Loading...

Będziesz Biblię czytał nieustannie | Forum Nowenny Pompejańskiej

Lokalizacja tematu: Forum » Różności » Propozycje
Dorota
Dorota Wrz 30 '16, 11:39
Każdy ma prawo do wątpliwości… nawet papież

ks. Krystian Malec

Z wichru odpowiedział Bóg Jobowi tymi słowami:

„Czyś w życiu rozkazał rankowi, wyznaczył miejsce jutrzence, by objęła krańce ziemi, usuwając z niej grzeszników? Zmienia się jak pieczętowana glina, barwi się jak suknia. Grzesznikom światło odjęte i strzaskane ramię wyniosłe.

Czy dotarłeś do źródeł morza? Czy doszedłeś do dna Otchłani? Czy wskazano ci bramy śmierci? Widziałeś drzwi do ciemności? Czy zgłębiłeś przestrzeń ziemi? Powiedz, czy znasz to wszystko? Gdzie jest droga do spoczynku światła? A gdzie mieszkają mroki, abyś je zawiódł do ich przestworzy i rozpoznał drogę do ich domu? Jeśli to wiesz, to wtedyś się rodził, a liczba twych dni jest ogromna”.

I Job odpowiedział Panu: „Jam mały, cóż Ci odpowiem? Rękę przyłożę do ust. Raz przemówiłem, nie więcej, drugi raz niczego nie dodam”.

(Hi 38,1.12-21;40,3-5)

Na początku pragnę zaznaczyć, że Job, to Hiob. Są to dwie wersje imienia tej samej osoby.

 

Księga Hioba, którą czytamy od kilku dni w Kościele jako pierwsze czytanie to absolutny majstersztyk literacki. Ze względu na treść i formę jest mistrzowskim dziełem poezji hebrajskiej. To jest bardzo ważne i od wieków uczeni zgłębiają kunszt pisarski autora natchnionego, który za nią stoi, ale… nie to jest w niej najważniejsze. Najistotniejsza jest historia człowieka, który mając wszystko stracił to, a mimo to nie sprzeciwił się Bogu, nie bluźnił przeciw Niemu, nie czynił Mu wyrzutów, ale wytrwał w wierności.

 

Księga Hioba zadaje istotne pytania: dlaczego cierpią niewinni? Jak duży wpływ na życie ludzi ma szatan? Kim jest Bóg i jakimi zasadami się kieruje?

 

Dzisiejszy fragment, w którym Bóg przemawia do Hioba, następuje po jego dialogu z przyjaciółmi zarzucającymi mu ukrywanie grzechu. Warto nadmienić, że wielokrotnie w Starym Testamencie nieszczęścia takie jak: choroby, bieda, konflikty, niewola traktowano jako Bożą karę za grzech. W ówczesnej mentalności nie było miejsca na „niezawinione cierpienie”. „Skoro cierpisz, to znaczy, że Bóg przestał ci błogosławić, a to stało się dlatego, że zgrzeszyłeś” – tak myśleli niemal wszyscy. Piszę „niemal”, ponieważ Hiob nie należał do ich grona. Wiedział, że to, co mu zarzucają jego przyjaciele, nie jest prawdą. Konsekwentnie powtarzał, że nie odwrócił się od Pana. Jednak choć wiedział, że słowa przyjaciół są nieprawdą, rodziły się w nim pytania o to, dlaczego cierpi. Hiob nie jest głupi, chce znaleźć odpowiedź. I wówczas odzywa się do Niego Pan zadając serię pytań, które czytamy dzisiaj.

 

Bóg przemawia z wichru. Jest to typowy sposób opisywania teofanii, czyli objawienia się Boga w Starym Testamencie. Pytania, które stawia Wszechmogący, mają uświadomić Hiobowi, że człowiek nie ma prawa stawiać Boga niejako przed sądem, bo On jest nieskończenie mądry i dobry. Tak jak małe dziecko nie rozumie jeszcze wielu rzeczy, które robią jego rodzice, tak samo Hiob nie będzie w stanie w pełni pojąć Bożego zamysłu.

 

 

W tym momencie dotykamy sedna dzisiejszego czytania. Mimo upływu wieków często stawiamy Boga przed sądem. Chcemy, żeby nam się wytłumaczył z tego, co się dzieje. Chcemy, żeby Wszechmogący dostosował się do nas i naszego sposobu wartościowania, orzekania, co jest sprawiedliwe, a co – nie, kto jest dobry, a kto zasługuje na karę itd. Wydaje nam się, że skoro ludzkość tak bardzo się rozwinęła, to mamy prawo osądzać Boga. Ale w rzeczywistości mimo ewidentnego postępu cywilizacyjnego, jesteśmy ciągle bardzo mali. Nasz umysł, choć zdolny do niesamowitych rzeczy, jest ograniczony i nieraz bardzo ciasny.

 

Ale paradoksalnie właśnie to ograniczenie jest okazją do rozwoju wiary.

 

Bóg stawiając swojemu przyjacielowi Hiobowi serię pytań chce Mu pokazać, że jego sposób patrzenia jest bardzo zawężony. Chce mu uświadomić, że tylko On – Pan Nieba i Ziemi ma pełną wiedzę. I reakcja Hioba powala mnie na kolana.

 

Mówi:

 

Jam mały, cóż Ci odpowiem? Rękę przyłożę do ust. Raz przemówiłem, nie więcej, drugi raz niczego nie dodam”.

 

Pokora Hioba jest niesamowita, ale wiesz co? Bóg tak samo jak do niego zwraca się do nas. Pragnie skłonić nas do zaufania, że wszystko, co się dzieje, jest w Jego rękach. Nam może się wydawać, że jest inaczej, bo będziemy oceniać życie według naszych kryteriów, a nie – Bożych zasad. Nawet najmądrzejsi, najbardziej pobożni, święci ludzie nie rozumieją wszystkiego. Należy do nich emerytowany papież Benedykt XVI. W niedawno opublikowanej książce „Ostatnie rozmowy” Peter Seewald stawia mu takie pytania:

 

Można sobie wyobrazić, ze papież, namiestnik Chrystusa na ziemi, ma szczególnie bliską, intymną relację z Panem.

 

Tak, tak powinno być i żywię przekonanie, że nie jest On daleko. Wewnętrznie zawsze mogę z nim rozmawiać. Ale mimo wszystko jestem tylko nędznym człowiekiem, któremu nie zawsze udaje się sięgnąć ku Niemu.

 

Doświadczał Ojciec „ciemnych nocy”, o których wspomina wielu świętych?

 

Nie są takie wstrząsające. Pewnie nie jestem na tyle święty, żeby popaść w tak mroczną otchłań. Ale gdy wokoło rozgrywają się ludzkie dramaty, gdy pyta się jak Bóg może na to pozwolić, zaczynają się pojawiać wątpliwości. Trzeba wtedy mocno trzymać się wiary. On wie lepiej.

 

Zdarzały się w ogóle „ciemne noce”?

 

Powiedzmy, tych najciemniejszych nie było, ale trudność, jak to właściwie jest z Bogiem, pytanie o istnienie zła i tak dalej, jak to pogodzić z Jego wszechmocą i dobrem, pojawia się, owszem, od czasu do czasu.

 

Jak poradzić sobie z takimi trudnościami w wierze?

 

W pierwszym rzędzie nie odrzucając podstawowej pewności wiary; przekonania, że poniekąd jest się w niej zakotwiczonym; przeświadczenia, że jeśli czegoś się nie rozumie, to nie dlatego, że jest błędne, tylko, że jest się zbyt małym. W przypadku niektórych spraw było tak, że stopniowo w nie wrastałem. To zawsze pozostaje darem, gdy nagle dostrzeże się coś, czego się przedtem nie widziało. Czuje się, że trzeba pokory, a gdy słowa Pisma nie przemawiają, cierpliwości aż Pan je otworzy.

 

Skoro ktoś tak wielki i – w mojej opinii – święty jak Benedykt XVI przyznaje się, że wszystkiego nie rozumie, to jestem spokojniejszy. Ja też nie muszę. Ty z resztą też. Nie jest naszym zadaniem wiedzieć wszystko o Bogu, ale – wierzyć w Niego i Jemu. W naszym życiu były, są i będą sprawy, które nas przerosną, zwłaszcza te związane z bólem, cierpieniem i naszymi słabościami. Co wtedy zrobimy? Postawimy Boga przed sąd i wydamy wyrok, na mocy którego wyrzucimy Go z naszego życia, bo do niego nie pasuje i nie działa tak jak byśmy tego oczekiwali? Czy może zrobimy jak Hiob i Benedykt XVI i położymy palec na usta mówiąc: Jam mały, cóż Ci odpowiem?

 

 

Konkret na dzisiaj: Z tego, czego nie rozumiesz, na co się buntujesz, wściekasz, złościsz uczyń modlitwę. Stań przed Bogiem nie jako oskarżyciel, ale jako dziecko, które ufa.

 

 

Niech Cię błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec, Syn i Duch Święty +

 

 

 

Umartwienie koniecznym warunkiem nawrócenia.

ks. Józef Tabor

 

Z Ewangelii według Świętego Łukasza

Jezus powiedział: «Biada tobie, Korozain! Biada tobie, Betsaido! Bo gdyby w Tyrze i Sydonie działy się cuda, które u was się dokonały, już dawno by się nawróciły, siedząc w worze i popiele. Toteż Tyrowi i Sydonowi lżej będzie na sądzie niżeli wam. A ty, Kafarnaum, czy aż do nieba masz być wyniesione? Aż do Otchłani zejdziesz! Kto was słucha, Mnie słucha, a kto wami gardzi, Mną gardzi; lecz kto Mną gardzi, gardzi Tym, który Mnie posłał».

 

 

1. Miasta, które nie chciały się nawrócić.

 

Jezus wielokrotnie przechodził przez ulice i place miast położonych nad Jeziorem Genezaret. Zdziałał niezliczone cuda dla ich mieszkańców. Ci jednak nie nawrócili się, nie potrafili przyjąć Mesjasza, o którym tyle razy słyszeli w synagodze. Dlatego Pan uskarża się z bólem: Biada tobie, Korozain! Biada tobie, Betsaido! Bo gdyby w Tyrze i Sydonie działy się cuda, które u was się dokonały, już dawno by się nawróciły (...). A ty, Kafarnaum, czy aż do nieba masz być wyniesione? Aż do Otchłani zejdziesz (Łk 10, 13-15). Jezus w tych miejscowościach rzucał ziarno pełnymi garściami i zebrał niewielkie plony. Mnożyły się cuda, jeden po dru­gim, ale mieszkańcy Korozain, Betsaidy i Kafarnaum nie czynili pokuty. Bez nawrócenia serca, któremu towarzyszy umartwienie, słabnie wiara i trudno jest rozpoznać nawie­dzającego nas Chrystusa. Mieszkańcy Tyru i Sydonu otrzy­mali mniej łask, dlatego Chrystus te miasta obarcza mniejszą odpowiedzialnością.

Dlatego, jak mówi Duch Święty: Dziś, jeśli głos Jego usły­szycie, nie zatwardzajcie serc waszych (Hbr 3, 7-8). Bóg przemawia do ludzi wszystkich czasów. Pan przechodzi przez nasze miasta i wioski, obdarzając nas hojnie swym błogosławieństwem. Ogromne znaczenie dla naszego życia ma słuchanie Go i wypełnianie Jego woli. Nie ma waż­niejszej rzeczy! W każdej chwili z gotowością i uległością należy słuchać owych nawoływań Chrystusa, kierowanych do każdego serca, gdyż nie dobroć Boża jest winna temu, że wiara nie rodzi się u wszystkich ludzi, lecz brak dostatecz­nej gotowości na przyjęcie słowa. Ten opór stawiany łasce jest nazywany w Piśmie Świętym zatwardziałością serca (por. Wj 4, 21; Rz 9, 18). Człowiek często usprawiedliwia brak postępu w wierze różnymi trudnościami, lecz w gruncie rzeczy zwykle chodzi tu o brak dobrej woli, która nie chce porzucać złego nawyku lub zdecydowanie walczyć z wadami. To uniemożliwia większą uległość wobec wezwań przechodzącego obok nas Chrystusa.

 

Jeżeli chcemy iść za Nim, koniecznie musimy umartwiać duszę z wszystkimi jej władzami. Dzięki umartwieniu nasze serce staje się dobrą glebą, która wyda obfity owoc. Podobnie jak rolnik, powin­niśmy wyrwać i spalić chwasty, które ustawicznie wyrastają w duszy: lenistwo, egoizm, zawiść, niezdrową ciekawość... Wbrew okrzyczanym i wykośla­wionym sławetnym „prawom człowieka”, umartwienie jest potrzebne i konieczne nam wszystkim, bo i przez nie zdo­bywamy łaskę Bożą. Jak złoto w ogniu, tak dusza się czyści i rozpłomienia swą miłość w umartwieniu i staje się podobniejsza do Boga, milsza Jemu, a już przez to samo zdolniejsza do odebrania obfitszych łask dla siebie i dla innych współbraci. Dlatego Kościół nawołuje nas stale, w sposób szczególny w piątki, do zastanowienia się, jak wygląda nasz duch pokuty i umartwienia. Pobudza nas do większej wielkoduszności w naśladowaniu Chrystusa, który ofiarował się i umarł na Krzyżu za wszystkich ludzi. Umartwienie przynosi duszy radość, za którą wszyscy tak bardzo tęsknimy.

 

 

2. Umartwienia bierne.

 

Ten, kto zdecydował się żyć w pełni po chrześcijańsku, powinien stale podejmować wysiłek, który podjęli pierwsi chrześcijanie, którzy, jak pisze św. Paweł, zwlekli siebie dawnego człowieka z jego uczynkami (Kol 3, 9). Dawny człowiek to zespół złych skłonności, które odziedziczyliśmy po Adamie, trojaka pożądliwość, którą powin­niśmy poskramiać za pomocą umartwienia. Umartwienie nie jest czymś negatywnym, przeciwnie, odmładza duszę, przygotowuje ją do zrozumienia i przyjęcia darów Bożych, służy do zadośćuczynienia za dawne grzechy. Umartwienie wcale nie jest przywiązane do jakiejś jednej czynności, np. jedzenia. Obejmuje wszystkie czynności, zarówno wewnętrzne jak i zewnętrzne.

 

Są trzy główne dziedziny naszych codziennych umar­twień. Przede wszystkim przyjęcie z miłością i pogodą ducha przeciwności, które niesie każdy dzień. Chodzi tu czę­sto o drobne rzeczy, które nam się nie podobają, które przychodzą niespodziewanie i zmuszają nas do zmiany planów: drobna choroba, która ogranicza naszą zdolność do pracy i wpływa na życie rodzinne, częste zapominanie o czymś, zła pogoda w podróży, korki uliczne w drodze do pracy lub trudny charakter naszego współpracownika. Te rzeczy nie są zależne od nas, ale powinniśmy je przyjmować jako spo­sobność do miłowania Boga, z pokojem, nie dopuszczając, by pozbawiały nas radości. Są to drobne rzeczy, ale jeśli ich nie przyjmiemy z miłością, będą powodowały w czło­wieku nerwowość, złość i smutek. Najczęściej złościmy się nie z powodu wielkich przeciwności, ale drobnych trudno­ści, których nie umiemy przyjmować. Człowiek bywa zatro­skany, smutny, w złym humorze nie dlatego, że ma poważne problemy, ale dlatego, że nagromadziło się dużo drobnych trudności, których nie potrafił przyjąć z miłością jako środka służącego zbliżeniu się do Boga. Wówczas człowiek traci wiele okazji do wzrastania w cnotach. Ponadto kiedy owe drobne przeciwności przyjmuje się jako środek zbliżenia się do Pana, jako okazję do czynienia dobra, dusza staje się zdolna do przyjęcia trudniejszych sytuacji, które dopuszcza Pan, byśmy się z Nim bardziej zjednoczyli.

 

 

3. Umartwienia dobrowolne związane z doskonałym wypełnianiem swoich obowiązków.

 

Inną dziedziną naszych codziennych umartwień jest wypełnianie obowiązków, przez które mamy się uświęcać. W nich wyraża się wola Boża wobec nas. Wypełnianie ich w sposób doskonały, z miłością, wymaga ofiary. Dlatego najmilsze dla Pana jest to umartwienie, które polega na prządku, na punktualności, na dbaniu o drobiazgi, na solid­nie wykonanej pracy; na wiernym wypełnianiu najdrobniejszego obowiązku swego stanu, także kiedy to wymaga ofiary; na tym, co mamy obowiązek czynić, pokonując skłonność do wygodnictwa. Powinniśmy być wytrwali w pracy nie dlatego, że mamy na to ochotę, ale dlatego, że musimy ją wykonać. Powinniśmy to wykonywać chętnie i z radością. Matka rodzinie ma codziennie tysiące okazji, by troszczyć się stworzenie w domu ciepłej i serdecznej atmosfery. Uczeń może ofiarować Bogu swoje wysiłki, by odrobić lekcje na czas i osiągnąć dobre wyniki. Zmęczenie, które jest skutkiem wytężonej pracy, zamienia się w ofiarę miłą Panu i w środek uświęcenia. Zastanówmy się dzisiaj, czy często narzekamy na swoje obowiązki, które powinny nas zbliżać do Boga.

 

Trzecia dziedzina umartwień obejmuje te ofiary, które podejmujemy dobrowolnie, aby podobać się Panu, by lepiej przygotować się do modlitwy, by walczyć z pokusami, by pomóc naszym przyjaciołom zbliżyć się do Pana. Powinniśmy szukać takich umartwień, które pomagają innym ludziom w ich drodze do świętości. Umacniaj swego ducha umartwienia w drobnych sprawach miłości bliźniego, prag­nąc, by wszyscy ukochali drogę do świętości pośród świata: jeden uśmiech może być czasami najlepszym wyrazem ducha pokuty. Starajmy się z pomocą Anioła Stróża poko­nywać złe nastroje, zmęczenie, słabość. Duch pokuty polega przede wszystkim na tym, abyśmy te liczne drobiazgi, z któ­rymi codziennie spotykamy się na naszej drodze - czyny, wyrzeczenia, ofiary, usługi... przekształcali w akty miło­ści. W ten sposób na koniec dnia powstanie wspaniały bukiet, który ofiarujemy Bogu!

 

I jeszcze  rozważanie ks. Romana Chylińskiego

4 etapy nawrócenia wg. św. Katarzyny ze Sieny.

1. Odwrócenie się od zła.
2. Ponowne nawiązanie przyjaźni z Bogiem.
3. Wewnętrzne uporządkowanie.
4. Nowe kościelne nawrócenie.

Ad.1 Aby odwrócić się od zła, jako zła trzeba mieć odwagę stawania w prawdzie.
Bóg dając nam Łaskę uprzedzającą przez którą czyni nas dyspozycyjnymi do odrzucenia zła. To stanięcie w prawdzie dokonuje się przez nazwanie zła po imieniu, to znaczy wówczas kiedy powiem sobie, że mam problem, na przykład z: alkoholem, narkotykami, nienawidzeniem ludzi, brakiem przebaczenia, seks omanią, internetową masturbacją, lenistwem duchowym, lekceważeniem sobie własnego życia, pychą, chciwością, łakomstwem, gniewem, kłamstwem, kradzieżą, zazdrością.


W praktyce jako egzorcysta zauważyłem, że mało skuteczne jest uwalnianie człowieka od demona kiedy on tkwi w zniewoleniu alkoholowym lub narkomanii. Najpierw potrzeba, aby taki człowiek podjął leczenie odwyku przez detoksykację. Dopiero później, kiedy natura człowieka otrzeźwieje posługa kapłana staje się o wiele skuteczniejsza.

 

Ad.2 Nawrócenie, aby mogło zaistnieć, musi dokonać się na płaszczyźnie woli, czyli d e c y z j i oraz obrania właściwy kierunek.
Chodzi tu oto, że samo polepszenie życia moralnego np. dużo jadłem, a teraz mniej, czy więcej przeklinałem, a teraz bardziej się opanowuje nie jest już nawróceniem. Nawrócenie, bowiem nie odnosi się do „ czegoś”, ale do „ Kogoś” czyli do Boga, do głębszej z nim relacji.

