoszone pola lub pracujące na nich kombajny.

 

To dobre tło do dzisiejszej ewangelii: „Pewnemu zamożnemu człowiekowi dobrze obrodziło pole. (…) I rzekł: (…) zburzę moje spichlerze, a pobuduję większe i tam zgromadzę całe zboże i moje dobra. I powiem sobie: Masz wielkie zasoby dóbr, na długie lata złożone; odpoczywaj, jedz, pij i używaj! Lecz Bóg rzekł do niego: Głupcze. (Łk 12,16b.18-20a)

 

Dlaczego Bóg tak surowo i obcesowo obszedł się z owym rolnikiem? Bezmyślny, nierozsądny, głupi to bardzo ostre komentarze. Dlaczego Bóg nazwał pracowitego i zapobiegliwego rolnika głupkiem? To ważne pytanie.

Wielu z was pracuje na roli. Czy chcecie, by Bóg nazwał was głupkami? Myślę jednak, że to pytanie jest ważne dla wszystkich pracujących – gdziekolwiek by to nie było. Czy chcecie, by wasze wysiłki zostały określone mianem bezmyślnych?

 

O co tu chodzi?

 

Nie chodzi tu o to, że rolnik ów zbudował większą stodołę. Jak dotychczasowa jest za mała czy za stara i ma się możliwość inwestycji to buduje się nową – większą i lepszą. To nie tylko dozwolone, ale godne pochwały.

 

To co nie spodobało się Bogu to nie nowa stodoła czy obora, ale intencja, zamiar, myśl rolnika z tą stodołą związana. Rolnik tak sobie myślał: „I powiem sobie [po zbudowaniu stodoły]: Masz wielkie zasoby dóbr, na długie lata złożone; odpoczywaj, jedz, pij i używaj!” (Łk 12,19)

 

Zechciejmy jednak dobrze zrozumieć o co tu chodzi. Nie ma nic złego w odpoczynku. Nie ma nic złego w jedzeniu – jeść przecież trzeba. Nie ma nic złego w piciu – chyba, że chodzi o pijaństwo. Nie ma też nic złego w używaniu. Po polsku może to troszkę podejrzanie brzmieć – używać sobie, ale chodzi tu o to, by cieszyć się i weselić. Inne przekłady Pisma Świętego mają „bądź dobrej myśli” [BG] albo „wesel się” [BW] i są chyba lepsze.

 

Nie ma w tym wszystkim nic złego, nic zdrożnego, nic grzesznego.

 

Zatem dlaczego nie podoba się to Bogu? „Masz wielkie zasoby dóbr, na długie lata złożone; odpoczywaj, jedz, pij i używaj!” A Bóg mówi „Głupcze!”

 

Problem nie jest w odpoczynku, jedzeniu, piciu i zabawie. Problem leży w tym, że nie ma tam niczego więcej, rolnik nie myśli o niczym więcej.

 

Nie można życia sprowadzić tylko do odpoczynku, tylko do jedzenia i picia, tylko do zabawy. Życie to także coś innego, życie to coś więcej.

 

Bóg mówi „głupcze” do człowieka, którego życie to jedynie jedzenie i picie, zabawa i odpoczynek. I nie ma u niego niczego więcej.

 

Masz prawo do jedzenia i picia, odpoczynku i zabawy. Popatrz jednak czym jeszcze wypełniasz swoje życie?

 

Nie ma tam już nic innego? Głupcem jesteś! Tak ci mówi Bóg.

 

Czy masz miejsce na to, by zrobić w tym życiu coś dobrego? Jakieś bezinteresowne dobro uczynione bliźniemu?

 

Czy masz czas pomyśleć o swoim życiu? Jego sensie? Czy masz czas pomyśleć po co żyjesz?

 

Czy zastanawiasz się nad swoją wiecznością? Niebo to będzie czy piekło?

 

Czy myślisz o Bogu? Czy zawsze mieścisz w swoim życiu modlitwę do Niego, poznawanie Jego Słowa, udział w niedzielnej Eucharystii?

