Za Jezusem idę, bo…?
Wtedy Piotr rzekł do Niego: Oto my opuściliśmy wszystko i poszliśmy za Tobą, cóż więc otrzymamy?Jezus zaś rzekł do nich: Zaprawdę, powiadam wam: Przy odrodzeniu, gdy Syn Człowieczy zasiądzie na swym tronie chwały, wy, którzy poszliście za Mną, zasiądziecie również na dwunastu tronach, sądząc dwanaście pokoleń Izraela. I każdy, kto dla mego imienia opuści dom, braci lub siostry, ojca lub matkę, dzieci lub pole, stokroć tyle otrzyma i życie wieczne odziedziczy.
Mateusz 19,27-29
Uprawiamy jogging albo chodzimy do siłowni po to, żeby zrzucić trochę sadełka. Auto tankujemy po to, żeby miało na czym jeździć. Do sklepu leziemy, bo trzeba kupić, co konieczne do codziennego funkcjonowania. Ot – rzecz wiadoma. A za Jezusem idę, bo…?
No właśnie, po co? Po co idziesz za Jezusem? Dziś warto sobie na to odpowiedzieć.
Co Ci daje trzymanie się Jezusa w codzienności? Jaki jest bilans Twojego chrześcijaństwa? Jakie w związku z nim masz zyski, a jakie są Twoje straty? Odpowiedź na pytanie: po co? jest istotną odpowiedzią, bo – jeśli jest prawdziwa i głęboka – pomaga się Go trzymać. Szczególnie wtedy, kiedy przyjdą straty. A przyjdą. Chodzenie za Panem to nie sielanka, to nie życie na duchowym haju. To orka czasem jest.
Chodzenie za Nim wiąże się nieuchronnie z traceniem: czasu, relacji, planów, pieniędzy itd. I żeby łatwiej było tracić (po to, by potem zyskać), warto odkryć co mnie napędza do łażenia za Jezusem. Dla mnie odpowiedź na pytanie: po co? – brzmi: bo warto. Bo daje mi to poczucie sensu. Bo pokazuje mi, że życie ma sens, pomimo swych ciemniejszych odcieni. Bo odkrywam, że warto się starać, nawet jak się czasem nie rozumie. Bo chodzenie za Nim daje pełnię, nasycenie, których nie potrafię znaleźć w ludziach (nawet mi bliskich) czy rzeczach. Bo chodzenie za Nim daje mi nadzieję, że do czegoś sensownego mnie On zaprowadzi. Nawet, jeśli czasem nie ogarniam.
I jeszcze rzecz jedna. Każda strata na rzecz Jezusa jest w sumie pozorna. Bo coś tracisz, żeby potem zyskać. Inwestujesz w Jezusa, ryzykujesz, a potem są takie odsetki na Twoim koncie, że wow! Każda strata dla Jezusa, mimo, że boli, jest warta swej ceny, bo za nią kryje się jakaś inna pełnia – większa i lepsza od Twoich wyobrażeń czy zachcianek.
Dla mnie jako księdza te słowa Jezusa do Piotra, że będzie miał stokrotnie więcej – sprawdzają się w konkretach. Nie mam żony i dzieci (choć bardzo bym chciał) – ale staję się przewodnikiem i czasem ojcem dla setek ludzi. Nie zbudowałem swego domu – ale mam dziesiątki miejsc, gdzie mogę się zatrzymać i poczuć jak u siebie. A to tylko rzeczy codziennie, ziemskie. Na tym wszystkim jest najfajniejsza wisienka – relacja z Jezusem, On sam. Normalnie WOW.
Z Jezusem warto tracić, żeby zyskać. Bo On się lepiej na życiu zna, niż Ty sam/a. Weź ufaj. Ucz się tego zaufania. I pozwól Mu Cię obsypać niespodziankami. +
Kiedy człowiek oddaje swoje serce temu, co stało się jego "bogactwem", może być pozbawionym mądrości. Nic, co jest na świecie, nie może być dla mnie dobrem większym od Boga. Bogactwo jest źródłem trosk, zmartwień. Co jest dla mnie przeszkodą w miłowaniu Jezusa? W jakich sprawach znalazłem upodobanie? Jakie rzeczywistości intronizuję w sercu? Co miłuje moje serce? Co stało się moim bogactwem? Wydaje się, że trudności człowieka, zależne są od tego, co stało się jego bogactwem [ o. J. Pierzchalski SAC ]
ks. Krzysztof Freitag