 

W fałszywym nawróceniu człowiek stosuje dużo „makijażu”: ja już będę się mył, ładnie ubierał, wracał z pracy punktualnie, ogólnie mówiąc stwarzał wrażenie , że „coś” się u mnie zmienia, ale w krótkim czasie znowu wrócę do starych przyzwyczajeń.


Chcę nawrócić się do Boga – tak brzmi właściwa definicja nawrócenia.
Co to oznacza dla mojego życia?


Trzeba mi na nowo nawiązać relację z Bogiem. Relację rozmowy z Nim, a nie tylko chodzenia do kościoła. Trzeba mi wrócić do Boga!

 

Ad. 3 Aby uporządkować swoje wnętrze, czyli uczynić dojrzalszym: swój sposób myślenia, zachowania, odnoszenie się do swoich bliskich, pogłębienie życia modlitwą, czytanie słowa Bożego i pragnienie Eucharystii potrzebne są rekolekcje.
W trakcie prowadzenia rekolekcji dla rodzin z problemem alkoholowym, jedna z matek dała takie świadectwo: „ Dziękuję Boże za alkoholizm mojego męża, bo on nas zmusił do wyjścia z bezmyślnego i płytkiego życia i powierzchownej wiary, a kazał głębiej szukać Boga i sensu naszego małżeństwa.”


Różne ma sposoby Bóg aby wyrwać nas z bylejakości życia i małej wiary.
Szukajmy więc rekolekcji: z modlitwą przebaczenia, uzdrowienia relacji z Bogiem i wśród małżonków, czy swoich bliskich. Tego typu rekolekcje odnawiają w nas Bożego ducha i jednaj nas w małżeństwie i rodzinie.

Ad.4 Kościelne nawrócenie wyraża się przez: głęboki rachunek sumienia, często z całego życia, czy od ostatniej spowiedzi rekolekcyjnej oraz szczerą spowiedź.
Jezus wszystkie nasze grzechy wziął na siebie i za nie umarł na krzyżu. On jest Bogiem, stąd miał siłę wziąć na siebie twoje grzechy, ale ty je nie dźwigaj, bo nie masz tej siły dźwigania własnych grzechów.


Najbardziej obciążasz własną psychikę nie wyspowiadanymi grzechami. Wyspowiadaj się!!! Zostaw grzechy w konfesjonale i zacznij żyć już innym życiem, w którym nie ma już świadomych grzechów ciężkich. A gdy zdarzy się potknięcie na skutek słabości nie czekaj długo, ale zaraz pozbywaj się tego ciężaru z własnego sumienia.


Jezus jednego tylko grzechu ci nie wybaczy, tego którego nie uznałeś za grzech i nie wyznałeś. Jeżeli masz wątpliwości czy to grzech czy nie, to wyznaj ten grzech w konfesjonale i poddaj go pod rozeznanie kapłanowi.

 

Nie ma nawrócenia jednorazowego, stąd czyń to nieustannie. Jak tylko zauważysz, że jakieś złe twoje zachowanie poszerza ci sumienie (bo, to jeszcze nie grzech) zaraz go wyznawaj.


Szatan tylko czeka, aby ci zablokować sumienie przez gromadzenie grzechów, a w konsekwencji abyś znienawidził kościół, konfesjonał i Eucharystię.


Tak dużo chrześcijan obecnie wpada w tą pułapkę i odchodzi od kościoła. Nie muszę ci mówić co się później z tobą dzieje tak od strony duchowej jak i od strony psychicznej.

 

Modlitwa o nawrócenie:

 

Maryjo, Matko Boża,

Ty wiesz najlepiej, jak wielka jest cena każdego człowieka odkupionego Najdroższą Krwią Boskiego Syna Twego.
Nie gardź moją pokorną prośbą o nawrócenie grzesznika,
któremu grozi wieczne zatracenie.

 

Ty Dobra i Miłosierna Matko znasz
jego nieuporządkowany tryb życia.
Pomnij, że Jesteś ucieczką grzeszników,
że Bóg dał Ci moc nawracania nawet najbardziej
zatwardziałych serc ludzkich.
Wszelkie wysiłki zmierzające ku poprawie jego życia pójdą na marne,jeżeli Ty nie przyjdziesz mu z pomocą.
Wyjednaj mu skuteczną łaskę,
która by poruszyła jego serce i zawróciła na drogę Bożych przykazań.
Jeśli to konieczne, ześlij nawet jakieś cierpienie lub niepowodzenie,
celem opamiętania i położenia kresu jego grzesznemu postępowaniu.

 

Miłosierna Matko,
która sprowadziłaś na drogę zbawienia,
dzięki wytrwałej modlitwie sług Twoich,
już wiele zabłąkanych owieczek,
przychyl się łaskawie do mego błagania i wyjednaj tej nieszczęśliwej osobie, która zeszła na manowce i zagubiła drogę do owczarni Chrystusowej, prawdziwą skruchę.
Uproś zmartwychwstanie do nowego życia.
Amen.

Dorota
Dorota Oct 1 '16, 10:17
Po co jest cierpienie?

Job odpowiedział Panu:

„Wiem, że Ty wszystko możesz; co zamyślasz, potrafisz uczynić. Któż nierozumnie Twe rządy zaciemni? Dotąd Cię znałem ze słuchu, obecnie ujrzałem Cię wzrokiem, stąd się we łzach rozpływam, pokutuję w prochu i popiele”.

Potem Pan błogosławił Jobowi, tak że miał czternaście tysięcy owiec, sześć tysięcy wielbłądów, tysiąc jarzm wołów i tysiąc oślic. Miał jeszcze siedmiu synów i trzy córki. Pierwszą nazwał Gołębicą, drugą Kasją, a trzecią Rogiem Antymonu. Nie było w całym kraju kobiet tak pięknych, jak córki Joba. Dał im też ojciec dziedzictwo między braćmi.

I żył jeszcze Job sto czterdzieści lat, i widział swych potomków – w całości cztery pokolenia. Umarł Job stary i pełen lat. (Hi 42,1-3.5-6.12-17)

 

Bardzo się cieszę, że właśnie ten fragment z księgi Hioba jest dzisiaj czytany w całym Kościele. Jest tak dlatego, że pada w nim jedno z najważniejszych dla mnie zdań w Piśmie Świętym:

 

„Dotąd Cię znałem ze słuchu, obecnie ujrzałem Cię wzrokiem, stąd się we łzach rozpływam, pokutuję w prochu i popiele”.

 

Dzisiejszy komentarz będzie mniej egzegetyczny, a bardziej osobisty. Mam nadzieję, że odnajdziesz w moich słowach coś dla siebie.

 

To zdanie dotknęło mnie po raz pierwszy w seminarium. Postanowiłem sobie, że jedną z rzeczy, które chcę i powinienem zrobić w czasie formacji, będzie przeczytanie całej Biblii, od dechy do dechy, bez najmniejszych wyjątków. W czasie mojej lektury przyszedł również czas na księgę Hioba. Znałem ją dotąd pobieżnie i raczej z kazań albo konferencji, a nie z własnego doświadczenia. Owszem, coś tam wiedziałem o życiu Hioba, ale był to jedynie szczyt góry lodowej. Miałem takie założenie, którego się trzymałem (bo jestem bardzo uparty), że każdego dnia, bez względu na okoliczności, zmęczenie, zdrowie itp., będę czytał jeden rozdział Biblii. Więc zacząłem słowo po słowie, werset po wersecie, rozdział po rozdziale poznawać historię Hioba. Od samego początku wciągnęła mnie bardzo mocno i z utęsknieniem czekałem na wieczór, żeby poznać jego dalsze losy. Czytałem o bogactwie Hioba, o jego dzieciach. Czytałem o rozmowie Boga z szatanem na jego temat i o próbie, jaką On dopuścił na swojego przyjaciela. Czytałem o tym, jak niemal w jednej chwili stracił wszystko, co posiadał: dzieci, majątek, ludzkie względy. Czytałem jak z wielkim bólem, siedząc na kupie gnoju i będąc pokryty wrzodami, przeklinał nawet dzień swoich narodzin. Czytałem, jak jego przyjaciele posądzali go o kłamstwo. Starałem się wczuć w to, co przeżywał i zdumiewało mnie, że na przestrzeni całej księgi nigdy nie zbuntował się przeciw Bogu, nigdy Mu nie bluźnił, a ciągle ufał. I gdy doszedłem do ostatniego rozdziału, poznawszy dokładnie całą historię Hioba, przeczytałem to zdanie, które pada z jego ust:

 

„Dotąd Cię znałem ze słuchu, obecnie ujrzałem Cię wzrokiem”.

 

Hiob przez całe życie był przyjacielem Boga. Miał wielki majątek, szacunek innych, dzieci, które dawały mu wiele radości. Patrząc po ludzku był człowiekiem sukcesu i nagle stracił wszystko. Przyszło na niego cierpienie, ból, żałoba, wyśmianie, pogarda, niesłuszne posądzenia. Stał się przedmiotem obmów, plotek, drwin. Ba, nawet układano o nim piosenki! Ludzie, łącznie z jego żoną odwrócili się od niego. Został mu tylko Bóg. Niejeden na jego miejscu – pewnie ja też – zbuntowałby się przeciw Panu, ale on tego nie zrobił. Wtedy, gdy nie mógł liczyć na żadnego z ludzi, zaczął liczyć tylko na Boga. Dopiero trudna, wręcz tragiczna sytuacja sprawiła, że jego wiara stała się jeszcze mocniejsza. Jak sam mówi, wcześniej znał Boga jedynie ze słyszenia. Był pobożnym, religijnym człowiekiem, ale dopiero trudności sprawiły, że zaczął rozmawiać z Bogiem tak naprawdę, od serca. Nie bał się także kłócić się z Nim. Nie bał się przyznać, że wielu spraw nie rozumie. Nie bał się wyrzucać z siebie gorzkich słów. Po prostu, był szczery. Przeciwności wprowadziły go na wyższy, bardziej świadomy poziom relacji z Bogiem.

 

Jak jest z nami? Czy znamy Boga osobiście? Czy zobaczyliśmy Go na własne oczy? Czy poczuliśmy Jego działanie w naszym życiu? Czy rozmawiamy z Nim szczerze? Czy może znamy Go jedynie ze słyszenia? Z kazań, homilii, książek, filmów, rekolekcji, świadectw innych?

 

Patrząc na historię Hioba, widać, że trudności, które nas spotykają, są okazją do tego, żeby poznać Boga osobiście, żeby nawiązać z Nim realną relację. Wiem, że jest to trudne, wiem, że po ludzku boli, że nieraz płyną łzy, ale przykład Hioba pokazuje, że warto zaufać. Tak jak pisałem wczoraj, nie musimy wszystkiego rozumieć. Ważne jest, żebyśmy byli wierni. Wtedy spełnią się w naszym życiu słowa Jezusa:

 

Przez swoją wytrwałość ocalicie wasze życie. (Łk 21,19)

Konkret na dzisiaj: Spróbuj zobaczyć w trudnościach, problemach, chorobie, opuszczeniu przez ludzi okazję do spotkania Boga.

 

 

Niech Cię błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec, Syn i Duch Święty +

 

ks. Krystian Malec

 

Łk 10, 17-24

Wróciło siedemdziesięciu dwóch z radością mówiąc: "Panie, przez wzgląd na Twoje imię nawet złe duchy nam się poddają".
Wtedy rzekł do nich: "Widziałem szatana spadającego z nieba jak błyskawica. Oto dałem wam władzę stąpania po wężach i skorpionach, i po całej potędze przeciwnika, a nic wam nie zaszkodzi. Jednak nie z tego się cieszcie, że duchy się wam poddają, lecz cieszcie się, że wasze imiona zapisane są w niebie".
W tej właśnie chwili Jezus rozradował się w Duchu Świętym i rzekł: "Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie. Ojciec mój przekazał Mi wszystko. Nikt też nie wie, kim jest Syn, tylko Ojciec; ani kim jest Ojciec, tylko Syn i ten, komu Syn zechce objawić".
Potem zwrócił się do samych uczniów i rzekł: "Szczęśliwe oczy, które widzą to, co wy widzicie. Bo powiadam wam: Wielu proroków i królów pragnęło ujrzeć to, co wy widzicie, a nie ujrzeli, i usłyszeć, co słyszycie, a nie usłyszeli".

Kom.: Osiem wskazań dla głoszących - ks. Roman Chyliński

1.Imię Jezusa. "Panie, przez wzgląd na Twoje imię nawet złe duchy nam się poddają".
W imieniu Jezusa Chrystusa tkwi moc, zwycięstwo i owoc każdej ewangelizacji i każdego głoszenia: „ A o cokolwiek prosić będziecie w imię moje, to uczynię, aby Ojciec był otoczony chwałą w Synu. O cokolwiek prosić mnie będziecie w imię moje, Ja to spełnię.(J 14,13-14).


Każdą też modlitwę, jeżeli chcesz aby była skuteczna zaczynaj od imienia Jezus: W imię Jezusa wybaczam… w imię Jezusa proszę…w imię Jezusa odwołuje przekleństwo…w imię Jezus wyrzucam złe duchy!

 

2. Następnym ważnym elementem w naszym posługiwaniu jest nasza wiara. Jezus sam o tym mówi Apostołom: „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Kto we Mnie wierzy, będzie także dokonywał tych dzieł, których Ja dokonuję, owszem, i większe od tych uczyni, bo Ja idę do Ojca. .”(J 14,12). Jest to wiara w moc Ducha Świętego, który działa tylko w tych, którzy są mu posłuszni.

 

3. „Dałem wam władzę”. W czasie głoszenia otrzymujemy od Jezusa władzę, aby mówić do serc ludzkich. Głoszone słowo Boże( ale nie ludzkie) ma moc przenikania do naszych myśli, pragnień, aż „do szpiku kości”, jak mówi List do Hebrajczyków: „ Żywe bowiem jest słowo Boże, skuteczne i ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny, przenikające aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku, zdolne osądzić pragnienia i myśli serca. Nie ma stworzenia, które by było przed Nim niewidzialne, przeciwnie, wszystko odkryte i odsłonięte jest przed oczami Tego, któremu musimy zdać rachunek. (Hbr 4,12-13).


Każdy, więc głoszący musi najpierw pozwolić temu słowu przeniknąć jego serce i osądzić jego myśli i pragnienia, aby gdy zacznie głosić, był w wewnętrznej harmonii z tym co głosi.

 

4. Głoszący nie ma głosić siebie! Dlaczego? Bo wówczas nie głosi ani słowo Boże, ani obiektywnej Nauki Kościoła ale to, co sam uważa za słuszne. Taka subiektywna nauka głoszącego może spotkać się nawet z aplauzem, ale nie przynosi owoców, bo w tym co mówi nie ma Jezusa. Intelektualizowanie na temat Pisma św., czy też emocjonowanie się własnymi przeżyciami jest popisem własnej erudycji i niczym więcej.

 

5. Słowo Boże należy głosić z radością. Prawdziwa radość głoszącego jest w tym, że mając świadomość własnej nędzy i trudu pracy nad sobą, dostępuje zaszczytu mówienia o Jezusie Chrystusie. Ponadto, głosząc słowa prawdy otwiera niebo dla słuchających.

 

6. Ważnym wskazaniem dla głoszącego jest to, aby głosił słowo Boże w pokorze. Jak mówi dzisiejsza Ewangelia: „Nikt też nie wie, kim jest Syn, tylko Ojciec; ani kim jest Ojciec, tylko Syn i ten, komu Syn zechce objawić". Głoszący musi mieć świadomość, że to sam Jezus napełnia go swoją mądrością i objawia mu to, co „sam zechce”.


Nie są miłe dla słuchających słowa głoszącego z ambony: „Bo wy musicie”, tak jakby jedyny sprawiedliwy mówił do samych grzeszników. Inaczej słucha się głoszącego, kiedy daje świadectwo i sam dzieli się tym jak odkrywa w swoim życiu Jezusa i prawdy Ewangeliczne.

 

7. Szczęśliwe oczy. "Szczęśliwe oczy, które widzą to, co wy widzicie. Bo powiadam wam: Wielu proroków i królów pragnęło ujrzeć to, co wy widzicie, a nie ujrzeli, i usłyszeć, co słyszycie, a nie usłyszeli".
Cieszmy się darem słowa Bożego i ukochajmy je. Niech ludzie zobaczą w nas szczęśliwe oczy, kiedy będziemy głosić Ewangelię. Nie ma większej radości od tej, że możemy ludziom głosić prawdę, tę Prawdę, która ich wyzwala.

 

8. „Zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom.”
Zatem prośmy przed głoszeniem o ducha prostoty, aby głosząc to, co dla jednych może będzie głupstwem, a dla innych zgorszeniem dla nas było mocą Bożą, mądrością Bożą, Chrystusem.

 

Każdy z nas, drodzy słuchacze słowa Bożego jest powołany do ogłaszania słów Jezusa, tam gdzie żyjemy, pracujemy lub odpoczywamy.

 

W trakcie Mszy św. przed Ewangelią robimy pierwszy mały krzyżyk na czole na znak, że chcemy zrozumieć i zapamiętać Ewangelię, która za chwilę usłyszymy.


Następnie robimy mały krzyżyk na ustach jako znak, że to słowo, które usłyszymy chcemy ogłaszać.


I na końcu robimy mały krzyżyk na sercu na znak, że tym słowem Bożym chcemy żyć. I tak niech będzie w naszym życiu. Amen.

Dorota
Dorota Oct 2 '16, 11:08

 

ks. Krystian Malec

 

Po to rozważamy codziennie  Słowo Boże, żeby starać się wcielać je w życie na miarę naszych sił i możliwości. Biblia jest nam dana jako drogowskaz, jako światło, jako pokarm, jako umocnienie na tej drodze, ale Bóg niczego za nas nie zrobi. Przez słowa dzisiejszej Ewangelii On nie wyrzuca nam braku wiary, bo wie, że ją mamy. Widzi też jakich jest rozmiarów.

Być może ledwo ją widać jak ziarenko gorczycy, a może jest ogromna jak Mount Everest. Tego nie wiem.Wiem natomiast, że Jezus chce nam dzisiaj przypomnieć, że jest w nas wielki potencjał. Że wierzy w nas. Że przyjdzie czas wydawania owoców. Że czas spędzony na modlitwie, rozważaniu Słowa, medytacji, adoracji, kontemplacji czy uczestniczeniu we Mszy Świętej nie jest czasem straconym. Choć te kilka czy kilkanaście minut spędzonych w ciągu dnia z Nim może wydawać się niczym, to tak naprawdę jest to czas wzrostu.

 

Jest w Tobie wielki potencjał!

 

Apostołowie prosili Pana: «Przymnóż nam wiary». Pan rzekł: «Gdybyście mieli wiarę jak ziarnko gorczycy, powiedzielibyście tej morwie: „Wyrwij się z korzeniem i przesadź się w morze”, a byłaby wam posłuszna.

Kto z was, mając sługę, który orze lub pasie, powie mu, gdy on wróci z pola: „Pójdź i siądź do stołu”? Czy nie powie mu raczej: „Przygotuj mi wieczerzę, przepasz się i usługuj mi, aż zjem i napiję się, a potem ty będziesz jadł i pił”? Czy dziękuje słudze za to, że wykonał to, co mu polecono?

Tak mówcie i wy, gdy uczynicie wszystko, co wam polecono:

„Słudzy nieużyteczni jesteśmy; wykonaliśmy to, co powinniśmy wykonać”». (Łk 17,5-10)

 

 

Czy Apostołowie nie mieli wiary? Czy właśnie to zarzuca im dzisiaj Jezus? Czy czas spędzony przy Nim w żaden sposób nie wpłynął na ich rozwój duchowy?