 

A może tylko jeść i pić, odsapnąć troszkę i bawić się? Wtedy nie tylko głupi jesteś, ale nieszczęsny i biedny, i godzien litości.

 

Bogu nie jest obojętne to jak żyjesz.

 

Apostoł Paweł w swoim liście pisał: „Szukajcie tego, co w górze (…). Dążcie do tego, co w górze, nie do tego, co na ziemi.” (Kol 3,1b.2a) To wielka mądrość.

 

Chcę zakończyć czymś bardzo konkretnym. W czasie pieszej pielgrzymki będą u nas apele. Gromadzić będą one duchowych pielgrzymów, ale będą one okazją dla nas wszystkich do modlitwy i słuchania Bożego Słowa. Dziewięć kolejnych wieczorów to będzie swego rodzaju katecheza dorosłych. Weźmy w tym wydarzeniu liczniejszy niż zwykle udział. Jesteśmy w roku wiary – zróbmy coś dla naszej wiary.

 

Nie gromadźmy skarbów dla siebie, bądźmy bogaci przed Bogiem. (por. Łk 12,21) Szukajmy czegoś więcej, szukajmy tego co w górze.

 

Edytowany przez Dorota Lip 30 '16, 22:55
Dorota
Dorota Sie 1 '16, 14:56

Przyjąć jarzmo z ręki Boga.

Jr 28, 1-17

Czytanie z Księgi proroka Jeremiasza.
W czwartym roku Sedecjasza, króla judzkiego, w piątym miesiącu rzekł do mnie Chananiasz, syn Azzura, prorok w Gibeon, w domu Pana wobec kapłanów i całego ludu: "To mówi Pan Zastępów, Bóg Izraela: «Złamię jarzmo króla babilońskiego. W ciągu dwóch lat przywrócę na to miejsce wszystkie naczynia domu Pana, które zabrał Nabuchodonozor, król babiloński, z tego miejsca, wywożąc do Babilonu. Jechoniasza, syna Jojakima, króla judzkiego, i wszystkich uprowadzonych z Judy do Babilonu sprowadzę na to miejsce, mówi Pan; skruszę bowiem jarzmo króla babilońskiego»".
Prorok zaś Jeremiasz przemówił do proroka Chananiasza wobec kapłanów i całego ludu stojącego w domu Pana. Prorok Jeremiasz powiedział: "Niech się stanie! Niech tak Pan uczyni! Niech Pan wypełni twoje słowa, które prorokowałeś, sprowadzając naczynia z domu Pana i wszystkich uprowadzonych w niewolę z Babilonu na to miejsce. Posłuchaj jednak tego słowa, które powiem do twoich uszu i do całego ludu: Prorocy, którzy byli przede mną i przed tobą od najdawniejszych czasów, prorokowali przeciw licznym krajom i przeciw wielkim królestwom o wojnie, nieszczęściu i zarazie. Prorok, który przepowiada pomyślność, będzie uznany za proroka prawdziwie posłanego przez Pana, gdy się spełni przepowiednia prorocka".
Wtedy prorok Chananiasz wziął jarzmo z szyi Jeremiasza proroka i połamał je. I powiedział Chananiasz wobec całego ludu: "To mówi Pan: «Tak samo skruszę jarzmo Nabuchodonozora, króla babilońskiego, znad szyi wszystkich narodów w ciągu dwóch lat»".
Jeremiasz zaś odszedł swoją drogą. Po złamaniu jarzma na szyi proroka Jeremiasza przez proroka Chananiasza skierował Pan do Jeremiasza następujące słowo: "Idź i powiedz Chananiaszowi: To mówi Pan: «Połamałeś jarzmo drewniane, lecz przygotowałeś zamiast niego jarzmo żelazne». To bowiem mówi Pan Zastępów, Bóg Izraela: «Wkładam jarzmo żelazne na szyję wszystkich tych narodów, aby służyły Nabuchodonozorowi, królowi babilońskiemu, i były mu poddane; także zwierzęta polne mu poddaję»".
I rzekł prorok Jeremiasz do proroka Chananiasza: "Słuchaj, Chananiaszu! Pan cię nie posłał, ty zaś pozwoliłeś żywić temu narodowi zwodniczą nadzieję. Dlatego to mówi Pan: «Oto usunę ciebie z powierzchni ziemi. Umrzesz w tym roku, bo głosiłeś bunt przeciw Panu»". I zmarł Chananiasz prorok w tym roku, w siódmym miesiącu.