 

 

Takie wrażenie można odnieść czytając dzisiejsze słowa Pana:

 

«Gdybyście mieli wiarę jak ziarnko gorczycy, powiedzielibyście tej morwie: „Wyrwij się z korzeniem i przesadź się w morze”

 

Żeby dobrze zrozumieć o czym dokładnie mówi nasz Zbawiciel sięgnijmy do greckiego tekstu. Św. Łukasz posługuje się tam zdaniem warunkowym. Greka wyróżnia ich kilka. W omawianym dzisiaj fragmencie św. Łukasz zastosował zdanie typu realis. Zdania warunkowe w grece składają się z dwóch członów: poprzednika i następnika. W zależności od typu zdania warunki w nim postawione autor uważa za możliwe bądź niemożliwe do spełnienia. Wiem, że niewiele Ci to mówi, ale jest to ważne. Gdy autor posługujący się językiem greckim używał zdania typu realis – tak jak św. Łukasz dzisiaj – chciał czytającemu zaznaczyć, że wierzy, że sytuacja opisana w poprzedniku jest faktem a nie przypuszczeniem.

Moim zdaniem pierwsze słowa odpowiedzi Jezusa, czyli poprzednik powinniśmy przetłumaczyć nie jako „gdybyście mieli wiarę”, ale „jeśli macie wiarę”. Zatem Jezus nie zarzuca swoim przyjaciołom brak wiary, ale chce im uzmysłowić, że już najwyższy czas, żeby ona wydała owoce w ich życiu. Być może jest ona maleńka jak ziarnko gorczycy, ale drzemie w niej wielki potencjał. Z ziarenka o którym mówi dzisiaj Rabbi wyrastały nawet półtorametrowe krzewy. Zatem nawet z małej wiary może i powinno wyrosnąć coś wielkiego.

 

Taka wiara będzie zdolna do rzeczy nieprawdopodobnych, ponieważ kolejna roślina o której mówi dzisiaj Jezus, czyli morwa znana była z tego, że miała niesamowicie mocne korzenie. Apostołowie wiedzieli, że wyrwanie dobrze zakorzenionej morwy jest niemal niemożliwe.

Być może słowa Mistrza analizowane na bieżąco, na gorąco wydawały im się absurdem, ale z czasem okazało się, że miał rację. Wiara w Niego doprowadziła ich do robienia rzeczy niebywałych, przekraczających tzw. „ludzkie pojęcie”. Bo czy oddanie życia za kogoś kogo się znało raptem trzy lata nie jest czymś nieprawdopodobnym? Czy uznanie w synu prostej wieśniaczki z Nazaretu zapowiadanego od wieków Mesjasza nie kłóciło się z logiką? Czy porzucenie domu, rodziny, relacji, majątków, planów dla przyszłość, aby pójść za Cieślą nie jest czymś przekraczającym nasze myślenie? Czy pójście na cały świat, aby nieść nowinę, o tym, że On pokonał śmierć wiedząc jednocześnie, że natrafi się na opór nie pokazuje jak wiele potrafi zmienić w życiu człowieka wiara? Przykłady mógłbym mnożyć i moglibyśmy jeszcze porozpływać się w zachwytach nad postawą Apostołów, którzy przeszli tak wspaniałą przemianę. Ale czy tylko o to chodzi, żebyśmy z rozrzewnieniem powspominali ich dokonania? Na pewno nie!

 

 

 

Po to rozważamy codziennie razem Słowo Boże, żeby starać się wcielać je w życie na miarę naszych sił i możliwości. Biblia jest nam dana jako drogowskaz, jako światło, jako pokarm, jako umocnienie na tej drodze, ale Bóg niczego za nas nie zrobi. Przez słowa dzisiejszej Ewangelii On nie wyrzuca nam braku wiary, bo wie, że ją mamy. Widzi też jakich jest rozmiarów. Być może ledwo ją widać jak ziarenko gorczycy, a może jest ogromna jak Mount Everest. Tego nie wiem. Wiem natomiast, że Jezus chce nam dzisiaj przypomnieć, że jest w nas wielki potencjał. Że wierzy w nas. Że przyjdzie czas wydawania owoców. Że czas spędzony na modlitwie, rozważaniu Słowa, medytacji, adoracji, kontemplacji czy uczestniczeniu we Mszy Świętej nie jest czasem straconym. Choć te kilka czy kilkanaście minut spędzonych w ciągu dnia z Nim może wydawać się niczym, to tak naprawdę jest to czas wzrostu. Nie rezygnujmy z niego, wręcz walczmy o niego, bo wtedy On może nas zmieniać na lepsze, może przebijać się ze swoją odwieczną prawdą do naszej świadomości, może przekonywać, że działa w swoim Kościele chociaż ten składa się z grzeszników.

 

 

Proszę Cię dawaj Bogu czas codziennie. Nie szukaj tanich wymówek. Postanów sobie, że będziesz się modlić, że będziesz czytać i rozważać Słowo Boże, a zobaczysz owoce. Nawet jeśli dzisiaj widzisz w tym znikomy sens, to zauważ, że Jezus przez tę Ewangelię mówi, że to wystarczy. Owszem, byłoby lepiej gdybyśmy nieustannie płonęli chęcią spotykania się i rozmawiania z Nim, ale przed chwilą powiedział, że nawet maleńka chęć wystarczy Mu i że z tego maleństwa może wyrosnąć coś wielkiego i wspaniałego.

 

Bóg wierzy w Ciebie!

 

 

Konkret na dzisiaj: Zrób sobie plan dnia, w którym jasno określisz czas na modlitwę i trzymaj się go.

 

 

Niech Cię błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec, Syn i Duch Święty +

 

Dołóż nam wiary. ks. Roman Chyliński

 

„Apostołowie prosili Pana: "Przymnóż nam wiary".

 

Słowa :”Przymnóż nam wiary” w jęz. gr. brzmią „dołóż nam wiary”.

 

Przyszli więc apostołowie do Jezusa i rzekli do Niego: Załatw nam problem z wiarą, po prostu dołóż nam jej, bo mocą swoją możesz to zrobić.

 

Jezus im odpowiada: „Gdybyście mieli wiarę jak ziarnko gorczycy…”.

 

Co oznaczają powyższe słowa Jezusa?

 

Otóż, Jezus wraca do nauk jakie udzielił Apostołom w pierwszym okresie podróży do Jerozolimy. Wówczas im powiedział: „Królestwo Boże podobne jest ziarnu gorczycznemu - czyli najmniejszemu jakie może istnieć na ziemi, które wziąwszy człowiek wrzucił do swojego ogródka i urosło i stało się drzewem.”(Łk 13,19).

 

Jezus przez to słowo pyta nas o nasz „ogródek”.

 

Co wyście do tego „ogródka” waszego życia powrzucali?
Bo to, co zasialiście po roku czasu wam wyrośnie.

 

Św. Jan powie: jeżeli waszym „ogródkiem” jest ciało, to owoce ciała zbierzecie: pożądliwość ciała, oczu i pychy tego życia,( 1J 2,16).
Św. Paweł natomiast doda: jeżeli „ogródkiem” jest duch, to owocami ducha są: miłość, radość, pokój, cierpliwość, łagodność, uprzejmość, dobroć wierność i opanowanie”(Ga 5,22-23).

 

Bo tylko „ Duch daje życie, ciało na nic się nie przyda. Słowa, które wam powiedziałem - mówi Jezus, są duchem i życiem”(J 6,63).

 

Po roku czasu formacji Jezus podsumowuje prace duchową Apostołów, mówiąc: jeżeli przez ten rok zawierzylibyście mojemu słowu, to dzisiaj powinniście mieć taką wiarę, że tą morwę (Morus nigra) duże, 15 metrowe drzewo o śred. ok. 1,3 m , z rozłożystymi konarami, o głębokim zakorzenieniu) jednym słowem przenieślibyście o 100 km dalej do morza. I co więcej byłaby ta morwa wam posłuszna.

 

Tu jest ukryta aluzja skierowana do Apostołów, a mianowicie, że ta trudna do wyrwania morwa o wiele bardziej byłaby posłuszna na słowo Jezusa, niż jego uczniowie.

 

Wiara nasz ma więc wymiar dynamiczny.

 

Jeżeli duchowy „ogród” karmimy i podlewamy: słowem Bożym, spowiedzią i częstą Eucharystią – wzrastamy.

 

Osoby, które nie mogą przyjmować Eucharystii np. żyjąc w konkubinacie również mogą wzrastać w wierze przez: modlitwę, udział w rekolekcjach i przez karmienie się słowem Bożym oraz Komunią duchową.

 

Osoby, które tego nie czynią niestety cofają się i doświadczają pustki.

 

Wykonujmy więc to, co potrzeba, aby duchowa świątynia naszego człowieczeństwa wzrastała.

 

Pamiętajmy, że bez wiary nie możemy podobać się Bogu.

 

I na końcu...

 

„Tak mówcie i wy, gdy uczynicie wszystko, co wam polecono: Słudzy nieużyteczni jesteśmy; wykonaliśmy to, co powinniśmy wykonać".

 

Cieszmy się, jeżeli z wiary, którą obdarza nas Jezus możemy zrobić jakiś pożyteczny użytek. Bośmy sługami nieużytecznymi jesteśmy na ordynansach Jezusa i Maryi. Amen!

 

Panie, dodaj nam wiary ks. Józef Tabor    

27 Niedziela Zwykła, Rok C - Panie, dodaj nam wiary 

                      Z Ewangelii według Świętego Łukasza  

Apostołowie prosili Pana: «Dodaj nam wiary». Pan rzekł: «Gdybyście mieli wiarę jak ziarnko gorczycy, powiedzielibyście tej morwie: „Wyrwij się z korzeniem i przesadź się w morze”, a byłaby wam posłuszna. Kto z was, mając sługę, który orze lub pasie, powie mu, gdy on wróci z pola: „Pójdź zaraz i siądź do stołu”? Czy nie powie mu raczej: „Przygotuj mi wieczerzę, przepasz się i usługuj mi, aż zjem i napiję się, a potem ty będziesz jadł i pił”? Czy okazuje wdzięczność słudze za to, że wykonał to, co mu polecono?Tak i wy, gdy uczynicie wszystko, co wam polecono, mówcie: „Słudzy nieużyteczni jesteśmy; wykonaliśmy to, co powinniśmy wykonać”».  

  1. Co znaczy być wiernym Bogu, żyć wiarą?

  Liturgia dzisiejszej niedzieli koncentruje się na cnocie wiary. W pierwszym  czytaniu prorok Habakuk skarży się przed Panem, że zło triumfuje nad dobrem. Lamentuje nad ludem wybranym, upokorzonym zarówno przez najeźdźcę, jak i przez własne gorszące zachowanie. Jak długo, Panie, mam wzywać pomocy a Ty nie wysłuchujesz? Wołam do Ciebie: Na pomoc! -a Ty nie wysłuchujesz? Dlaczego ukazujesz mi niegodziwość i przyglądasz się nie­szczęściu? Oto ucisk i przemoc przede mną, powstają spory, wybuchają waśnie - narzeka Prorok.

W odpowiedzi Pana brzmi wezwanie do cierpliwości i nadziei. Bóg zapowiada dzień, w którym zło zostanie ukarane: Jest to widzenie na czas oznaczony, lecz wypełnienie jego niechybnie nastąpi; a jeśli się opóźnia, ty go oczekuj, bo w krótkim czasie przyj­dzie niezawodnie. Oto zginie ten, co jest ducha nieprawego, a sprawiedliwy żyć będzie dzięki swej wierności.  

 

Kiedy cza­sami wydaje ci się, że zło triumfuje, a ludzie postępują tak, jak gdyby Bóg nie istniał, pamiętaj, że Bóg i ci, którzy są Mu wierni, będą ostatecznymi zwycięzcami. Co znaczy być wiernym Bogu, żyć wiarą?Żyć wiarą oznacza uświadomić sobie, iż Bóg wzywa mnie i ciebie, abyśmy żyli jak Jego dzieci, codziennie, w każdej chwili.

 

Powinni­śmy być cierpliwi i całą nadzieję pokładać w Panu.     W drugim czytaniu (2 Tm 1, 6-8. 13-14) św. Paweł wzywa Tymoteusza, aby pozostał wierny otrzymanemu powoła­niu i głosił prawdę, nie zważając na względy ludzkie: (...) przypominam ci, abyś rozpalił na nowo charyzmat Boży (...). Albowiem nie dał nam Bóg ducha bojaźni, ale mocy i miłości oraz trzeźwego myślenia. Nie wstydź się zatem świadectwa Pana naszego ani mnie, Jego więźnia, lecz weź udział w trudach i przeciwnościach znoszonych dla Ewan­gelii mocą Bożą! Św. Tomasz naucza, że „łaska Boża jest jak ogień, który nie daje światła, gdy przykrywa go popiół”. To samo dzieje się z miłością, kiedy osłabiona jest przez oziębłość lub względy ludzkie. Męstwo wobec trudności i umie­jętność głoszenia nauki Chrystusa w każdym środowisku, udział w trudach i przeciwnościach znoszonych dla Ewan­gelii zależą od życia wewnętrznego, wypływają z miłości do Boga, którą powinniśmy ustawicznie ożywiać.  

 

Dlatego prośmy Pana: Wszechmogący, wieczny Boże, Twoja hojność przewyższa zasługi i pragnienia modlących się do Ciebie; okaż nam swoje miłosierdzie (...) i udziel nam również tego, o co nie ośmielamy się prosić.

O co prosić?Prosić Pana: Daj nam mocną wiarę, byśmy przezwyciężali nasze słabości i dawali żywe świadectwo w naszym środowisku. Jak wielka jest różnica między ludźmi pozbawionymi wiary, smutnymi i niepewnymi swej bezsensownej egzystencji, wystawionymi jak chorągiewki na wietrze na zmienność okoliczności, a naszym ufnymżyciem chrześcijan, radosnym i niezłomnym, twardym dzięki poznaniu i absolutnemu przekonaniu o naszym nad­przyrodzonym przeznaczeniu!. Jak wielką siłę daje wiara! Dzięki niej pokonamy trudności przeciwnego środowiska i słabości osobiste. O mocną wiarę trzeba się modlić, Pana prosić: Panie, dodaj nam wiary.      

 

2. Trzeba się modlić o mocną wiarę.

 

    Jednakże istnieje wiara martwa. Jest to wiara bez uczynków, która w praktyce oznacza brak jedności między tym, w co się wierzy, a tym, jak się żyje. Istnieje także „wiara uśpiona”, małoduszna i wątła forma praktykowania wymogów wiary, którą nazywamy letniością. W praktyce letniość jest najbardziej zdradziecką zasadzką dla wiary chrześcijanina, nawet takiego, którego wielu może nazywać dobrym chrześcijaninem.

 

My potrzebujemy wiary mocnej, która pomoże nam osiągnąć cele przekraczające nasze ludzkie moż­liwości, która usuwa trudności i dokonuje „rzeczy niemoż­liwych”. Taka wiara ukazuje nam prawdziwy wymiar wydarzeń i pozwala właściwie oceniać rzeczywi­stość.  

 

Tylko przez światło wiary i rozważanie Słowa Bożego można zawsze i wszędzie poznawać Boga, w którym żyjemy, poruszamy się i jesteśmy (Dz 17, 28), w każdym wydarzeniu szukać Jego woli, widzieć Chrystusa we wszystkich ludziach, czy to bliskich, czy obcych i trafnie osądzać prawdziwe zna­czenie i wartość rzeczy doczesnych. Przy wielu okazjach Jezus nazywał Apostołów ludźmi małej wiary. Na przykład wtedy, gdy pomimo, że Mesjasz był tuż obok, lękali się burzy na morzu albo gdy zbytnio martwili się o swoją przyszłość, chociaż sam Stwórca ichpowołał.  

 

Ewangelia z dzisiejszej Mszy św. (Łk 17, 5-10) uka­zuje Apostołów, którzy świadomi swojej słabej wiary proszą Jezusa: Dodaj nam wiary. Pan spełnił ich prośbę. Wszyscy Apostołowie oddali swoje życie, by zaświadczyć o Chry­stusie i bronić Jego nauki. Spełniły się słowa Pana: Gdyby­ście mieli wiarę jak ziarnko gorczycy, powiedzielibyście tej morwie: „Wyrwij się z korzeniem i przesadź się w morze”, a byłaby wam posłuszna. Za jeszcze większy cud można uznać zadziwiającą przemianę wielu dusz, które spotkały się z Jezusem.

 

    Również nam, tak jak Apostołom, czasami w obliczu trud­ności lub braku środków brakuje mocnej wiary. Potrzebu­jemy większej wiary. Bóg obdarzy nas cnotą mocnej wiary, jeżeli będziemy Go wytrwale prosić o ten dar. Wówczas Bóg, który jest zawsze ten sam, będzie działał cuda naszymi rękami.    

 

3. Nasze życie niech będzie jednym wielkim aktem wiary.

 

  Panie, dodaj nam wiary! Powtarzajmy często ten wspa­niały akt strzelisty! Praktykujmy też cnotę wiary wtedy, gdy znajdziemy się w jakiejś potrzebie, w niebezpieczeństwie, kiedy doświadczamy własnej słabości, w obliczu cierpienia, gdy pojawiają się trudności, gdy nam się wydaje, że nasz wysiłek nie przynosi owoców, kiedy klękamy przed Najświętszym Sakramentem.  

 

  Powinniśmy odmawiać akty wiary podczas modlitwy i Mszy Świętej. Mówi się o św. Tomaszu z Akwinu, że kiedy patrzył na świętą Hostię wznoszoną do góry podczas konsekracji, powtarzał: Królem chwały Tyś, o Chryste! Tyś Rodzica Syn z wiek wieka. Św. Josemaría Escriva w tych chwilach zwykł mówić: Pomnóż naszą wiarę, nadzieję i miłość, a w chwili przyklę­kania: Wielbię Twój majestat, skryty w Hostii tej.  

 

Wielu wiernych w momencie konsekracji ma zwyczaj pobożnego powtarzania z oczyma utkwionymi w Najświętszym Sakramencie słów wypowiedzianych przez Apostoła Tomasza na widok zmartwychwstałego Jezusa: Pan mój i Bóg mój! Nie możemy przeoczyć tej okazji do adoracji Eucharystii - do okazania naszej wiary i miłości.   Może zdarzyć się, że pomimo starań o dobrą formację, o coraz lepsze poznanie Chrystusa, nasza wiara jest chwiejna i obawiamy się jej okazywania, kierując się względami ludz­kimi.

 

Wiara jest darem Boga, którego w swej małości często nie potrafimy zachować. Czasami jest ona mała jak ziarnko gorczycy. Nie dziwmy się naszej słabości. Bóg bierze ją pod uwagę. Naśladujmy Apostołów, którzy odkrywając własne słabości, jednocześnie zdali sobie sprawę z tego, że Bóg jest wszechmocny.

 

Za przyczyną Najświętszej Maryi Panny prośmy Pana z pokorą uczniów, by pomnożył naszą wiarę, byśmy mogli być Mu wierni aż do końca naszych dni. Pro­śmy też o to, aby przykład naszej wiary przyciągnął wielu ludzi do Chrystusa.    

Nasza Matka, Najświętsza Maryja Panna będzie zawsze niewyczerpanym źródłem naszej wiary i nadziei, zwłaszcza wtedy, gdy odczujemy własną niemoc i potrzebę pomocy. My, grzeszni, wiemy, że Ona jest naszą Orędowniczką. Często podaje nam rękę, gdy upadamy i próbujemy powstać. My, którzy napotykamy w życiu tyle przeszkód, którzy jeste­śmy tak słabi, że nie potrafimy znosić utrapień związanych z ludzką naturą, wiemy, że Ona jest pocieszycielką strapio­nych, ucieczką, w której możemy znaleźć nieco spokoju, nieco pogody ducha, ową szczególną pociechę, którą może przynieść tylko matka, i która sprawia, że wszystko na nowo jest dobre.