 

Powyższa historia dotyczy czasu, gdy w Jerozolimie panował król Sedecjasz (598-586), w jego czwartym roku piastowania tronu.
Sedecjasz był królem ustanowionym przez Nabuchodonozora, króla babilońskiego, który podbił już sobie Jerozolimę. Król Judy jednak nie chciał podporządkować się mocarstwu babilońskiemu i szukał koalicji antybabilońskiej z Egiptem.

 

 

Był też królem, którego uczynki nie podobały się Bogu.

 

Żydzi nie chcieli przyjąć ważnego przesłania z ust Jeremiasza, jako proroka, przez którego mówił Bóg do narodu, że najazd Babilończyków jest karą za ich niewierność i oddawanie czci bożkom. Dlatego w duchu pokuty powinni przyjąć to uciemiężenie z ręki Boga.

 

Powyżej przytoczona scena z Księgi Jeremiasza dotyczy konfliktu między fałszywym prorokiem Chananiaszem, zapewne przepłaconym przez króla, aby namawiał starszych Judy w imię Boga do buntu wobec najeźdźcy, a prorokiem Jeremiaszem.

 

Postawa Chananiasza jest tu bardzo spektakularna.
Otóż, zdejmuje jarzmo drewniane z pleców Jeremiasza i łamie je na oczach króla i jego świty dyplomatycznej, chcąc przekonać słuchających, że tak właśnie zostanie pokonana potęga króla babilońskiego.

 

Kiedy Jeremiasz usłyszał z ust Boga, że to, co Chananiasz powiedział było kłamstwem, zwrócił się do niego słowami: «Połamałeś jarzmo drewniane, lecz przygotowałeś zamiast niego jarzmo żelazne». To bowiem mówi Pan Zastępów, Bóg Izraela: «Wkładam jarzmo żelazne na szyję wszystkich tych narodów, aby służyły Nabuchodonozorowi, królowi babilońskiemu…”.

 

I faktycznie tak się stało. Bunt króla Sedecjasza zakończył się tragicznie. Na jego oczach zostali zamordowania jego synowie, a jemu samemu wyłupiono oczy i zakuto go w podwójne łańcuchy z brązu.(2 Krl 24,7).

 

 

Jakie z tego płynie dla nas przesłanie?

 

Nie raz przychodzi na nas pokusa, aby zdjąć z nas „jarzmo drewniane”:
- Przykazań Bożych,
- Przyrzeczeń małżeńskich,
- Ślubów zakonnych,
- Wierności Ewangelii,
- Życia w Łasce uświęcającej,
- Życia w trzeźwości i powściągliwości.
- Życia w uczciwości.

 

I co wówczas się staje?


Zamieniamy „jarzmo drewniane” na „jarzmo żelazne”:
- Rozpadu małżeństwa,
- Odejścia od wiary,
- Zniewolenia nałogami,
- Upodlenia własnego człowieczeństwa, wstydu,
- A czasami nawet więzienia.

 

Każdy z nas przez chrzest został powołany do spełniania misji: kapłańskiej, królewskiej i prorockiej, czyli do oddawania czci i ofiar Bogu, bycia dzieckiem królewskim samego Boga, a w misji prorockiej, do życia w prawdzie, służenia prawdzie i jej głoszenia.

 

Odrzućmy więc postawę Chananiasza fałszywego proroka, sprzedając się za pieniądze współczesnym władcom jako : dziennikarz, polityk, księgowy, lekarz, prawnik, sędzia czy kapłan.