 

Wiemy również, że w tych chwilach, kiedy nasza niemoc graniczy z rozpaczą, kiedy już nikt niczego nie może zrobić i czujemy się absolutnie samotni w swoim cierpieniu lub ze swoim wstydem, zapędzeni w ciasną uliczkę bez wyjścia, Ona jest naszą nadzieją i światłem. Ona jest ucieczką, kiedy już nie mamy do kogo uciekać.     Użycz mi, o Jezu, tej wiary, której naprawdę pragnę! Matko moja i Pani moja, Najświętsza Maryjo Panno, spraw, bym wierzył! Amen!  

 

  I po raz drugi ks. Józef dziś pisze :  

 

Kim jest człowiek wiary?

 

Oto podstawowe pytanie, które stawia nam dziś Boże Słowo, Słowo które trwa na wieki.   Odpowiedź na nie jest najistotniejszą odpowiedzią, jakiej win­niśmy szukać w naszym życiu. Jest w zasadzie "odpowiedzią ży­cia", ponieważ, jak zapisano w Księdze Habakuka, "sprawiedliwy żyć będzie dzięki swej wierności" (Ha 2,4). Nie mamy tu więc do czynienia z teoretycznym rozważaniem prawd podanych do wie­rzenia, ale z wewnętrznym, egzystencjalnym zaangażowaniem.

 

Fragment z Ewangelii św. Łukasza przypomina jeszcze raz tę prawdę czyniąc z prośby apostołów: "Panie, przymnóż nam wiary" (Łk 17,5) - klucz do jej pełnego zrozumienia.     Pierwszym stopniem odpowiedzi, jaką sam Bóg udziela szu­kającemu człowiekowi, jest świadomość, którą wyraża dziś pier­wsza modlitwa Mszy Św., że to Boża hojność przewyższa zasługi i pragnienia modlących się do Niego. To sam Bóg pierwszy pochyla się nad człowiekiem. On sam jest wierny człowiekowi, a to, co czyni, jest prawdą. On jest gwarantem naszej wierności. Jedynym godnym całkowitego zaufania i zawierzenia.

Co więcej.   Ten Bóg nie daje nam, jak mówi dziś św. Paweł, ducha bojaźni, trwożliwej niepewności i beznadziei, "ale mocy i miłości, i trzeźwego my­ślenia" (2 Tm 1,7). Jest i działa w nas z pomocą Ducha Świętego,"który w nas mieszka" (2 Tm 1,14). Uprzedza niejako swą łaską naszą odpowiedź. Stąd czerpiemy siłę, by ta odpowiedź wiary była coraz bardziej dojrzała i pełna.     Apostoł Narodów przypomina nam, na czym konkretnie win­na opierać się ta odpowiedź. Człowiek wiary nie wstydzi się naj­pierw świadectwa o Chrystusie; i dalej, ma jako "wzorzec w wie­rze i miłości" zdrowe zasady usłyszane od apostołów.    

 

Jest to program, który wypełnia odpowiedź wiary. Projekt życia, w którym wiara dokonuje rzeczy zgoła niemożliwych, po­równywalnych przez Chrystusa Pana z wyrywaniem drzew i prze­sadzaniem ich w morze. Ona broni nas przed upadkiem i degrada­cją. Przynosi radość z dobrze wypełnionego zadania. Nie pozwala popaść w pychę, świadoma do końca tego, że "wykonaliśmy tylko to, co powinniśmy wykonać" (Łk 17,10). I rodzi nadzieję, że jeśli "ginie to, co jest ducha nieprawego, sprawiedliwy żyć będzie dzięki swej wierności" (Ha 2,4).  

 

  Stajemy dziś wobec propozycji takiej wiary. Odpowiedź na pytanie o człowieka wiary, które postawiliśmy sobie na początku, nie kończy się na wyliczeniu kilku cech charakterystycznych. Dotyka naszego życia. Jest wezwaniem, by stawać się w nim właś­nie "ludźmi wiary". By prosić o dar wiary i o jego nieustanne pomnażanie, ale także odpowiadać na ten dar zaufaniem, powie­rzeniem się całkowitym Bogu, którego sprawdzianem będzie zaw­sze świadectwo w Chrystusie, tam, gdzie nas Bóg w swej opatrzności postawił. Oto ów Boży charyzmat, który mamy roz­palić w sobie na nowo, charyzmat wiary.       Nie zamykajmy więc naszych serc, gdy mówi do nas Pan.

 

Nie domagajmy się wyłącznie racjonalnych uzasadnień prawdy o istnieniu Boga. Zawierzmy całym sercem. Zawierzmy naszą egzys­tencją. Tu odpowiadamy życiem. Tu jeszcze raz przypominajmy sobie: "Sprawiedliwy żyć będzie dzięki swej wierności" (Ha 2,4).  

Edytowany przez Dorota Oct 2 '16, 11:09
Dorota
Dorota Oct 3 '16, 16:52

:Chrześcijaństwo wyraża się w czynach pełnych miłosierdzia.

 

Co znaczy być miłosiernym?

 

„Któryż z tych trzech okazał się według twego zdania bliźnim tego, który wpadł w ręce zbójców?"

 

Jezus przez przypowieść „o miłosiernym Samarytaninie” poucza nas nie o tym, komu mamy pomóc, a komu nie, kto tu jest moim przyjacielem, a kto wrogiem, kogo mogę z daleka omijać, a komu należy okazać życzliwość.


Ile bardziej, co do mnie należy i jaką powinienem przyjąć postawę wobec człowieka potrzebującego pomocy, to znaczy kiedy ja staje się bliźnim wobec potrzebującego, a kiedy nie.

 

Sługa Boży kard. Stefan Wyszyński w czasie II wojny światowej, jako kapłan, będąc na linii frontu zauważył umierającego żołnierz niemieckiego. Wyszedł z okopów, podszedł do niego i wyspowiadał. Dobrze, że mamy świętych, dzięki nim poznajemy świętość Boga i jego miłosierdzie względem każdego człowieka.

 

...zobaczył go i minął”.

 

Analizując postawę miłosiernego Samarytanina Jezus podkreślił fakt, że był on w podróży. Nie muszę wam drodzy mówić jak się zachowujemy, kiedy jesteśmy w drodze i pędzimy do jakiegoś wyznaczonego przez nas celu. Po prostu wszystkich mijamy. Mijamy również ludzi będących w potrzebie. Powiedziałbym, że tych szczególnie!

 

Było to w sierpniu dwa lata temu w Toruniu. O tej dziwnej , a zarazem dramatycznej chwili pisały media. Pewien człowiek w wieku 50 lat w drapał się na przęsła starego ponad 100 letniego mostu drogowego. Przyjechała straż pożarna z osobą przygotowaną do negocjacji z samobójcą i zaczęło się. Ruch na moście łączący północ z południem Polski został wstrzymany, a była to sobota ok. 18.oo. Korek zrobił się tak długi, że dosłownie połowa Torunia została zablokowana, a nie było jeszcze nowego mostu.

 

I właśnie w takim momencie, wobec powyższego, dramatycznego faktu można było dostrzec różne postawy ludzi. Nie wiem, nie byłem tam, może byli ludzie w samochodach, którzy wyciągnęli różaniec i zaczęli się modlić o pozytywne zakończenie tego dramatu.

 

Media natomiast rozpisywały się na temat ludzi, którym puściły nerwy i zaczęli głośno krzyczeć, aby nasz samobójca wreszcie skoczył z mostu do Wisły i tak rozwiązał narastający problem spieszących się ludzi do domu lub na wypoczynek.

 

Zapewne trudno jest być w takich sytuacjach miłosiernym samarytaninem.

 

Otóż, nasz Samarytanin ZATRZYMAŁ SIĘ i pochylił się nad człowiekiem, obmył go, wziął „do swojego samochodu” i zawiózł do szpitala, dając pod dobrą opiekę lekarzy, którym zapłacił, mówiąc, że gdyby opieka coś więcej kosztowała, niż on teraz dał, to dopłaci za tego nieznajomego.

 

Zdarzyło ci się coś takiego w życiu?


Pozwoliłeś sobie na taki właśnie odruch serca?

 

A gdybyś to ty był tym człowiekiem poniewieranym, źle potraktowanym na ulicy, co może się zdarzyć, nie daj Boże każdemu?


Jak dobrze wówczas trafić na „miłosiernego samarytanina”!

 

Jeżeli choć trochę przybliżyłem ci postawę miłosierdzia, czym ona jest i jak w praktyce powinna wyglądać to się cieszę.

 

Dzisiaj ty, a jutro ja możemy tej wrażliwości serca potrzebować!


Nie mówiąc już o tym jak ważna jest ta postawa, aby zostać zbawionym!

 

„Dzieci, nie miłujmy słowem i językiem,
ale czynem i prawdą!(1 J 3,18).”
Amen!

ks.  Roman Chyliński do Łk 10, 25-37

Oto powstał jakiś uczony w Prawie i wystawiając Jezusa na próbę, zapytał: "Nauczycielu, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?" Jezus mu odpowiedział: "Co jest napisane w Prawie? Jak czytasz?"
On rzekł: "Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całą swoją mocą i całym swoim umysłem; a swego bliźniego jak siebie samego". Jezus rzekł do niego: "Dobrześ odpowiedział. To czyń, a będziesz żył". Lecz on, chcąc się usprawiedliwić, zapytał Jezusa: "A kto jest moim bliźnim?"
Jezus nawiązując do tego rzekł: "Pewien człowiek schodził z Jerozolimy do Jerycha i wpadł w ręce zbójców. Ci nie tylko że go obdarli, lecz jeszcze rany mu zadali i zostawiwszy na pół umarłego, odeszli. Przypadkiem przechodził tą drogą pewien kapłan; zobaczył go i minął. Tak samo lewita, gdy przyszedł na to miejsce i zobaczył go, minął. Pewien zaś Samarytanin, będąc w podróży, przechodził również obok niego. Gdy go zobaczył, wzruszył się głęboko: podszedł do niego i opatrzył mu rany, zalewając je oliwą i winem; potem wsadził go na swoje bydlę, zawiózł do gospody i pielęgnował go.
Następnego zaś dnia wyjął dwa denary, dał gospodarzowi i rzekł: «Miej o nim staranie, a jeśli co więcej wydasz, ja oddam tobie, gdy będę wracał». Któryż z tych trzech okazał się według twego zdania bliźnim tego, który wpadł w ręce zbójców?" On odpowiedział: "Ten, który mu okazał miłosierdzie". Jezus mu rzekł: "Idź i ty czyń podobnie".

I jeszcze ks. Józef Tabor

 

1. Chrystus jest miłosiernym Samarytaninem, który przyszedł, by nas uleczyć.

 

Zamieszczona w Ewangelii św. Łukasza przypowieść o miłosiernym Samarytaninie, którą czytamy podczas dzi­siejszej Mszy św. (Łk 10, 25-37) jest jednym z najpięk­niejszych i najbardziej wzruszających fragmentów Nowego Testamentu. Poprzez tę przypowieść Pan naucza nas, kto jest naszym bliźnim i na czym polega braterska miłość. Być może Jezus znajdował się niedaleko opisywanej w przypo­wieści drogi, która prowadzi z Jerycha do Jerozolimy. Pan często w swoim nauczaniu przytacza szczegóły świadczące o znajomości tych okolic. Pewien człowiek schodził z Jeru­zalem do Jerycha i wpadł w ręce zbójców. Ci nie tylko go obdarli, lecz jeszcze rany mu zadali i zostawiwszy na pół umarłego, odeszli.

 

Wielu Ojców Kościoła i pisarzy wczesnochrześcijań­skich z miłosiernym Samarytaninem utożsamiało Chry­stusa. Człowiek, który wpadł w ręce zbójców, jest sym­bolem ludzkości zranionej przez grzech pierworodny. Zbójcy na drodze sym­bolizują Szatana, namiętności nakłaniające do zła i wszel­kie zgorszenia. Lewita i kapłan, którzy przechodzili obok i nie opatrzyli ran, symbolizują Stare Przymierze. Gospoda przedstawia Kościół. Co by się stało biednemu człowie­kowi, gdyby ów Samarytanin pozostał w domu? Co by się stało z naszą duszą, gdyby Syn Boży nie podjął swojej podróży? Jezus, kierując się współczuciem i miłosierdziem, zbliżył się do każdego człowieka, by wyleczyć jego rany, przyjmując je na siebie.

 

Przypowieść o miłosiernym Samarytaninie pozostaje w najgłębszej harmonii z postępowaniem samego Chry­stusa. Całe Jego życie było ustawicznym pochylaniem się nad człowiekiem, by zaradzić jego nieszczęściom materialnym i duchowym. Takie samo współczucie powinniśmy żywić my sami. Nie możemy przechodzić obojętnie obok cudzego cierpienia. Nauczmy się od Jezusa zatrzymywania się bez pośpiechu przy człowieku, który wymaga pomocy fizycznej lub duchowej. W naszej wrażliwej miłości inni ludzie dostrzegą samego Chrystusa, który uobecnia się w swoich uczniach.

 

 

2. Czynne i praktyczne współczucie wobec potrzebujących.

 

Rozważana przypowieść jest obrazową odpowiedzią Jezusa na pytanie uczonego w Piśmie: Kto jest moim bliźnim? Aby dać wyczerpującą odpowiedź, Jezus ukazuje różne osoby przechodzące obok rannego: Przypadkiem przechodził tądrogą pewien kapłan; zobaczył go i minął. Tak samo lewita, kiedy przyszedł na to miejsce i zobaczył go, minął. Pewien zaś samarytanin, wędrując, przyszedł również na to miejsce. Gdy go zobaczył, wzruszył się głęboko: podszedł do niego i opa­trzył mu rany, zalewając je oliwą i winem; potem wsadził go na swoje bydlę, zawiózł do gospody i pielęgnował go.

 

Jezus naucza, że bliźnim jest każdy człowiek, który znaj­duje się blisko nas, niezależnie od rasy, przekonań politycz­nych czy wieku. Bliźni to ten, kto potrzebuje naszej pomocy. Nauczyciel pokazał, jak powinniśmy zachować się wobec potrzebującego.

Pan wzywa nas do czynnego i praktycznego współczu­cia wobec każdego człowieka znajdującego się w potrzebie, którego napotkamy na drodze naszego życia. Może on mieć różnego rodzaju rany: rany spowodowane samotnością, bra­kiem troski lub opuszczeniem; potrzeby ciała, jak głód, brak ubrania, mieszkania czy pracy; głębokie rany niewiedzy;a także rany na duszy zadane przez grzech, który Kościół leczy w sakramencie pokuty. Kościół jest taką gospodą stojącą przy drodze naszego życia, ba – w centrum naszego życia. Przyjmuje wszystkich, którzy zmęczeni są podróżą lub obarczeni bagażem swoich grzechów. Tu podróżni mogą pozbyć się ciężaru win, odpocząć, posilić zbawiennym pokarmem, by iść dalej.

 

A my? My powinniśmy uczynić wszystko, aby zaradzić tej nędzy, naśladując postępowanie Chrystusa. Miłość i współczucie okazywane bliźniemu utożsamiają nas z Nauczycielem. Nędza ludzka pod swymi różnorodnymi postaciami, takimi jak niedostatek materialny, niesprawiedliwy ucisk, choroby fizyczne i psychiczne, a wreszcie śmierć, jest jawnym zna­kiem wrodzonej słabości człowieka, w jakiej znajduje się od pierwszego grzechu oraz potrzeby zbawienia. Dlatego przyciągnęła ona współczucie Chrystusa Zbawiciela, który chciał wziąć ją na siebie i utożsamić się z każdym z nas.

 

Stąd ci, których przy­gniata wszelkiego rodzaju ból, cierpienie, są przedmiotem szczególnej miłości ze strony Kościoła, który od zarania swego istnienia, mimo grzechów wielu swoich członków, nie przestał pracować, by przynieść im ulgę, bronić ich i wyzwalać.

 

Do człowieka znajdującego się w potrzebie powinni­śmy podchodzić z największą delikatnością, wczuwając się w jego sytuację i traktując jego cierpienie jak własne. Św. Ludwik z Granady zwraca uwagę, iż „ten, kto prawdziwie pragnie zadowolić Boga, wie, że najbardziej temu służy wypełnianie przykazania miłości, że ta miłość nie może być oziębła i oschła, ale wraz z wszystkimi uczuciami i uczyn­kami, które towarzyszą prawdziwej miłości, bo inaczej nie mogłaby się nazywać miłością” Św. Ludwik z Granady, Guia de pecadores, I, 2. 16. Następnie dodaje: „miłość chrześcijańska oznacza przede wszystkim sześć następują­cych rzeczy: kochać, radzić, pomagać, cierpieć, przebaczać i budować”.

 

 

3. Kochaj i bądź jako miłosierny Samarytanin.

 

 

Przypowieść o miłosiernym Samarytaninie wskazuje nam, jaki winien być stosunek każdego z nas do cierpiących bliźnich. Nie wolno nam ich „mijać”, przechodzić mimo z obojętnością, ale winniśmy przy nich „zatrzymywać się”. Miłosiernym Samarytaninem jest każdy człowiek, który zatrzymuje się przy cierpieniu drugiego człowieka, jakie­kolwiek by ono było.

 

Bóg stawia nas przy bliźnim z jego potrzebami i brakami. Miłość przynagla nas do czynienia tego, co w danej chwili należy czynić. Nie zawsze będą to czyny heroiczne. Częściej chodzi po prostu o uśmiech, słowa pociechy, dobrą radę, znoszenie przykrości, odwiedzenie chorego przyjaciela, przestrzeganie takich zasad dobrego wychowania jak serdeczne pozdrowienie, słowa wdzięcz­ności. Są takie zawody jak zawód lekarza czy pielęgniarki, które polegają na ustawicznym dziele miłosierdzia. Ale każdy zawód wymaga postawy służby, uwagi, współczucia i sza­cunku wobec osób, z którymi stykamy się w pracy. Powin­niśmy starać się dostrzegać Chrystusa w ludziach, z którymi się spotykamy.

 

Powinniśmy pomagać wszystkim znajdującym się w potrzebach materialnych i duchowych, ale w sposób szczególny naszym najbliższym, tym, których Bóg postawił obok nas, to znaczy braciom w wierze, członkom rodziny, przyjaciołom, kolegom z pracy. „Skoro Samarytanin okazał tak wielkie miłosierdzie nieznajomemu, jakie powinno być nasze zachowanie wobec najbliższych, którzy liczą na naszą pomoc?” - pyta św. Jan Chryzostom. A radząc nam, byśmy nie dociekali, dlaczego inni nic nie zrobili, powiada: „Ulecz go ty i nie domagaj się od nikogo wytłumaczenia niedbałości. Gdybyś znalazł złotą monetę, z całą pewnością nie pomyślałbyś: Dlaczego nie znalazł jej ktoś inny? Bez wahania podbiegłbyś, aby ją podnieść i zabrać jak najprędzej. Powinieneś wiedzieć, że gdy spotykasz rannego brata, to spotykasz coś, co jest więcej warte aniżeli skarb: okazję świadczenia miłosierdzia”Św. Jan Chryzostom, Przeciw Żydom i poganom,

 

Starajmy się nie marnować okazji świadczenia miłosier­dzia naszym bliźnim.

 

 

Dorota
Dorota Oct 4 '16, 11:38

Duchowa równowaga.

Św. Łukasz przedstawia nam tryptyk miłosierdzia. Wczoraj ukazał nam obraz „miłosiernego Samarytanina”, czyli miłosierdzie czynu. Jutro będziemy zgłębiać miłosierdzie modlitwy w darze modlitwy: ”Ojcze nasz”. Dzisiaj natomiast otrzymujemy obraz Marty i Marii, które w swoich postawach łączą miłosierdzie czynu z modlitwą.

 

Wielu z nas identyfikuje się z powyższymi postawami bądź to Marty, bądź to Marii.
Kim jest Marta? Jakie bogactwo niesie w sobie ta święta kobieta?

 

Jak mówi św. Łukasz był to dom Marty, a nie Mari i Marty. Marta, więc zarządzała domem i zapewne cała administracyjna odpowiedzialność spoczywała na niej. Z prowadzeniem domu związany był zapewne inwentarz i zatrudnieni słudzy. To małe domowe przedsiębiorstwo wymagało od Marty nie lada umiejętności i gospodarności.

 

Maria natomiast, subtelna i wrażliwa osoba ukryła się niejako w cieniu swojej siostry. Oddała „pierwszy garnitur” Marcie, sama bardziej miłując życie w ciszy i kontemplacji.

 

Kiedy odwiedzilibyśmy zakon SS. Karmelitanek, zauważymy dwa różne powołania i style życia sióstr. Znajdują się tam siostry tzw. „Kołowe” służące na zewnątrz klasztoru, które dbają jedzenie i starają się o środki do życia, po to, aby pozostałe siostry mogły oddać się tylko za klauzurą modlitwie i pokucie oraz pracy. Ta równowaga w zakonach kontemplacyjnych i podział na siostry zewnętrzne i wewnętrzne pozwala normalnie egzystować siostrom.

 

Otóż, te dwie święte siostry w dzisiejszej Ewangelii są ukazane nie tyle dla ich przeciwieństwa charakteru, ile bardziej dla podkreślenia harmonii i wspólnego uzupełniania się.


Marta czerpała zapewne siły duchowe od Marii, aby później z dwojoną siłą fizyczną i duchową prowadzić cały dom. Maria natomiast bez zaradności Marty prawdopodobnie nie dałby sobie rady w ludzkiej egzystencji.

 

Obie te siostry mogą być dla nas symbolem życia chrześcijańskiego.

 

Marta i Maria to dwa bieguny naszego życia duchowego, w którym potrzebna jest mądrość i trzeźwość myślenia wraz z modlitwą i czytaniem słowa Bożego.

 

Pan Jezus mówiąc do zatroskanej Marty: "Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba mało albo tylko jednego”, podkreślił o wiele ważniejszą w hierarchii wartości postawę Marii: „Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona”.

 

Stąd życie modlitwą i rozważanie słowa Bożego nie powinno znajdywać li tylko jakieś marginalne miejsce w naszym życiu osobistym, małżeńskim czy rodzinnym, ale fundamentalne!

 

Zapytajmy się, jak postawa Marty i Marii miałaby odnosić się do życia małżeńskiego?

 

Marta może symbolizować męża zatroskanego o dom i zabezpieczenie bytu, Maria natomiast żonę, dbającą o duchową stronę domu wraz z wychowaniem.

 

Wiem, co powiecie. Ale to nie realne porównanie do rzeczywistości, jaka jest w naszych domach. Mąż to przecież „wielki nie obecny”, ciągle w pracy, a żona to bardziej Marta dźwigająca przedsiębiorstwo domowe. I gdzie tu wspólny czas na rozmowę, wspólną modlitwę?

 

Jeżeli tak jest w waszych domach, to dlatego później brakuje duchowej równowagi w domu, w relacjach i małżeńskich i rodzinnych. Jest, co prawda „wszystko” co nas zadawala, ale obok tego dotyka nas pustka duchowa, którą często, niestety nie chcemy zauważyć.

 

Często jest tak, że dopiero po ok. 20 latach wspólnego pożycia, po niejednych kryzysach małżonkowie zaczynają - mam na myśli najpierw żony, poszukiwać głębszych wartości dla budowania jedności i więzi małżeńskiej. To jest tzw. drugie budzenie się małżonków.


Pierwsze było wówczas, kiedy wasze dzieci szły do pierwszej Komunii św. Przy czym, to przebudzenie duchowe przeważnie jest tylko chwilowe.

 

Dzisiejsza Ewangelia ma wzbudzić w nas refleksję nad ładem i harmonią duchową w nas samych i w naszych relacjach małżeński.

 

Zapytajmy się, więc: czego jest w nas więcej - „Marty czy Marii”?

 

A może jest w nas tylko „Marta”?


Sprawy materialne tak zdominowały nasze potrzeby duchowe, że nie mamy czasu na głębszą refleksję nad własnym życiem?!

 

Tam gdzie jest „Maria i Marta” bycie „kimś” w sensie duchowym, intelektualnym i dojrzałym osobowościowo stawia się ponad „mieć” - chęć posiadania i szybkiego wzbogacenia się.

 

Jaki jest, więc twój dom? To jest ważne jeszcze z jednego powodu.

 

Do domu, gdzie jest „Marta” i „Maria” Jezus lubił przychodzić, a to jest najważniejsze!

 

Bo w domu, gdzie jest tylko sama „Marta”, nikt nie ma czasu na słuchanie Jezusa!

 

Chciej, więc prowadzić taki dom, do którego Jezus często jest zapraszany,

przychodzi i lubi tam przebywać! Amen!

Ks. Roman Chyliński do Łk 10, 38-42

Jezus przyszedł do jednej wsi. Tam pewna niewiasta, imieniem Marta, przyjęła Go do swego domu. Miała ona siostrę, imieniem Maria, która siadła u nóg Pana i przysłuchiwała się Jego mowie.
Natomiast Marta uwijała się koło rozmaitych posług. Przystąpiła więc do Niego i rzekła: "Panie, czy ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu? Powiedz jej, żeby mi pomogła". A Pan jej odpowiedział: "Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba mało albo tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona".

Dorota
Dorota Oct 5 '16, 06:36

Mówić do Boga Ojcze – Tatusiu”.

 

„Naucz nas się modlić”

 

Modlitwa Jezusa „Ojcze nasz „ o wiele bardziej ma nas nauczyć życia i postępowania według niej oraz właściwej hierarchii wartości od tego tylko, jak ją wypowiadać.

 

Modlitwa „Ojcze nasz” u św. Łukasza składa się z pięciu próśb. Dla porównania u św. Mateusz z 7 próśb.(Mt 6,9-13). Z tego dwie prośby odnoszą się bezpośrednio do Boga, trzy natomiast do ingerencji Boga w nasze życie.

 

„Ojcze”


Słowo „Ojcze” u św. Łukasza pojawia się w przynajmniej w czterech ważnych momentach życia Jezusa:


- W radości i w uwielbieniu: «Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie.”(10,21).


- W chwili cierpienia i zmagania aby wypełnić wolę Boga: «Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich! Jednak nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie!»(22,42).


- W przebaczeniu: «Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią».(23,34).
- W chwili umierania, agonii: „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego. Po tych słowach wyzionął ducha.”(23,46).

 

Umiejscawiając właśnie w tych wydarzeniach słowo „Ojciec”, Jezus uczy swoich uczniów: bezpośredniego, pełnego zaufania i zawierzenia podejścia do Boga, jako Ojca. I w naszym życiu nie ma takiej sytuacji abyśmy nie mogli powiedzieć do Boga –Ojcze, Tatusiu, a szczególnie w tych kluczowych chwilach naszego życia.

 

Święć się imię Twoje”.

 

Nie tylko potrzeba nam, aby Bóg-Ojciec uwalniał nas od złych i niepewnych chwil naszego życia. Nosimy w sobie także pragnienia, aby Ojciec z nieba uświęcał nam te trudne chwile swoją świętą obecnością. Nawet przez krótką modlitwę Bóg jest wstanie uświęcić codzienne nasze sprawy. Uświęcaj, więc twój dzień modlitwą, żywą obecnością Boga, a twoje życie nabierze głębszego sensu.

 

„Przyjdź królestwo Twoje”.

 

Oznacza to, mówiąc współczesnym językiem:


aby mężczyzna zachował swoja tożsamość mężczyzny i wypełniaj swoje powołanie będąc wolny od różnych nałogów, niosąc w sobie światło wiary;


aby kobieta wolna od pożądań i wdzięczna Bogu za dar macierzyństwa wnosiła swoją osobą kulturę słowa i gościnność domu;


aby każdy chrześcijanin własnym świadectwem życia przyczyniał się przez przebaczenie i odpowiedzialność do budowania cywilizacji miłości, a nie śmierci.

 

„Chleba naszego powszedniego”.

 

Ten chleb ma stanowić o naszym poczuciu bezpieczeństwa w wymiarze egzystencjalnym ale w j. gr. można tłumaczyć go jako chleb powszechny, czyli taki, z którym trzeba się dzielić z potrzebującymi. Bóg jest Ojcem, który mówi do nas przez swojego Syna: „Wy im dajcie jeść”. Kiedy więc jem, trzeba mi popatrzeć na lewo i na prawo, czy inni razem ze mną też jedzą! Dla chrześcijanina nie ma chleba prywatnego!


Tym chlebem powszednim dla chrześcijanina ma być również Eucharystia. O nienakarmionej duszy tak powie Jezus: „Cóż bowiem za korzyść stanowi dla człowieka zyskać świat cały, a swoją duszę utracić? Bo cóż może dać człowiek w zamian za swoją duszę?(Mk 8,36-37).

 

„Przebacz nam nasze grzechy”.

 

Jak mocno zabrzmiały w świecie słowa papież Franciszka: „ jako papież przede wszystkim jestem grzesznikiem”.


Niestety dużo jest chrześcijan, którzy przed innymi grają tzw. „w porządku”. W porządku ja jestem, w porządku jest moje małżeństwo, w porządku jest moja rodzina czy wspólnota.


Niedawno modliłem się nad małżeństwem (44 lata pożycia) gdzie mąż grał faceta w porządku. Jak się później okazało, to o mało co, 2 lata temu ów w porządku mąż chciał odejść od żony. Zostali nadal małżeństwem dzięki naleganiu żony.

 

Ci którzy mają świadomość z pośród chrześcijan, że nie są „w porządku” ale są grzesznikami, nie mają problemu z wybaczaniem innym ich upadków.

 

„ Nie dopuść, byśmy ulegli pokusie»".

 

Pokusie ulegamy przez::


- Szatana, który nas oskarża chcąc nas oddzielić od Boga, Kościoła i konfesjonału, a także od siebie.


- naszą własną pożądliwość: oczu, ciała i pycha.


- wadę główną charakteru, nad którą nie chcemy pracować.

 

Św. Jan od Krzyża poucza nas: „Gdybyśmy doświadczali nie wiem jakich pokus, nawet najbardziej ohydnych ale nie damy sobie zgody na ich spełnienie - zwyciężyliśmy.”

 

Mamy środki „anty pokusowe” od kościoła: post, jałmużna, modlitwa.

 

Trzymajmy się tego. Kto dba o czystość swojego serca i postępuje szlachetnie, zaraz nie upadnie. Dobrze, że Pan Bóg dopuszcza pokusy na nas abyśmy nie byli tak pewni siebie i zaglądali do kościoła, czy może jakiś kapłan siedzi w konfesjonale. Wyspowiadanie się z własnych grzechów uczy nas pokory.

 

Pokochajmy więc ducha modlitwy „Ojcze nasz” wprowadzając wszystkie prośby i te odnoszące się do Boga i te do naszego życia w naszą chrześcijańską codzienność! 

Amen!

ks. Roman Chyliński do Łk 11, 1-4

Gdy Jezus przebywał w jakimś miejscu na modlitwie i skończył ją, rzekł jeden z uczniów do Niego: "Panie, naucz nas się modlić, jak i Jan nauczył swoich uczniów".
A On rzekł do nich: "Kiedy się modlicie, mówcie:
«Ojcze, święć się imię Twoje,
przyjdź królestwo Twoje.
Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj
i przebacz nam nasze grzechy,
bo i my przebaczamy każdemu, kto nam zawini;
i nie dopuść, byśmy ulegli pokusie»".

Dorota
Dorota Oct 5 '16, 17:49

Jak dogadać się z Bogiem?

 

Gdy Jezus przebywał w jakimś miejscu na modlitwie i skończył ją, rzekł jeden z uczniów do Niego: „Panie, naucz nas się modlić, jak i Jan nauczył swoich uczniów”.

A On rzekł do nich: „Kiedy się modlicie, mówcie:

«Ojcze, święć się imię Twoje,

przyjdź królestwo Twoje.

Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj

i przebacz nam nasze grzechy, 

bo i my przebaczamy każdemu, kto nam zawini;

i nie dopuść, byśmy ulegli pokusie»”. (Łk 11,1-4)

 

Gdy spojrzymy na dzisiejszą Ewangelię w szerszym kontekście, to zobaczymy, że uczniowie niedawno wrócili z wyprawy misyjnej. Na pewno w czasie jej trwania spotkali różne osoby. Każda z nich była inna, każda miała odmienną wrażliwość i zwracała uwagę na inne rzeczy. Jedni przyjęli wysłanników Jezusa z otwartym rękami, ale zapewne byli i tacy, którzy jedynie wymownie wzruszyli ramionami słysząc to, co mieli im do powiedzenia.

 

We wczorajszej Ewangelii słyszeliśmy (bądź czytaliśmy) o Marcie i Marii. To dwie siostry, dla których Jezus był bardzo ważną osobą. I choć łączyło je wiele, to każda inaczej zareagowała, gdy w ich domu pojawił się Rabbi. Maria usiadła u Jego stóp, Marta natomiast postanowiła w jak najbardziej godny sposób podjąć niezwykłego gościa. Zarówno jedna jak druga na swój sposób przeżyła spotkanie z Mistrzem.

 

To wszystko dzieje się na oczach Apostołów. Będąc przy Jezusie, uczyli się także tego, jak podchodzić do różnych ludzi. Towarzysząc Rabbiemu, spotykali się z wieloma, nieraz skrajnymi reakcjami. Jedni wiwatowali i szeroko otwierali przed Nim drzwi swoich domów, inni nie mieli zamiaru wpuszczać Go w swoje granice, jeszcze inni wprost wyrażali swoją niechęć do Niego, a byli też i tacy, którym Jezus był kompletnie obojętny.

 

Dzisiaj jest podobnie. Imię Jezusa wywołuje przeróżnego rodzaju reakcje. Jego uczniowie muszą mieć tego świadomość. I powinni nauczyć się od swojego Mistrza, skąd czerpać siłę i mądrość, jak postępować.

 

W dzisiejszym Słowie jest na to recepta. Jak się okazuje najprostsza i najłatwiej dostępna z możliwych, czyli modlitwa. Pisałem już o tym kiedyś, że uczniowie wielokrotnie widzieli swojego Przyjaciela, gdy Ten modlił się. Widząc swojego Mistrza, Mentora i Nauczyciela na kolanach, zapragnęli rozmawiać z Ojcem tak jak On.

 

Czy ich prośba: „Naucz nas się modlić” oznacza, że do tej pory nie modlili się? Na pewno nie, ponieważ modlitwa była jednym z pierwszych i najważniejszych obowiązków Żydów. Od najmłodszych lat wpajało im się i nadal wpaja, jak ważny jest czas spędzany z Bogiem. Modlitwa nie była czymś obcym dla Apostołów, a mimo to proszą Go, żeby im pomógł. Dlaczego?

 

Zarówno Żydom jak i nam dzisiaj grozi pewien automatyzm modlitwy. Mianowicie, że będziemy do niej podchodzić bez zastanowienia. Apostołowie, widząc modlącego się Jezusa, zobaczyli człowieka, który rozmawiał z Ojcem. Nie tylko wypowiadał piękne słowa, zapewne zaczerpnięte z Biblii, ponieważ jest to stała praktyka u wyznawców Judaizmu, ale żył nimi, przeżywał je, wchodził w ich głąb. Widzieli zapewne także długie chwile milczenia, gdy Rabbi nic nie mówił, ale uważnie słuchał. Właśnie na tym ma polegać modlitwa, na świadomym spotkaniu z Bogiem.

 

Gdy rozmawiamy z kimś ważnym i mającym wpływ na nasze życie, to ważymy słowa, zastanawiamy się co i jak powiedzieć, skupiamy się, żeby nie palnąć czegoś głupiego. Jednym słowem, cali jesteśmy zaangażowani w tę sytuację. Czy tak wygląda nasza modlitwa? Czy czujemy, że w jej trakcie spotykamy się z Bogiem? Czy może jest ona – przepraszam za wyrażenie – bezmyślną paplaniną?

 

Bez uświadomienia sobie, czym jest modlitwa w swojej istocie, nie będziemy umieli się modlić. Będziemy wiecznie rozleniwieni i rozczarowani tym, że Bóg nie spełnia naszych próśb. On chce dawać nam naprawdę dużo, ale zauważ, że zanim w modlitwie „Ojcze Nasz” padną słowa prośby o chleb codzienny, najpierw Jezus pokazuje nam, żebyśmy skupili się na Ojcu. To jest sedno problemu nieskuteczności naszych „pacierzy”. Zamiast na wstępie stanąć przed Nim jak małe dziecko, to od razu „wyskakujemy” z listą żądań. Jezus w tej Ewangelii chce nam uświadomić, jak powinniśmy układać naszą modlitwę, aby przynosiła owoce, żeby nie była jedynie pobożną, czczą gadaniną, ale rozmową. Najpierw On i Jego wola, a potem moje sprawy. To nie Bóg ma się dostosować do mnie, ale ja do Niego. Jeśli jest na odwrót i niemal zawsze przychodzimy z gotowym planem, który On ma przystemplować i może jedynie lekko poprawić, to taka modlitwa nie przyniesie oczekiwanych rezultatów. Chory człowiek zdaje się na wiedzę i osąd lekarza, bo wie, że sam sobie nie poradzi z chorobą. Podobnie ma być z nami w relacji do Boga.

 

Jeśli będziemy modlić się w taki sposób, że Jego, a nie siebie postawimy w centrum, to szybko zobaczymy zmianę. Dlaczego? Ponieważ zaczynając od uwielbienia i skupienia na Bogu, pozwalamy na to, żeby On przemówił jako pierwszy, żeby uporządkował nasze myśli, emocje, pragnienia, oczekiwania. Gdy pozwolimy na to, wówczas jaśniej zobaczymy, o co powinniśmy się modlić i co jest istotne, a co należy „odpuścić”.

 

Konkret na dzisiaj: Na modlitwie skup się na Nim, na tym jaki On jest. Uwielbij Go za to, a dopiero potem przedstaw swoje prośby.

 

ks. Krystian Malec

Edytowany przez Dorota Oct 5 '16, 17:50
Dorota
Dorota Oct 6 '16, 06:49
Dlaczego Bóg nie wysłuchuje naszych modlitw?

 

Jezus powiedział do swoich uczniów:

„Ktoś z was, mając przyjaciela, pójdzie do niego o północy i powie mu: «Przyjacielu, użycz mi trzy chleby, bo mój przyjaciel przybył do mnie z drogi, a nie mam co mu podać». Lecz tamten odpowie z wewnątrz: «Nie naprzykrzaj mi się. Drzwi są już zamknięte i moje dzieci leżą ze mną w łóżku. Nie mogę wstać i dać tobie».

Mówię wam: Chociażby nie wstał i nie dał z tego powodu, że jest jego przyjacielem, to z powodu jego natręctwa wstanie i da mu, ile potrzebuje.

I ja wam powiadam: Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Każdy bowiem, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajdzie, a kołaczącemu otworzą.

Jeżeli którego z was, ojców, syn poprosi o chleb, czy poda mu kamień? Albo o rybę, czy zamiast ryby poda mu węża? Lub też gdy prosi o jajko, czy poda mu skorpiona? Jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, o ileż bardziej Ojciec z nieba da Ducha Świętego tym, którzy Go proszą”. (Łk 11,5-13)

 

Myślę, że Ty tak jak i ja po przeczytaniu tego fragmentu Ewangelii masz w głowie tylko jedno pytanie: dlaczego Bóg nie wysłuchuje wszystkich modlitw, skoro sam mówi: „proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Każdy bowiem, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajdzie, a kołaczącemu otworzą?