 

Przyjmijmy natomiast postawę Jeremiasza z „jarzmem drewnianym”, poddającym się woli Bożej, będąc posłusznym Bogu w sumieniu. Amen!

ks. Roman Chyliński

Dorota
Dorota Sie 1 '16, 16:55
Nic

Nie mamy tu nic…

Te słowa uczniów dzisiaj mnie zatrzymały na chwilę. Odnajduję w sobie czasem taką postawę, która jest dość sporym asekurowaniem się. Nie mamy nic, bo przecież cóż to jest 5 chlebów i 2 ryby. A przecież dla nas nie wystarczy. Zabezpieczanie siebie, dbanie o swój komfort, by mi nie zabrakło. Może to dotyczyć absolutnie czegokolwiek. Byle coś mieć, byle móc się na czymś wesprzeć, choćby tego była odrobinka. Bo lepsza odrobinka, niż zupełnie nic.

pustyniaTymczasem sytuacja dzisiejszej ewangelii jest nie do pozazdroszczenia. Pustkowie i późna pora. Ani miejsce odpowiednie ani czas. Wszystko niesprzyjające. Wszystko nie tak. Ciekawe, że to Jezus ich tam wszystkich prowadzi, to Jego inicjatywa, kiedy się dowiaduje, co się stało z Jego kuzynem.

 

Czuję wezwanie do zaufania. Ale też do tego, bym poczuł głód, bym poczuł brak, niedostatek. Bo tylko wtedy mogę się na Nim oprzeć naprawdę. Inaczej zawsze mam się do czego odnieść, na czym oprzeć, w czymś innym położyć nadzieję. Choćby niewielką, maleńką. A ja nie czuję głodu, nie czuję jakichś wielkich niedostatków. Czuję jednocześnie, że moje zaufanie jest właśnie takie – niby ufam, ale w jakiejś części (może całkiem sporej) opieram się na tym, co mnie po ludzku zabezpiecza. Czy mam to porzucić? To kwestia nie tego, co się ma, ale gdzie jest moje serce, do czego przyklejone. Zdaję sobie równocześnie sprawę, że trudno jest je odkleić i uczynić wolnym, kiedy te zewnętrzne warunki są dość wygodne. Ego bardzo to lubi i będzie się bronić przed dyskomfortem.

 

Jezus chce mnie nakarmić i to do syta. Zrobi to, kiedy oddam Mu to wszystko, co mam, choćby to było tylko 5 chlebów i 2 ryby. Jeśli będę chciał to zachomikować na trudne czasy – cud się nie wydarzy, a ja zostanę taki ni to syty, ni głodny. Taki zupełnie letni. Za dużo, by umrzeć, za mało, by żyć. Jezus chce przecież, bym żył w pełni, a nie na pół gwizdka. To samo mówił papież Franciszek.

 

Mam oddać Mu wszystko, mam być posłuszny Jego Słowu i zaangażować się – te trzy kroki widzę w dzisiejszej ewangelii. Bo to uczniowie podają jedzenie tłumowi. Jezus działa przez Nim. Oddać Mu swoje „nic”, być posłusznym Słowu i działać – nawet, gdy i miejsce, i czas są nieodpowiednie. Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego.

Grzegorz Ginter SJ , rozważanie do Mt, 14-21

Gdy Jezus usłyszał o śmierci Jana Chrzciciela, oddalił się stamtąd w łodzi na miejsce pustynne, osobno. Lecz tłumy zwiedziały się o tym i z miast poszły za Nim pieszo. Gdy wysiadł, ujrzał wielki tłum. Zlitował się nad nimi i uzdrowił ich chorych. A gdy nastał wieczór, przystąpili do Niego uczniowie i rzekli: Miejsce to jest puste i pora już spóźniona. Każ więc rozejść się tłumom: niech idą do wsi i zakupią sobie żywności! Lecz Jezus im odpowiedział: Nie potrzebują odchodzić; wy dajcie im jeść! Odpowiedzieli Mu: Nie mamy tu nic prócz pięciu chlebów i dwóch ryb. On rzekł: Przynieście Mi je tutaj! Kazał tłumom usiąść na trawie, następnie wziąwszy pięć chlebów i dwie ryby, spojrzał w niebo, odmówił błogosławieństwo i połamawszy chleby dał je uczniom, uczniowie zaś tłumom. Jedli wszyscy do sytości, i zebrano z tego, co pozostało, dwanaście pełnych koszy ułomków. Tych zaś, którzy jedli, było około pięciu tysięcy mężczyzn, nie licząc kobiet i dzieci.