 

Nie wiem, jak wygląda Twoja osobista modlitwa. Nie wiem, ile czasu na nią poświęcasz, czy jest ona intensywna, a może „lecisz po łebkach”. Tego nie wiem, ale przypuszczam, że każdego dnia myślisz o Bogu, klękasz, bierzesz Pismo Święte i różaniec do ręki. Może codziennie zawierzasz Mu siebie, rodzinę, znajomych, tych, którzy prosili cię o „westchnięcie do Nieba”. Na pewno masz do Niego wiele spraw. Czy wszystkie Twoje prośby zostały dotąd wysłuchane? Czy na własne oczy widzisz nieustannie, że spełnia się to, co obiecuje Jezus w dzisiejszej Ewangelii?

 

Nie? Ja też… Czy zatem Bóg nas okłamał? Czy Jezus głosił jedynie ideologię, która nie sprawdza się, a Kościół powtarza ją od wieków? Czy warto wczytywać się w Pismo Święte, skoro nie dostaję tego czego oczekuję?

 

Są to bardzo ważne pytania, które stawiali sobie wyznawcy Jezusa od samego początku. Także my dzisiaj stajemy wobec nich.

 

Żeby zrozumieć sens tej perykopy, nie możemy zapominać o tym, co rozważaliśmy wczoraj. Pamiętasz, że jeden z uczniów poprosił Jezusa w imieniu całej wspólnoty Dwunastu „naucz nas się modlić”. Mistrz spełnił tę prośbę, przedstawiając słowa modlitwy „Ojcze Nasz”, ale na tym nie poprzestał. Od razu – i o tym mówi dzisiejsze Słowo – poszerza swoją wypowiedź. Jest ona oparta o kilka pytań retorycznych. Apostołowie słuchając tego, co mówił Rabbi, od razu wiedzieli jakiej odpowiedzi należy udzielić. Nauczyciel, starając się jeszcze bardziej przybliżyć im sekret skutecznej modlitwy, przytacza przykłady dobrze im znane, bazujące na realiach palestyńskiego życia.

 

Najpierw odwołuje się do jednej z najważniejszych reguł życia, która bardzo mocno wpływała niemal na wszystkich. Jest to reguła gościnności. Nie tylko Żydzi ją znali i praktykowali. Dla starożytnych nieprzyjęcie kogoś potrzebującego pod dach było nie do pomyślenia, nawet obcego, a co dopiero przyjaciela. W jednej z bajek Ezopa biedny człowiek, chcąc jak najlepiej ugościć przybysza, zabija jedynego posiadanego ptaka. Zatem odpowiedź na postawione przez Jezusa pytanie „Któż z was…?” może być tylko jedna: każdy wstanie, otworzy i da przyjacielowi to, o co prosi.

 

Następnie podaje drugi przykład, również opierający się o bliskie relacje. Tym razem mówi o ojcu i synu. I znowu stawia retoryczne pytania o podanie dziecku zamiast chleba, ryby czy jajka kamienia, węża lub skorpiona. Żaden ojciec nie postąpiłby w ten sposób, ponieważ kocha swoje dziecko i chce dla niego jak najlepiej.

 

I w tym momencie dotykamy sedna dzisiejszej Ewangelii. Według mnie kluczem do zrozumienia tego, dlaczego tyle próśb zostaje nie wysłuchanych, jest relacja Ojciec – syn. Dziecko, przychodząc do taty, może mieć w głowie długą listę oczekiwań, próśb i pragnień. Dobry ojciec ze względu na miłość do syna wysłucha ich wszystkich cierpliwie, ale to do niego będzie należała decyzja czy i kiedy należy je spełnić.

 

Jezus zachęca nas do wytrwałości i obiecuje, że Bóg spełni nasze prośby. ALE! Proszę, nie zapominajmy o tym, co wczoraj pisałem. Mianowicie, że ucząc Apostołów modlitwy „Ojcze Nasz”, która ma być matrycą wszystkich innych, Rabbi mówi, że najpierw ma mieć miejsce uwielbienie Boga, skupienie się na Nim, dokładnie wsłuchanie się Jego głos, a dopiero potem przedstawienie próśb. Nie odrywajmy dzisiejszej Ewangelii od wczorajszej, bo wtedy szybko dojdziemy do wniosku, że nie ma po co się modlić, bo i tak Bóg nie spełnia moich próśb. To nieprawda! Warto i trzeba się modlić, ale respektujmy zasady, które On nam proponuje.

 

Wiem, że to oklepany banał i powtarzany przez miliony księży na świecie, ale dziecko nie zawsze prosi o rzeczy dobre. W jego mniemaniu tak jest, ale ojciec, żyjąc dłużej i mając większe doświadczenie, jest w stanie ocenić czy prośbę należy spełnić, czy ją odrzucić, a może jej realizację odłożyć w czasie, aż dziecko nieco podrośnie. Taką mądrość ma ziemski ojciec, który jest tylko człowiekiem. A co dopiero nasz Tata w Niebie? Jego wiedza jest nieograniczona. Zatem – po raz kolejny – nasza refleksja nad Słowem Bożym sprowadza się do zaufania. Czy ufamy, że On wie lepiej i poddajemy się Jego prowadzeniu? Czy nadal ciągniemy w swoją stronę?

 

Konkret na dzisiaj: przemyśl swoje modlitwy. Ile jest w nich szukania siebie, a ile woli Bożej?

 

Niech Cię błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec, Syn i Duch Święty +

ks. Krystian Malec

 

Natrętni w modlitwie!

 

Kontynuujemy naszą myśl o Ojcostwie Boga z modlitwy „Ojcze” z Ewangelii wg św. Łukasza.

Wydaje się to logiczne, że jeżeli przyjaciel pomaga przyjacielowi, a ojciec synowi, to o ileż bardziej Bóg tobie i mnie.

 

Najpiękniejszym, a zarazem najskuteczniejszym darem Ojca Niebieskiego względem nas, jak pisze św. Łukasz w dzisiejszej Ewangelii jest dar Ducha Świętego. "Jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, o ileż bardziej Ojciec z nieba da Ducha Świętego tym, którzy Go proszą?"

 

Napełniać się codziennie Duchem Świętym oznacza:


- otrzymywać w Nim i przez Niego wszystko, o co prosimy, a szczególnie miłość.


- szukać to, co pozwala mi On znaleźć w życiu dla zbawienia mojej duszy, a jest nią prawda.
- i przyjmować od Niego dar „otwartego serca”, kiedy zamykamy się na siebie i innych.

 

Przeanalizujmy głębiej powyższe przesłanie z dzisiejszej Ewangelii.

 

„Proście, a będzie wam dane; Każdy, bowiem, kto prosi, otrzymuje.”

 

Powyższe słowa z Pisma św. można tłumaczyć: „pytaj, a otrzymasz odpowiedź”. Słowo Boże niesie w sobie odpowiedzi na wszystkie ludzkie sprawy i problemy.


Gdyby św. Tomasz Apostoł nie zdobył się na odwagę zapytania Jezusa przed Jego śmiercią na krzyżu, „dokąd On idzie”, może nigdy nie otrzymalibyśmy odpowiedzi od Jezusa: „ Ja jestem drogą i prawdą i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej, jak tylko przeze Mnie.”( por. J 14,4-6).

 

Prosić nam tylko trzeba Boga o odwagę pytania Jego, a później otworzenia Pisma św. i wsłuchania się w to, co słowo Boże do nas mówi. Jak pokochamy rozważanie codziennego słowa Pana, danego nam przez liturgię Kościoła, to odnajdziemy w nim pewny drogowskaz w obieraniu właściwego kierunku i sposobu życia.


Zanim jednak przeczytasz urywek z Pisma św. pomódl się do Ducha Świętego o dar zrozumienia natchnionych słów Pisma.

 

„Szukajcie, a znajdziecie; kto szuka, znajdzie!


Zauważmy, jak z całą stanowczością Jezus w dzisiejszej Ewangelii wypowiada słowo: ”ZNAJDZIE”

.

Szukanie prawdy o sobie nie jest łatwe. Często zaczyna się ono wówczas, kiedy zaczynamy przeżywać głębokie kryzysy w małżeństwie lub w życiu osobistym i przestajemy dawać sobie radę.

 

Pójście do drugiego człowieka, a co dopiero do Boga, aby mu powiedzieć : nie daję sobie rady, często poprzedzone jest długim okresem płonnej pewności siebie, następnie tracenia sił fizycznych i psychicznych, aż do momentu, kiedy naprawdę nie daję sobie już rady i padamy na kolona!

 

Oczywiście, nie musi tak być w naszym życiu, jeżeli sukcesywnie porządkujemy nasze życie duchowe przez codzienną modlitwę, regularną spowiedź, częstą Komunię św. oraz poważnie traktujemy własne zdrowie fizyczne i psychiczne, przez zachowanie właściwego rytmu dnia, prewencji zdrowotnej i odpoczynku.


W poznawaniu prawdy o sobie i o własnym życiu niezastąpiona jest obecność Ducha Świętego.
Św. Jan w swojej Ewangelii podkreśli ten fakt słowami Jezusa: „ A Pocieszyciel, Duch Święty, którego Ojciec pośle w moim imieniu, On was wszystkiego nauczy i przypomni wam wszystko, co Ja wam powiedziałem.” (J 14,26).

 

„Kołaczcie, a otworzą wam, bo kołaczącemu otwiera się!”

 

„Dokołatanie się” do siebie, można porównać nieraz do walenia głową w mur. Pozamykani na siebie, pozamykani na relacje z drugim człowiekiem, pozamykani na Boga i Kościół i najgorsze, pozamykani na miłosierdzie Boże w konfesjonale. I jak to w nas nie ma kiedyś wybuchnąć: pustką, poczuciem zagubienia, rozgoryczeniem, a w końcu poranieniem?


Dzisiaj w słowie Bożym Bóg Ojciec ofiarowuje ci Ducha Świętego, specjalistę od ludzkich zamkniętych serc.

 

Proś, więc Ducha Świętego: „Przyjdź Pocieszycielu do mnie, otwórz moje serce na miłosierdzie Boże. Odsuń ode mnie bezsens życia i jego pustkę, jaką teraz przeżywam w sobie. Napełnij wnętrze moje pokojem i radością oraz daj mi odwagę stanięcia w prawdzie i odrzucenia zła. Niech mocą Twoją - Duchu Święty rozpocznę „nowe życie”. Amen.

 

Ks. Roman Chyliński

Dorota
Dorota Oct 7 '16, 06:53
Taktyka przeciwnika

 

Gdy Jezus wyrzucał złego ducha, niektórzy z tłumu rzekli: „Przez Belzebuba, władcę złych duchów, wyrzuca złe duchy”. Inni zaś, chcąc Go wystawić na próbę, domagali się od Niego znaku z nieba.

On jednak znając ich myśli rzekł do nich: „Każde królestwo wewnętrznie skłócone pustoszeje i dom na dom się wali. Jeśli więc i szatan sam z sobą jest skłócony, jakże się ostoi jego królestwo? Mówicie bowiem, że Ja przez Belzebuba wyrzucam złe duchy. Lecz jeśli Ja przez Belzebuba wyrzucam złe duchy, to przez kogo je wyrzucają wasi synowie? Dlatego oni będą waszymi sędziami. A jeśli Ja palcem Bożym wyrzucam złe duchy, to istotnie przyszło już do was królestwo Boże. Gdy mocarz uzbrojony strzeże swego dworu, bezpieczne jest jego mienie. Lecz gdy mocniejszy od niego nadejdzie i pokona go, zabierze wszystką broń jego, na której polegał, i łupy jego rozda.

Kto nie jest ze Mną, jest przeciwko Mnie; a kto nie zbiera ze Mną, rozprasza.

Gdy duch nieczysty opuści człowieka, błąka się po miejscach bezwodnych, szukając spoczynku. A gdy go nie znajduje, mówi: «Wrócę do swego domu, skąd wyszedłem». Przychodzi i zastaje go wymiecionym i przyozdobionym. Wtedy idzie i bierze siedem innych duchów, złośliwszych niż on sam; wchodzą i mieszkają tam.

I staje się późniejszy stan owego człowieka gorszy niż poprzedni”. (Łk 11,15-26)

 

Dzisiejszy fragment jest dosyć długi i zawiera wiele szczegółów i wątków, do których można by się odnieść, ale wtedy komentarz miałby kilkanaście stron. Nie zrobię Ci tego J Dlatego skupię się tylko na jednej kwestii, która jest punktem wyjścia dzisiejszej Ewangelii.

 

Zaraz po tym, gdy Jezus nauczył uczniów modlić się, czyli tak naprawdę pokazał im, że istotą wiary jest osobowa, bliska, wręcz zażyła relacja z Ojcem, na Jego drodze staje człowiek opętany przez demona. Nie jest to pierwszy raz, gdy taka sytuacja ma miejsce. Św. Łukasz bardzo zwięźle opisuje egzorcyzm w wersecie 14, który nie został w całości zaaplikowany do lekcjonarza. Gdy nieznany nam z imienia człowiek odzyskuje wolność i spokój ducha, wówczas ludzie zaczynają komentować to, co się stało. Wydawać by się mogło, że powinni cieszyć się tym, że ktoś został uzdrowiony zarówno na ciele jak i na duszy. Powinni wiwatować, widząc, że Bóg działa wśród nich. Ale tak się nie stało. Zamiast tego padają bardzo mocne słowa porównujące Jezusa do demona. Właśnie to kryje się za zdaniem:

 

„Przez Belzebuba, władcę złych duchów, wyrzuca złe duchy”

 

O co im chodzi? Co mają na myśli?

Żeby to zrozumieć, musimy mieć wiedzę na temat tego, w jaki sposób współcześni Jezusowi Żydzi wyobrażali sobie świat demonów. Pamiętajmy, że Stary Testament opisuje liczne niewole, w które wpadał Naród Wybrany. Niemożliwe było, żeby pobyt między pogańskimi ludami nie odcisnął piętna na wierzeniach i sposobie myślenia wielu pokoleń Żydów. Przykład takiej sytuacji mamy w dzisiejszej Ewangelii. To, o czym mówią, związane jest z mitologią babilońską. Czas spędzony wśród Babilończyków (589-537 przed Chr.) sprawił, że Izraelici „namnożyli” sobie duchów nieczystych. Uważali, że nieustannie toczy się walka między Bogiem, a złem. Co więcej, wierzyli nawet, że istnieje królestwo szatana na czele którego stał Belial. Miał on być księciem demonów, który władał liczną armią. Przy jej pomocy toczył walkę z Bogiem i ludźmi jemu wiernymi. Imię, które pada w dzisiejszej Ewangelii, czyli Belzebub pojawia się w Starym Testamencie (2 Krl 1,2.3.6.16; 1 Krn 14,7) Najprawdopodobniej pochodzi ono z języka Filistynów, którzy czcili boga Ekronu o imieniu Baal – Zebul (Pan Wzniosłości). Żydzi uważali go za nędznego wroga jedynego Boga, stąd świadomie przekręcali jego imię na Baal-Zebub, co można tłumaczyć jako Pan-Much, a nawet jeszcze bardziej dosadnie jako Pan-Odchodów.

 

W zarzucie, który Żydzi stawiają Jezusowi, widać pewną sprzeczność. Mianowicie z jednej strony posądzają Go o konszachty z diabłem, a z drugiej sugerują, że jest On mocniejszy od Belzebuba, skoro tak swobodnie posługuje się jego mocą.

 

Czy mają rację? W jednej kwestii tak. Jezus jest mocniejszy od Belzebuba. Ale na tym kończą się dobre wnioski. Wszystko inne jest wierutnym kłamstwem, które, niestety, rozpowszechniło się wśród rodaków Rabbiego. Jezus nie ma nic wspólnego ze złym duchem, nie jest słabszy od niego, nie musi się go obawiać, ponieważ każdy demon (a jest ich wiele) jest jedynie stworzeniem i nigdy nie będzie mieć takiej samej mocy jak Bóg. Oczywiście, diabeł będzie robił wszystko, żeby wmówić nam, że jest inaczej: że jego potęga jest nieograniczona, że kiedyś pokona Boga i tych, którzy idą za nim i że warto oddać mu swoje życie. To są kłamstwa, ale czego można spodziewać się po Ojcu Kłamstwa, jak określa go sam Jezus?

 

Patrząc na świat i to, co się w nim dzieje, jakie wartości są promowane, a co uważa się za zaściankowość i ciemnogród, można zadać sobie pytanie, czy zły nie wygrywa? Czy faktycznie nie dominuje nad Bogiem? Oczywiście, że nie. Tylko pamiętajmy o tym, że jedną z taktyk, które diabeł uwielbia, jest krzykliwość. Zło często będzie głośniejsze od dobra. Szatan lubi pompować iluzoryczny balon, którym chce zasłonić nam Boga. Chce zakrzyczeć w nas głos sumienia. Będzie chciał zagłuszyć głos współczesnych proroków, głos Kościoła. Z tego na pewno nie zrezygnuje i taka sytuacja może siać w nas niepokój i pytania, czy dobrze robimy idąc za Bogiem. Oczywiście, że tak. Wystarczy wierność Panu w małych rzeczach, a ten balon, o którym pisałem wyżej, pęknie i okaże się, że nie ma się czego bać.

 

Nie demonizujmy rzeczywistości, nie szukajmy zła za każdym rogiem. Owszem, ono jest i ma potężną moc, ale jeśli żyjemy w bliskości z Bogiem, jeśli regularnie spowiadamy się, modlimy, czytamy Pismo Święte, zawierzamy się opiece Maryi, Aniołów i Świętych, to nie mamy się czego bać. Diabeł będzie się na nas wściekał, bo nie może zrobić nic więcej. Tak jak dealer narkotyków. On wie, że nie sprzedaje niczego dobrego, jedynie zło. Ale będzie wszystkim wmawiał, że jest inaczej i gdy ktoś odkryje jego kłamstwo, zrobi wszystko, aby zamknąć usta tej osobie. Diabeł kiedyś wiedział czym jest prawda, dobro, uczciwość, miłość, wyrozumiałość, bo nie zawsze był przeciw Bogu. Jednak świadomie i dobrowolnie wybrał drogę buntu. Od tamtej chwili żyje w ciągłej nienawiści sam do siebie i tego wszystkiego, co jest Boże. Ale Bóg pozwala mu istnieć, bo On nigdy nie zniszczy żadnego stworzenia, ponieważ je kocha. Ponadto diabeł jest niejako „potrzebny”, żebyśmy mogli sami się przekonać, czy nasza wiara to jedynie słowa i automatyczne wykonywanie pobożnych czynności, czy relacja z Bogiem. Gdyby nie było pokus, nie wiedzielibyśmy, w jakim miejscu jesteśmy. Nie wiedzielibyśmy, czy zbliżamy się do Boga, czy pokonujemy swój egoizm i grzechy. To, jak reagujemy na propozycje diabła, żeby grzeszyć, pokazuje kondycję naszej duszy. Jeśli idziemy za nimi bezrefleksyjnie i nie podejmujemy nawet minimalnego trudu, żeby im się oprzeć, to nie jest z nami dobrze i ewidentnie potrzeba nam nawrócenia. Natomiast jeśli walczymy i nie zgadzamy się, żeby zło nami zawładnęło, to jesteśmy na właściwej drodze.

 

Diabeł nigdy nie był, nie jest i nie będzie mocniejszy od Boga. Jezus pokonał go, umierając na krzyżu. Jeśli robisz wszystko, co w Twojej mocy, żeby żyć blisko Boga, nie musisz się bać, bo On cię obroni.

 

Konkret na dzisiaj: oddaj Bogu na modlitwie strach, który jest w Tobie i poproś, żeby uleczył te miejsca.

 

Niech Cię błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec, Syn i Duch Święty +

 

ks. Krystian Malec

 

Szatan, piekło i potępienie istnieje!

 

Dzisiaj tak wielu ludzi nie wierzy w istnienie i działanie szatana.


Jeżeli nie ma szatana, to nie było grzechu pierworodnego, ani jego skutku, to znaczy śmierci. A jak nie ma grzechu, ani śmierci, to czym jest zmartwychwstanie Chrystusa?


Drugą wielką pokusą pojawiającą się w myśleniu współczesnych chrześcijan jest wiara w miłosierdzie Boga „bez granic”, gdzie nie ma już miejsca na sprawiedliwość.


Konsekwencją takiego myślenia jest niewiara w piekło, a co za tym idzie - w potępienie.
Związku z tym nie muszę aż tak bardzo przepracowywać siebie i nawracać się, bo Bóg mnie kocha takim, jakim jestem i wszystko, co złe mi przebaczy.
Czyli


- nie muszą miłować nie przyjaciół i im przebaczać,


- mogę bez żadnej konsekwencji żyć nieuczciwie,


- mogę unikać odpowiedzialności jako: mąż, ojciec czy żona, matka, polityk, biznesmen czy kapłan,


- nie muszę pokutować za własne życie i nikogo prosić o przebaczenie…
bo Bóg jest miłosierny, a piekła – wiecznego potępienia nie ma!

 

Czy czujecie w takim myśleniu pułapkę i „wielki swąd” szatana?!


Z Boga sprawiedliwego i miłosiernego bardzo łatwo można stworzyć psychologiczny obraz „Tatuśka”, który przymknie na końcu naszego życia „oko” i z pobłażaniem spojrzy na swoje głupiutkie dzieci.


A sądu osobistego po śmierci, ani na końcu świata nie będzie.
Zobaczmy iż 200 lat p.n. Ch. ludzie też tak myśleli i pobłądzili, o czym poucza nas Księga Mądrości:
„Mylnie rozumując, mówili sobie:
"Nasze życie jest krótkie i smutne.
Nie ma lekarstwa na śmierć człowieczą,
nie znamy nikogo, kto by wrócił z Otchłani.
Urodziliśmy się niespodzianie
i potem będziemy, jakby nas nigdy nie było.
duch się rozpłynie jak niestałe powietrze.
Imię nasze pójdzie z czasem w niepamięć
i nikt nie wspomni naszych poczynań.
Przeminie życie nasze jakby ślad obłoku
i rozwieje się jak mgła,
śmierć nasza nie zna odwrotu:

 

Nuże więc! Korzystajmy z tego, co dobre,
skwapliwie używajmy świata w młodości!
Upijmy się winem wybornym i wonnościami
i niech nam nie ujdą wiosenne kwiaty:
uwijmy sobie wieniec z róż, zanim zwiędną.
Nikogo z nas braknąć nie może w swawoli,
wszędzie zostawmy ślady uciechy” .(Mdr 2,1-9).

 

I powie dalej autor natchniony Księgi Mądrości:

 

„Nie pojęli tajemnic Bożych,
nie spodziewali się nagrody za prawość
i nie docenili odpłaty dusz czystych.
Bo dla nieśmiertelności Bóg stworzył człowieka -
uczynił go obrazem swej własnej wieczności.
A śmierć weszła na świat przez zawiść diabła
i doświadczają jej ci, którzy do niego należą.”(Mdr 2,22-24).

 

Dzisiejsza Ewangelia dana jest nam ku przestrodze.


Cała nasza nadzieja życia wiecznego jest w Jezusie Chrystusie. To Jego Męka i Śmierć oraz chwalebne Zmartwychwstanie dają nam zbawienie. Dlatego Jezus do nas dzisiaj powie: „Kto nie jest ze Mną, jest przeciwko Mnie; a kto nie zbiera ze Mną, rozprasza.”

 

Trzeba nam codziennie w życiu stając przed wyborami i decyzjami jasno opowiadać się za Jezusem, a odrzucać pokusy demonów.


W rzeczywistości światopoglądowej jest miejsce na neutralność, ale w rzeczywistości duchowej jej nie ma! Albo idziemy za Bogiem albo wspieramy podstępy i zakusy diabła. Trzeciej możliwości nie ma!


Nie baw się, więc Złem. Bo to nie jest głupiutki diabełek z różnych bajek!

 

Gdyby nie potęga Krzyża Chrystusowego nic i nikt nie obroniłby nas przed zawiścią tej wielkiej inteligencji, „pana tego świata”.


Świat idzie w zupełnie innym kierunku, czasami nas trochę pociągnie swoimi „świecidełkami” doczesnymi, ale my wiemy, że to kłamstwo i, że ta chwila przyjemności może nam już tu na ziemi zniszczyć życie, a w konsekwencji wrzucić w wieczne potępienie, jeśli odrzucimy miłosierdzie Boże.

 

Nawracajmy się więc, odrzucajmy zło, wybierajmy życie zgodne z przykazaniami Bożymi i z błogosławieństwami.


Jasne, że będzie to walka, „ bój bezkrwawy” z własnymi słabościami, ale idzie tu o moja duszę, o życie wieczne.

 

I pamiętajmy,jest miłosierdzie Boże, ale dla tych, którzy nawracają się!

 

Odwagi! Postawmy na Jezusa. On jest ci wierny nawet w tedy, gdy ty jesteś niewierny, ale nigdy nie odwracaj się od Niego, bo i On wówczas może się odwrócić od ciebie!( por. 2Tym 2,11-13).

 

ks. Roman Chyliński

Dorota
Dorota Oct 8 '16, 10:16
Parę słów o kobietach, mężczyźni też znajdą coś dla siebie :)

 

Gdy Jezus mówił do tłumów, jakaś kobieta z tłumu głośno zawołała do Niego: „Błogosławione łono, które Cię nosiło, i piersi, które ssałeś”.

Lecz On rzekł: „Owszem, ale również błogosławieni ci, którzy słuchają słowa Bożego i zachowują je”. (Łk 11,27-28)

 

Wśród rozentuzjazmowanego tłumu, który z jednej strony posądza Jezusa o działanie w imię Belzebuba, a z drugiej – żąda znaku, nagle wyrywa się głos anonimowej kobiety. Już sam odnotowany przez św. Łukasza fakt, że w stronę Rabbiego krzyczała kobieta, jest wart zauważenia, ponieważ żaden inny Ewangelista nie podkreśla tak mocno obecności kobiet w otoczeniu Jezusa. Można wręcz powiedzieć, że jest miłośnikiem kobiet. Taka sytuacja – gdy weźmiemy pod uwagę realia ówczesnego świata – jest ewenementem, bowiem wtedy wszystko „kręciło się” wokół mężczyzn. Zatem podkreślając w swoim dziele (na które też składają się Dzieje Apostolskie) rolę kobiet, Lekarz z Antiochii wykracza poza utarte schematy obserwowane w Palestynie I w. i wyznacza nowe standardy. Ośmielę się nawet nazwać to kamieniem milowym w podejściu do kobiet. Zatem, drogie Panie, wiele zawdzięczacie św. Łukaszowi, ponieważ wyłamał się i złamał konwenanse. Dlaczego tak postąpił? Ponieważ tego nauczyła go Maryja. Tradycja podaje, że Matka Jezusa miała wielki wpływ na Łukasza w czasie redagowania jego dzieła. Osobiście miała opowiedzieć mu, jak wyglądało zwiastowanie, nawiedzenie św. Elżbiety i narodzenie Jezusa. Ona stała się dla niego nauczycielką wiary.

 

Czy dzisiaj nie jest podobnie? Czy nie jest tak, że dla wielu osób to właśnie mama, babcia, ciocia była pierwszą nauczycielką wiary? Drogie Panie, Wasza rola w przekazywaniu wiary kolejnym pokoleniom jest nieoceniona. Nie rezygnujcie z tego. Wiele od Was zależy.

 

Ale wróćmy do dzisiejszego tekstu. Nieznana z imienia kobieta pokazuje, że właściwie rozumie słowa i czyny Jezusa. Autor stawia ją w wyraźnej opozycji do tłumu, który podważa działalność Rabbiego z Nazaretu. Jej słowa przywołują nam na pamięć spotkanie Maryi z Elżbietą, w czasie którego z ust Matki Pana padają takie słowa: „albowiem odtąd błogosławić mnie będą wszystkie pokolenia”. Krzycząca w tłumie kobieta należy do grona tych ludzi, którzy po kres świata będą wychwalać Maryję.

 

Żeby jeszcze lepiej zrozumieć pochwałę, jaką ta niewiasta kieruje w stronę Miriam, zwróćmy uwagę, że posługuje się ona typowo semickim zwrotem mówiącym o łonie i piersiach kobiety. Myślę, że te organy jednoznacznie kojarzą nam się z macierzyństwem. W nim Izraelici bardzo często widzieli godność kobiety. Według Biblii największe szczęście, jakie może spotkać kobietę, to urodzenie i wychowanie dobrego i prawego syna (Prz 23,24-25). Zatem Jezus jest największą dumą Maryi. Skoro On jest godzien największej czci, to również i Jego matka powinna być czczona. Oczywiście, nie w takim samym stopniu jak On, ponieważ jest Bogiem, a ona – stworzeniem. Ale to nie zmienia faktu, że Miriam ma odgrywać znaczącą rolę także w naszym życiu wiary.

 

Co odpowiada Jezus? Przyznaje, że tak faktycznie jest i Jego Matkę można, a nawet trzeba, nazywać błogosławioną, ale nie poprzestaje na tym. Używając partykuły μενοῦν (menoun – owszem, także, tak, lecz, również) św. Łukasz zaznacza, że Mistrz rozszerza grono tych, którzy mogą być nazywani szczęśliwymi czy błogosławionymi. O kim mówi? O tych, „którzy słuchają słowa Bożego i zachowują je”. Również w tej wypowiedzi zawarta jest pochwała Maryi. Któż bowiem bardziej niż Ona słuchał i zachowywał Słowo?

 

Słysząc prośbę Gabriela w czasie Zwiastowania, Miriam mogła odmówić, bo była wolna. Ona usłyszała Słowo i postanowiła je przyjąć. Na tym polega Jej wielkość. Wielu ludzi – pewnie my także – często słuchamy Słowa Bożego i na tym poprzestajemy. Trafia Ono do naszych uszu, intelektu, ale brakuje decyzji, żeby zacząć Nim żyć w tej konkretnej chwili bez odkładania tego na przyszłość. Gdy Anioł skierował do Maryi prośbę, żeby została Matką Boga, Ona zgodziła się od razu, w czasie tej rozmowy. Nie kazała Gabrielowi przyjść za tydzień, bo musi sobie wszystko przemyśleć. Przyjęła Słowo w momencie słuchania, choć miała wiele wątpliwości i bała się tego, co się wydarzy. Ale wiara i zaufanie wygrały z lękiem i typowo ludzkimi kalkulacjami.

 

Co robimy z Bożym Słowem? Czy przyjmujemy je i żyjemy nim? A może odkładamy tę decyzję na bliżej nieokreśloną przyszłość? Jeśli chcemy, żeby także nas Jezus nazwał błogosławionymi, czyli szczęśliwymi, to nie ma innej opcji jak życie Słowem tu i teraz. Tego uczy nas dzisiejsza Ewangelia. Tego uczy nas Jezus – Słowo, które stało się ciałem. Tego uczy nas Maryja, ta, która słuchała Słowa i zachowywała je.

 

Konkret na dzisiaj: żyj Słowem tu i teraz.

 

Niech Cię błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec, Syn i Duch Święty +

 

ks. Krystian Malec

 

I jeszcze myśli ks. Romana Chylińskiego :)

 

Jak czytać słowo Boże? Patrz na Maryję.

Św. Łukasz jako jedyny z Ewangelistów sporo miejsca na kartach Ewangelii poświęca miejsca kobietom. Z nich wszystkich, jako „błogosławioną między niewiastami” wyeksponował Maryję.

 

W scenie zwiastowania ukazuje Maryję jako „pełną Łaski”, a nie „napełnioną łaską” jak interpretują ten fragment protestanci. W słowie „pełna Łaski” Kościół odczytuje bezgrzeszność Maryi w wymiarze jej niepokalanego poczęcia oraz napełnienia Duchem Świętym i wybrania na Matkę Boga.

 

Ale dla naszego Ewangelisty najważniejszą chwilą w tej scenie będzie postawa Maryi na końcu, czyli Jej odpowiedź na usłyszane słowo od Boga. Od wypowiedzianego „Fiat”, niech tak się stanie, Maryja w teologii św. Łukasza urasta do miana: MATER VERBI – Matki słowa.

 

W scenie nawiedzenia św. Łukasz pochwałę dla Maryi wkłada w usta Elżbiety i w jej proroctwo: „ Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła, ze spełnią się słowa wypowiedziane Ci od Pana”. Zauważmy co akcentuje św. Łukasz w postawie Maryi? Jej głęboką wiarę, ufność i całkowite zawierzenie słowom Boga.

 

Dla św. Łukasza Maryja staje się wzorem „nowego ludu”, już nie tylko żydowskiego, ale ludu rodzącego się Kościoła. I ten „nowy lud” w swej postawie ma naśladować Maryję, tzn. iść Jej śladami zawierzenia SŁOWU!!!

 

W centrum swej katechezy o tym, jak stawać się uczniem Chrystusa św. Łukasz przedłoży nam przypowieść o siewcy, tłumacząc ją w ten sposób:


Tymi na drodze są ci, którzy słuchają słowa; potem przychodzi diabeł i zabiera słowo z ich serca, żeby nie uwierzyli i nie byli zbawieni.


Na skałę pada u tych, którzy, gdy usłyszą, z radością przyjmują słowo, lecz nie mają korzenia: wierzą do czasu, a w chwili pokusy odstępują.


To, co padło między ciernie, oznacza tych, którzy słuchają słowa, lecz potem odchodzą i przez troski, bogactwa i przyjemności życia bywają zagłuszeni i nie wydają owocu.


W końcu ziarno w żyznej ziemi oznacza tych, którzy wysłuchawszy słowa sercem szlachetnym i dobrym, zatrzymują je i wydają owoc przez swą wytrwałość.

 

Ewangelista niejako przedkłada nam 4 etapy dorastania do całkowitego przyjęcia i przylgnięcia do słowa Bożego.

 

Zaczyna się od „twardego serca” na słuchanie słów Boga. Wychodzisz z niedzielnej Mszy św., i już nie pamiętasz czytań i Ewangelii. Jeszcze nie nauczyłeś się doceniać i strzec tego Słowa. Czy to z ambony, czy z telewizora tak samo drętwo przeżywasz to słowo.

 

Następny etap to już dorastanie i szanowanie tego słowa płynącego z Ewangelii. Ale twoje serce jeszcze jest chwiejne. Czym się zachwycisz, odkryjesz ale później posłuchasz innych i już przestaje ciekawić cię to słowa Boga.

 

Trzeci etap. Już słyszysz słowo Boga, zaczyna cię interesować, a nawet odbierasz jakby Bóg bezpośrednio mówił to słowo do ciebie ale…. No właśnie jest ale, to „ale” odnosi się do mojego życia, które ma się nijak do tego co mówi Pan Bóg. Kiedyś tego słowa nie słuchałeś, nie rozumiałeś i miałeś spokój. Teraz słowo Boże porusz twoje sumienie i nakazuje ci prostować twoje chrześcijańskie ścieżki. I tu słowo Boże napotyka na twoje „oporne serce”.

 

Czwarty etap to pierwsze sukcesy. Zaczynasz zauważać, ze to słowo ma moc przemieniania ciebie i to na lepsze. Wystarczy trochę wytrwałości, kilka razy konfrontacji ze słowem Bożym, a zauważasz, że zaczyna szlachetnieć twoje: serce, umysł, pragnienia i dążenia. Coraz łatwiej przebaczasz i znosisz brzemiona innych.


Wróćmy teraz do Maryi. Maryja zaraz doskonale przyjęła słowo Boga. Jej serce dobre i szlachetne, uświęcone obecnością Ducha Świętego przyjmowało słowo Boże bezwarunkowo, nawet wówczas, gdy do końca wszystkiego nie rozumiało.

 

Św. Łukasz napisze: „Oni jednak nie zrozumieli tego co im powiedział.(..)A Matka chowała wiernie te wszystkie wspomnienia w swym sercu”.(Łk 2,50-51b). Uczy nas tu Maryja cierpliwości do powolnego otwierania się na słowo Boga i jego zrozumienia.

 

Dzisiejsza Ewangelia to piękna pochwała Maryi i to przez Kogo, samego Jezusa: "Owszem, ale również błogosławieni ci, którzy słuchają słowa Bożego i zachowują je".

 

A zatem:


- kupmy sobie własne Pismo św.,


- zacznijmy je czytać tak, jak Kościół nam podaje na każdy dzień,


- zaprośmy Ducha Świętego z darem zrozumienia tego słowa


- konfrontujmy nasze życie z tym co czytamy


- i pamiętajmy o czterech etapach wzrastania w zrozumieniu słowa Bożego, aby się nie zniechęcać.

 

 

Prośmy więc Matkę Słowa, aby nauczyła nas sercem szlachetnym i dobrym przyjmowania i wypełniania słowa Bożego.

 

Dorota
Dorota Oct 9 '16, 00:04

Gdy Ci smutno, gdy Ci źle… Dziękuj Bogu, nie daj się! - ks. Krzysztof Freitag

 

 

Zmierzając do Jerozolimy przechodził przez pogranicze Samarii i Galilei. Gdy wchodzili do pewnej wsi, wyszło naprzeciw Niego dziesięciu trędowatych. Zatrzymali się z daleka i głośœno zawołali: Jezusie, Mistrzu, ulituj się nad nami! Na ich widok rzekł do nich: IdŸźcie, pokażcie się kapłanom! A gdy szli, zostali oczyszczeni. Wtedy jeden z nich widząc, że jest uzdrowiony, wrócił chwaląc Boga donośœnym głosem, upadł na twarz do nóg Jego i dziękował Mu. A był to Samarytanin. Jezus zaśœ rzekł: Czyż nie dziesięciu zostało oczyszczonych? Gdzie jest dziewięciu? Żaden się nie znalazł, który by wrócił i oddał chwałę Bogu, tylko ten cudzoziemiec. Do niego zaśœ rzekł: Wstań, idŸź, twoja wiara cię uzdrowiła.

Łukasz 17, 11-19

 

 

Trąd w starożytności uważany był za jedną z najstarszych chorób zakaźnych dotykających człowieka. Do zakażenia może dojść poprzez bezpośredni kontakt z osobą zakażoną. Współcześnie trąd, wykryty we wczesnej fazie, jest chorobą uleczalną. Choroba atakuje przede wszystkim skórę, nerwy obwodowe, błony śluzowe górnych dróg oddechowych oraz oczy. Nieleczony trąd może powodować stopniowe i trwałe uszkodzenie skóry, nerwów kończyn i oczu [ks. A. Ligęza SP].    

 

W Starym Testamencie trąd był synonimem wykluczenia społecznego. Jak ktoś chorował na trąd (bądź inną chorobę skórną – wtedy jeszcze nie odróżniano trądu od innych chorób), to wywalało się kogoś takiego poza osadę (co by innych nie zaraził), kazało mu się mieszkać na pustkowiu, nie mógł pracować (ale mógł żebrać) i miał krzyczeć: „nieczysty!” by inni się do niego nie zbliżali… Obraz rozpaczy dodatkowo wspierało żydowskie przekonanie, że trąd to kara za grzechy, że Bóg kogoś takiego odrzuca. Normalnie wielka bida z nędzą.  

 

    Prawo nakazywało: „Trędowaty, który podlega tej chorobie, będzie miał rozerwane szaty, włosy w nieładzie, brodę zasłoniętą i będzie wołać: "Nieczysty, nieczysty!" Przez cały czas trwania tej choroby będzie nieczysty. Będzie mieszkał w odosobnieniu. Jego mieszkanie będzie poza obozem.” (Kpł 13,45n) Nakazując uznanie trędowatych za nieczystych, Prawo miało podwójny wymiar. Z jednej strony chroniło ludzi zdrowych przed nieuleczalną chorobą, z drugiej strony odwoływało się do doświadczenia trądu jako kary za niewierność Bogu [ks. M. Warowny].
 