Dorota
Dorota Sie 2 '16, 20:32

Dla chrześcijanina, w Jezusie nie ma sytuacji beznadziejnych!

 

„Gdy to uczynił, wyszedł sam jeden na górę, aby się modlić”.

 

Tak było często, że Jezus wysyłał swoich uczniów, aby chociaż na chwilę zostać sam na sam z Ojcem i o wszystkim z Nim porozmawiać. Dla Jezusa było najważniejsze to, jak Ojciec dalej zaplanował mu posługę na ziemi.

 

Wypełnienie woli Ojca było dla Jezusa jak pokarm: „Powiedział im Jezus: "Moim pokarmem jest wypełnić wolę Tego, który Mnie posłał, i wykonać Jego dzieło”.(J 4,34).

 

Jezus pragnie abyśmy i my wypełniali wolę Ojca: „ Nie każdy, który Mi mówi: "Panie, Panie!", wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie”.(Mt 7,21).

 

Dlatego i dla nas ważna powinna być „ modlitwa słuchania Ojca”.

 

Dokonuje się ona w samotności i w wyciszeniu wewnętrznym. Można tu posłużyć się słowami Samuela: „Panie mów do mnie, bo sługa twój słucha”.( 1Sam 3,9-10). Taka modlitwa przynosi odpowiedź od Boga Ojca
Bóg Ojciec często do nas mówi przez dar codziennego słowa Bożego w Liturgii Eucharystii.

 

„Lecz o czwartej straży nocnej przyszedł do nich, krocząc po jeziorze”

.

Czwarta straż nocna, to ulubiona „godzina” przychodzenia Jezusa do człowieka. Odnosi się ona do takiego czasu „nocy naszego życia”, kiedy jest najciemniej, ale za chwile ma zrobić się już jasno. Zawsze będzie ona zapowiadała świt zmartwychwstania Jezusa, a dla nas obecnie nadzieję.
W tej „godzinie” Jezus mówi do nas: "Odwagi, Ja jestem, nie bójcie się".

Ta „godzina” przychodzenia Jezusa może symbolizować takie chwile naszego życia, kiedy przez różne choroby, cierpienia wydaje nam się, że nie damy rady, ani fizycznie, ani psychicznie, ani duchowo ponieś ten ciężar.


W tych właśnie chwilach Jezus przychodzi do nas z łaską wiary, pocieszenia, umocnienia oraz z łaską uzdrowienia duchowego, za którą czasami idzie i łaska uzdrowienia fizycznego.

 

"Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie". A On rzekł: "Przyjdź".

 

Przyjdzie taki moment, kiedy Piotr dwa rozdziały później za natchnieniem Ducha Święty będzie musiał wyznać wiarę, że Jezus jest synem Bożym, czego nie jest w stanie uczynić żaden Żyd. Ponieważ jest „Szema Izrael”, gdzie każdy Żyd musi wyznać, że Bóg jest jeden i dlatego nie może mieć syna!

 

Przez to doświadczenie chodzenia po jeziorze, Piotr przygotowuje się do pełnego otwarcia się na działanie Ducha Jezusa.

 

W tej przeciekawej sytuacji na jeziorze, kiedy Apostoł ma wyjść z łodzi i iść po wodzie, nasz bohater nie jest jeszcze pewny tak do końca, kim tak naprawdę jest Jezus.


Coś go jednak pociąga ku Jezusowi: może chęć całkowitej pewności, że to Bóg, a nie tylko człowiek; może jakaś własna próba wiary.

 

Myślę, że Piotr mógł się nie spodziewać od Jezusa słowa „przyjdź”. Przecież, żaden człowiek nie jest wstanie chodzić po wodzie. Prawo grawitacji w tym momencie, jest nie do pokonania.


Piotr jednak idzie po wodzie! Potwierdzają się tylko w tym momencie słowa anioła Gabriela: „dla Boga, bowiem nie ma nic nie możliwego”. (Łk 1,37).

 

Warto pamiętać te słowa Pisma św. w naszych trudnych chwilach życia. A szczególnie:


- przy ratowaniu małżeństwa od jego rozpadu,
-podczas modlitwy z prośbą o wyciagnięcie kogoś z nałogu,
- w przebaczeniu sobie i nawzajem w zwaśnionych rodzinach.


Bo to wszystko zewnętrznie wygląda jak „chodzenie po wodzie”, czyli beznadziejnie!

 

"Czemu zwątpiłeś, małej wiary?"

 

Nie wątpmy, więc ludzie małej wiary w moc Jezusa.


Jeżeli Jezus jest dla nas „Synem Bożym” to dla Niego nie istnieje prawo naturalne, jest ponad nim. Jest wstanie zmienić nawet układ genetyczny, abyśmy wrócili do zdrowia.

 

Jednak czynienie cudów nie było czymś najważniejszym w posłudze Jezusa. On pragnął nawrócenia naszego serca i żywą wiarę w Niego ku naszemu zbawieniu.

 

Powiedzmy, więc za św. Pawłem: i „ja wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia”. Nie ma, więc w naszym życiu sytuacji beznadziejnych! Po ludzko może tak, ale u Boga wszystko jest możliwe!

 

Panie wierzę, przymnóż mi wiary!Amen!

 

Mt 14, 22-33

Gdy tłum został nasycony, zaraz Jezus przynaglił uczniów, żeby wsiedli do łodzi i wyprzedzili Go na drugi brzeg, zanim odprawi tłumy. Gdy to uczynił, wyszedł sam jeden na górę, aby się modlić. Wieczór zapadł, a On sam tam przebywał. Łódź zaś była już sporo stadiów oddalona od brzegu, miotana falami, bo wiatr był przeciwny.
Lecz o czwartej straży nocnej przyszedł do nich, krocząc po jeziorze. Uczniowie, zobaczywszy Go kroczącego po jeziorze, zlękli się, myśląc, że to zjawa, i ze strachu krzyknęli. Jezus zaraz przemówił do nich: "Odwagi, Ja jestem, nie bójcie się".
Na to odezwał się Piotr: "Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie". A On rzekł: "Przyjdź". Piotr wyszedł z łodzi i krocząc po wodzie przyszedł do Jezusa. Lecz na widok silnego wiatru uląkł się i gdy zaczął tonąć, krzyknął: "Panie, ratuj mnie". Jezus natychmiast wyciągnął rękę i chwycił go mówiąc: "Czemu zwątpiłeś, małej wiary?"
Gdy wsiedli do łodzi, wiatr się uciszył. Ci zaś, którzy byli w łodzi, upadli przed Nim, mówiąc: "Prawdziwie jesteś Synem Bożym".
Gdy się przeprawili, przyszli do ziemi Genezaret. Ludzie miejscowi, poznawszy Go, posłali po całej tamtejszej okolicy i znieśli do Niego wszystkich chorych, prosząc, żeby ci przynajmniej frędzli Jego płaszcza mogli się dotknąć; a wszyscy, którzy się Go dotknęli, zostali uzdrowieni.

Ks. Roman Chyliński

Dorota
Dorota Sie 5 '16, 20:11

Pewna droga do zbawienia.

 

Wczoraj uczniowie Jezusa przeszli próbę wyznania wiary.


Piotr w imieniu całego kolegium apostołów wyznał za natchnieniem Ducha Świętego o Jezusie: „ Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego”.

 

Dzisiaj Jezus jasno mówi o konsekwencjach w przyjęciu wiary.

 

Otóż uczniowie Jezusa usłyszeli jasne zasady, które trzeba zachować, aby wiernie naśladować swojego Mistrza, a przez to nie ulec religijnej obłudzie.

Jak już wyżej przeczytaliśmy dzisiejszą Ewangelię, to zauważyliśmy, że nie są to zbyt zachęcające, ani porywające zasady:

 

„Jezus powiedział do swoich uczniów: "Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je”.


• Zaprzeć się samego siebie,


• Wziąć krzyż,


• Naśladować Jezusa,


• Stracić swoje życie dla Niego i dla Ewangelii.

 

Powiedzcie sami: kto by chciał tak żyć?!

 

Ale skoro tak Jezus mówi, to chyba wie, co mówi!

 

- „Zaparcie się siebie” dotyczy podjęcia ascezy i walki z własną pożądliwością, aby nie ulec grzechowi ciężkiemu. Każdy grzech ciężki jest wyrazem uległości wobec własnego „Ego” i pójściem na kompromis ze złem.


- Wzięcie krzyża wymaga głębszej refleksji nad życiem. Akceptacja własnego życia w trudach, cierpieniach, upokorzeniach nie jest zapewne łatwą sprawą.

 

Ile razy też stajemy wobec dylematu: wziąć krzyż na siebie, czy też zrezygnować z niego ze względu na wspaniałe hasła współczesnego świata: „masz prawo do szczęścia”, „masz prawo do realizacji siebie”, „ pomyśl wreszcie o sobie” itd.

 

Wzięcie krzyża zawsze jest związane z bólem, trudem, wiernością słowu, wiernością komuś, rezygnacją z lżejszego, przyjemniejszego życia.

- Naśladowanie Jezusa jest bardzo zdrowe:

Po pierwsze, chroni nas przed idolami: naśladowaniem telewizyjnych idoli: aktorów, piosenkarzy, piłkarzy, ludzi z forsą, prominentnych polityków itd.. A także przed zauroczeniem się wobec najbliższych nam osób, które zaczynamy uwielbiać i tracimy dla nich głowę.

Po drugie, „uczy nas patrzeć na Jezusa”, to znaczy zachęca nas przez to do poznania Jezusa, czyli gorliwego czytania słowa Bożego. Bo nie można naśladować kogoś, kogo się nie zna.

Po trzecie, naśladowanie Jezusa daje nam poczucie bezpieczeństwa, że nie idziemy czasami za nowinkami tego świata lub jego złym stylem czy modą, ale za sprawdzonymi i pewnymi „drogami” prowadzącymi nas do zbawienia.

- Tracenie życia natomiast dotyka istoty chrześcijaństwa, to znaczy służebnej miłości. Tylko człowiek, który kocha Jezusa i On dla Niego jest najważniejszym autorytetem, jest wstanie mocą wiary tracić życie dla drugiego człowieka, dla ojczyzny i dla Kościoła.

Najlepiej widać to w życiu małżeńskim dwojga osób.
Tam gdzie zabraknie relacji do Jezusa zaczynają się kłótnie o małe rzeczy: kto coś ma zrobić, kto pójdzie odebrać dzieci ze szkoły, kto zrobi zakupy, kto się poświęci i zrezygnuje z czegoś, aby ta druga osoba mogła odpocząć. I wchodzi się wówczas w ciągłe wytykanie i oskarżanie, bo dlaczego to ja , a nie on.

 

Gdy nie ma Jezusa, umiera w nas pragnienie służby i bycia dyspozycyjnym dla drugiej osoby.

 

Dziękujmy, więc Jezusowi za twarde zasady bycia uczniem Jezusa.

 

A teraz, niech każdy z nas podejmie je, aby przekonać się, jaka w nich jest mądrość i pewna droga do zbawienia. Amen!

Ks. Roman Chyliński

 

Mt 16, 24-28

Jezus powiedział do swoich uczniów: "Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je. Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł? Albo co da człowiek w zamian za swoją duszę?
Albowiem Syn Człowieczy przyjdzie w chwale Ojca swego razem z aniołami swoimi, i wtedy odda każdemu według jego postępowania. Zaprawdę powiadam wam: Niektórzy z tych, co tu stoją, nie zaznają śmierci, aż ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego w królestwie swoim".

Strony: « 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 ... » »»