    No i takich ludzi mamy dzisiaj w Ewangelii. Jezus – wbrew zakazom – spotyka się z nimi: życiowymi outsiderami i przegranymi, i ich uzdrawia (w ogóle, On nieraz dotykał takich ludzi – wystarczy przewertować Ewangelie). To jest bardzo wymowny obraz. Może szokujący. Tym bardziej, że w centrum uwagi stoi Samarytanin, czyli ktoś, kto dla Żyda jest wrogiem i śmieciem. A Jezus go chwali i uzdrawia do końca. Bo gość doznał pełnego uzdrowienia dopiero, jak wrócił do Jezusa i Mu dziękował za oczyszczenie (uzdrowienie fizyczne). Tamci tego nie doświadczyli, bo nie dziękowali…    

 

  Można chorować na trąd fizyczny. I to jest masakra. Ale można i chorować na trąd wewnętrzny, dotykający serca, sumienia, duszy. Ci ludzie z Ewangelii chorowali – sądzę – na oba rodzaje trądu. Jednak tylko jeden z nich wyzdrowiał do końca, wyzdrowiał na duszy, bo sobie pozwolił na ważny krok: na wdzięczność.     Wdzięczność zdaje się być kluczem do pełni uzdrowienia.    

 

Paweł pisał do chrześcijan w Tesalonice:    

 

Zawsze się radujcie, nieustannie się módlcie! W każdym położeniu dziękujcie, taka jest bowiem wola Boża w Jezusie Chrystusie względem was [1 Tes 5, 16+].
 

  I to jest chyba taki mega wielki konkret dla nas: dbać o wdzięczność, co byśmy byli zdrowi.     Bóg chce Twojego zdrowia. Twojego szczęścia. On jest tym, który ma moc Cię uzdrowić. Ale potrzebuje Twojej współpracy, zgody. Twojego bycia z Nim w każdej sytuacji. Kiedy jest fajnie i niefajnie. Tego, żeby Go wielbić w każdej chwili. Nie jest to łatwe, prawda? Być z Nim, kiedy mam w sobie trąd jakiś. Kiedy jest jakiś dramat. A to wtedy trzeba z Nim być jeszcze bardziej.     Hołownia napisał w Holyfood:    

 

Wielbić [Boga]to znaczy mieć wzrok utkwiony w Bogu i wierzyć, że jest dobry, mimo że właśnie w tej chwili zło kopie nas w tyłek, przekonując, że nie może być dobry, skoro jest wszechmocny, a jednak ktoś nas w tyłek kopie!
 
 
Gdy spotyka cię w życiu nieszczęście, na pewno przegrasz, gdy będziesz się w nie wpatrywać. Choćby się paliło i waliło: patrz nie na złego, lecz na Boga, bo tylko On może cię z tego wyciągnąć.Patrzeć Mu w twarz i krzyczeć z bólu? Też można.
 
 
(…) korzystniej jest jednak – uwaga, bo to jest naprawdę duchowy hardkor – Bogu dziękować. Literalnie ZA WSZYSTKO.  (…) Gdy jest fajnie, ale też kiedy jesteś świeżo po rozwodzie albo cię okradli, gdy umarło ci dziecko, samochód rozjechał twoje marzenia, bo właśnie jesteś sparaliżowany.
 
 

  WOW.  

  Dziękowanie pomaga walczyć z trudnościami. Pomaga znaleźć wolność ducha nawet wtedy, jak coś mi w życiu nie gra. Dziękowanie pomaga zmienić perspektywę patrzenia i zaprosić Jezusa do tego, co słabe.    

Więc takiedwa konkrety na ten tydzień.

Uwaga. Będzie ciężko.    

1. Zadaj se to pytanie: Co jest moim trądem?Co sprawia, że ludzie mnie unikają? Co ludzi ode mnie odpycha? Co mi odbiera życie? Co mnie boli? Trądem może być np. kręcenie się w życiu tylko wokół siebie, pragnienie bycia zauważonym za wszelką cenę, wywyższanie się, mędrkowanie, plotkowanie itd. Cokolwiek. Nazwij to wprost.

Nazwij swój dramat.  

 

  2. A potem, leć do Jezusa i powiedz Mu: dziękuję! I Mu to daj. Znajdź na to parę minut dziennie, albo aplikuj lekarstwo od razu, jak się coś akurat zadziewa.

To działa. Przekonasz się, jak spróbujesz.     I słowem zakończenia. To dziękczynienie Samarytanina jest określone greckim słowem eucharisteo. To dziękczynienie, które praktykował sam Jezus w rozmowie z Ojcem; to słowo, które oznacza Eucharystię. To na Mszy Świętej dzieje się jedno wielkie „dziękuję!”. Tu jest Twoja siła do bycia wdzięcznym, szczególnie za to, co jest trudne.     Nie musisz rozumieć. Ważne, że działa.     I pamiętaj, że nawet, jak się  wali i pali, to On zawsze jest obok Ciebie. Dla ludzi możesz być nieczysty, trędowaty, śmierdzieć smutkiem i oni mogą Cię nie chcieć. Ale nie On. Jezus zawsze staje przy Tobie i z chęcią dotyka Twej nieczystości. Bo Mu na Tobie zależy.    

 

Ten, który do tej pory chodził napiętnowany cuchnącą śmiercią, teraz niesie zwycięski zapach Chrystusa (por. 2 Kor 2,14). Ten, co wcześniej musiał krzyczeć: „nieczysty, nieczysty!”, a następnie razem z dziewięcioma innymi wołał głośno o miłosierdzie, teraz wielkim głosem wielbi Boga.
Doświadczył niesłychanego przemienienia, zmartwychwstania! Jednak na tym nie kończy się ta historia. Jezus pyta, gdzie podziało się pozostałych dziewięciu. Skonsumowali cud i wrócili do życia pod prawem grzechu.
Tymczasem pełne zbawienie nie polega jedynie na pozbyciu się w sposób cudowny takiej czy innej choroby, ale na poznaniu i umiłowaniu Zbawiciela, i na trwaniu w komunii z Nim.
Uzdrowiony Samarytanin jest odpowiedzialny za tamtych dziewięciu, którzy „nie mogą się wymówić od winy, ponieważ, choć Boga poznali, nie oddali Mu czci jako Bogu ani Mu nie dziękowali” (por. Rz 1,20-22). Otrzymuje od Jezusa misję: Idź! Znajdź tamtych, ciągle jeszcze zagubionych, pozbawionych wiary, którzy nie rozpoznali we Mnie Dawcy życia, ale potraktowali Mnie jak uzdrawiacza.
 
My także na końcu każdej Eucharystii słyszymy wezwanie Jezusa: „Ite, missa est!”  „Idźcie, oto was posyłam” [ ks. J. Maciąg ].
 

 

Zachęcam również do posłuchania ks. Piotra Śliżewskiego , jego krótkiej refleksji nad tą Ewangelią  :

 

https:///...tXArigI&index=48

Edytowany przez Dorota Oct 9 '16, 00:07
Dorota
Dorota Oct 10 '16, 12:01

O miłości niepojętej.

Jakiego potrzebujesz znaku, aby uwierzyć w miłość Jezusa Chrystusa do ciebie?

 

Opowiem ci o pewnej Miłości.

 

Była sobie MIŁOŚĆ, która chciała obdarzyć innych swoją miłością.

 

Poszła do biednych ludzi, ale ci pałali zazdrością względem bogatych i nie byli zainteresowani miłością.


Poszła, więc Miłość do bogatych ludzi, ale ci zainteresowani byli bogaceniem się, a nie miłowaniem.

 

Zeszła, więc Miłość do samej nędzy ludzkości, bo myślała: „źle im tak żyć”. Oni natomiast bardziej umiłowali grzech i przyjemność, że woleli tarzać się w błocie życia niż otworzyć się na Miłość.

 

Pomyślała, więc sobie Miłość: „ co zrobić aby przyciągnąć do siebie ludzkość?”.

 

„Dam się przybić do Krzyża” – odpowiedziała sobie, bo może cierpieniem porusza ich serca.
Niestety, wszyscy stali z daleka patrząc na wyniszczającą się Miłość, nie wiedząc, że to za nich.

 

Kim że jesteś, o Miłości niepojęta i kim dla ciebie jest człowiek, że ty dla niego jesteś wstanie, aż tak poświęcić siebie?!


Powoli jednak znaleźli się ludzie, którzy dziwnym powiewem Miłości zapragnęli życia w miłości.

I tak zrodziło się chrześcijaństwo.

 

Modlitwa: Duchu Święty, który rozlewasz miłość Bożą w naszych sercach, daj nam również odwagę dzielenia się tą miłością. Uczyń nasze serca jak najprzestrzenniejsze dla Twojej miłości i napełniaj nas nią, aż po „brzegi”. Niech wylewa się z naszych serc na tych, którzy jej potrzebują. Amen!

ks. Roman Chyliński do : Łk 11, 29-32

Gdy tłumy się gromadziły, Jezus zaczął mówić: "To plemię jest plemieniem przewrotnym. Żąda znaku, ale żaden znak nie będzie mu dany, prócz znaku Jonasza. Jak bowiem Jonasz był znakiem dla mieszkańców Niniwy, tak będzie Syn Człowieczy dla tego plemienia.
Królowa z Południa powstanie na sądzie przeciw ludziom tego plemienia i potępi ich; ponieważ ona przybyła z krańców ziemi słuchać mądrości Salomona, a oto tu jest coś więcej niż Salomon.
Ludzie z Niniwy powstaną na sądzie przeciw temu plemieniu i potępią je; ponieważ oni dzięki nawoływaniu Jonasza się nawrócili, a oto tu jest coś więcej niż Jonasz".

 

I jeszcze  refleksja ks. Józefa Pierzchalskiego :

Bóg wzywa Jonasza po raz drugi, ponieważ ten nie wypełnił pierwszego wezwania. Bronił się przed wypełnieniem misji. Jonasz odczuwał obrzydzenie moralne wobec mieszkańców Niniwy. Doświadczał silnej pokusy nie okazania temu miastu miłosierdzia. Dlaczego Niniwa potrzebowała nawrócenia? Ponieważ winna była wielu zbrodni: ogromne ilości ludzkich głów, wbite na pal ciała, zgwałcone kobiety, skazani niewolnicy i wyniszczona ludność.

 

 

Zbrodnie były tak przerażające, że Jonasz nie chciał wzywać mieszkańców miasta do nawrócenia, jak Bóg nakazał. Ale też Jonasz miał serce, które było całkiem zgorzkniałe tak w rzeczach małych, jak i dużych. Nie potrafił nawet znieść utraty odrobiny cienia w upalny dzień tak, by nie odczuć śmiertelnego gniewu. Mieszkańcy Niniwy nawróceni w ostatniej minucie są odbiorcami szczodrej hojności Bożej i miłości przekraczającej wszelkie proporcje i sens.

 

 

Niekiedy uważamy, że ktoś nie jest godzien, aby Bóg mu przebaczył. Człowiek ów, jak twierdzimy, nie zasłużył na Boże miłosierdzie. Tymczasem miłosierdzie jest człowiekowi dane bez jego zasług. Wystarczy jedynie je przyjąć. Chcąc je przyjąć, wymagane jest uświadomienie sobie zła i niegodziwości, jakie popełniamy. Na tę rzeczywistość otwiera nam oczy post i pokuta. Chcąc wejść w rozumienie Boga, potrzeba przez post i pokutę wyjść Mu naprzeciw. Swoją nieprawość człowiek może odpokutować hojnością wobec Boga, która wyraża się, między innymi, żarliwością wołania podczas modlitwy.

 

Dorota
Dorota Oct 11 '16, 06:44

Wszystko „nagie” przed Bogiem.

„Pewien faryzeusz zaprosił Jezusa do siebie na obiad. Poszedł więc i zajął miejsce za stołem.”

Pierwsza sprawa, którą należałoby tu podkreślić to zachowanie Jezusa przy stole.
Czyż Jezus jak już przyszedł do faryzeusza nie powinien zachować się grzecznie i nie wytwarzać konsternacji przy stole?


To i tak dużo, że faryzeusz w ogóle zaprosił Jezusa, „wywrotowca religijnego” do swojego domu. Czyż Jezus nie powinien tego uszanować?

 

Wielu chrześcijan, albo niechętnie odwołuje się do takich zachowań Jezusa, albo w ogóle je pomija.


Dlaczego?


Nie pasuje ten Jezus do kanonu: ciepłego, miłosiernego , tkliwego i dobrodusznego.
Właśnie takiego chcemy widzieć Jezusa, a nie takiego jakim On jest naprawdę.

 

Zaproś tylko Jezusa do twojego życia, a zobaczysz, co będzie się w nim działo!

 

„Na to rzekł Pan do niego: "Właśnie wy, faryzeusze, dbacie o czystość zewnętrznej strony kielicha i misy, a wasze wnętrze pełne jest zdzierstwa i niegodziwości. Nierozumni!”

 

Niestety, nasz Mistrz nie akceptuje życia w kłamstwie lub powierzchownego chrześcijaństwa.
W dzisiejszej Ewangelii Jezus z miejsca, tak na „dzień dobry” wytknął obłudę faryzeuszowi. Jakby chciał powiedzieć: ” ja mogę nie zjeść tego posiłku, bo w klimacie obłudy nie będę siedział przy stole”.

 

Jak to jest z tą stroną zewnętrzną i wewnętrzną naszego życia?


Bardzo dbamy o stronę zewnętrzną naszego stylu życia, zachowania, taktu itd. Co więcej, ta strona zewnętrzna często służy nam do zamaskowania tego, co tak naprawdę jest w nas lub co skrywamy w sobie. Wszystko to po to, aby dobrze wypaść przed innymi, ale do czasu.

 

Jezus uczy nas zupełnie odwrotnego patrzenia na siebie. Mówi do nas: „popatrz na siebie od wewnątrz”!

 

„Nierozumni! Czyż Stwórca zewnętrznej strony nie uczynił także wnętrza? Raczej dajcie to, co jest wewnątrz, na jałmużnę, a zaraz wszystko będzie dla was czyste".

 

Trudna jest ta mowa. Otworzyć się całkowicie na Boga, ale od wewnątrz.


Ile rzeczy: słabości, głupoty, pożądliwości, zniewoleń chcemy skryć przed Bogiem. I po co?

 

Już o tym kiedyś pisałem, że wszystko jest „ nagie” przed obliczem Boga!

 

Choćby nie wiem jak „ przypudrujemy” naszą zewnętrzną stronę życia, na nic się to przyda. Nie da nam to: pokoju, harmonii czy ładu wewnętrznego, a przecież to właśnie czyni nas szczęśliwymi.
Lepiej, więc oddać Bogu to, co jest wewnątrz nas, a On sam nam to oczyści i wprowadzi ład do naszej duszy.

 

I ostatnia sprawa.


Jest taka zasada, jeżeli uciekamy od własnego wnętrza chętnie zaglądamy do wnętrza innych.
Po co?


Właśnie po to, aby się sztucznie do wartościować, że innym np. też coś się nie udaje, bo z tym lub z tamtym mają problem i też się potykają. Stąd chętnie zaczynam mówić o błędach innych.

 

Dobrą zasadą w życiu jest nie zaglądanie do czyjegoś wnętrza i nienawracanie innych, ale tylko i wyłącznie siebie!


Ja nie mówię tu o patologii. Bo jak ktoś wszedł w jakieś zło, zniewolenie, to naszym obowiązkiem jest zwrócenie mu uwagi.

 

Bóg patrzy na moją i na twoją nędzę moralną z miłością!


Prośmy więc Boga, abyśmy i my potrafili popatrzeć w swoje wnętrze z miłością.

 

Modlitwa. Panie Jezu, oddaje Ci moje brudne serce takie, jakie ono jest. Sam nie jestem wstanie uczynić go czystym. Naucz mnie, więc patrzeć w swoje wnętrze z miłością tak, abym nie bał się prawdy o sobie! Ty sam, Jezu stwórz we mnie serce czyste i odnów moc ducha. Amen!

ks. Roman Chyliński do :

Łk 11, 37-41


 Pewien faryzeusz zaprosił Jezusa do siebie na obiad. Poszedł więc i zajął miejsce za stołem. Lecz faryzeusz, widząc to, wyraził zdziwienie, że nie obmył wpierw rąk przed posiłkiem.
Na to rzekł Pan do niego: "Właśnie wy, faryzeusze, dbacie o czystość zewnętrznej strony kielicha i misy, a wasze wnętrze pełne jest zdzierstwa i niegodziwości. Nierozumni! Czyż Stwórca zewnętrznej strony nie uczynił także wnętrza? Raczej dajcie to, co jest wewnątrz, na jałmużnę, a zaraz wszystko będzie dla was czyste".

Dorota
Dorota Oct 12 '16, 10:28
Zapraszam Cię do mojego świata (trochę)…

 

Jezus powiedział do faryzeuszów i uczonych w Prawie:

„Biada wam, faryzeuszom, bo dajecie dziesięcinę z mięty i ruty, i z wszelkiego rodzaju jarzyny, a pomijacie sprawiedliwość i miłość Bożą. Tymczasem to należało czynić i tamtego nie opuszczać.

Biada wam, faryzeuszom, bo lubicie pierwsze miejsce w synagogach i pozdrowienia na rynku.

Biada wam, bo jesteście jak groby niewidoczne, po których ludzie bezwiednie przechodzą”.

Wtedy odezwał się do Niego jeden z uczonych w Prawie: „Nauczycielu, tymi słowami nam też ubliżasz”.

On odparł: „I wam, uczonym w Prawie, biada. Bo wkładacie na ludzi ciężary nie do uniesienia, a sami jednym palcem ciężarów tych nie dotykacie”. (Łk 11,42-46)

 

Myślę, że doskonale wiesz, jak to jest, gdy ciężko zebrać się i zrobić coś sensownego. I nie dlatego, że się nie chce, bo chęci są, ale dlatego, że nie znajdujesz w sobie argumentów, żeby zabrać się do pracy. Ja tak mam dzisiaj (tj. 11.10., bo komentarze zawsze piszę dzień wcześniej). Samo wstanie z łóżka uważam za sukces. Do tego dochodzą jeszcze problemy zdrowotne, czyli zanik mięśni w szyi i powiązane z tym wielogodzinne, ciężkie migreny, na dodatek chora nerka, która nie daje o sobie zapomnieć. Taki „pakiet” skutecznie krzyżuje wszelkie plany i zabija kreatywność. Ale wstałem. Ogarnąłem się nieco. I poszedłem do mojej prowizorycznej „kaplicy”, czyli pokoju w którym jest krzyż, stół, klęcznik, fotel, Biblia, różaniec i kilka ważnych dla mnie małych dewocjonaliów. Spędziłem pół godziny na porannej medytacji z tą Ewangelią. Po śniadaniu przeczytałem najlepsze komentarze, jakie mam w domu na temat tego fragmentu… i nic. Jakby tego w ogóle nie było. Czuję się, jak gdyby ktoś wcisnął mi w głowie przycisk „delete”, a potem przestawił mnie w tryb uśpienia. I jak tu taką „niemoc” pogodzić ze słowem, które daje nam Bóg? Nie wiem… Chodziło mi po głowie, żeby nic nie pisać i poddać się, ale skoro obiecałem Wam, że będę dzielił się słowem, to spróbuję. Może coś dobrego z tego wyniknie…

 

Od wczoraj Jezus siedzi na uczcie, na którą zaprosił go faryzeusz. W jej trakcie wywiązuje się ciekawy dialog między Rabbim a gospodarzem, innymi faryzeuszami i uczonymi w Prawie. Rozmawiają o tym, jak podchodzić do przepisów rytualnych, które nakładała na Żydów religia. Zaczyna się od sprawy obmywania kubków i misek. Jezus zwraca uwagę, że skrupulatne spełnianie przepisów nie ma najmniejszego sensu, gdy wnętrze człowieka jest chore.

Dzisiejsze potrójne „biada” skierowane do faryzeuszów ma jeszcze mocniejszy wydźwięk. Zwłaszcza ostatnie musiało wprawić w zdumienie – jakby nie patrzeć – duchową elitę ówczesnego społeczeństwa. Porównanie ich do pobielanych grobów musiało zabrzmieć w ich uszach jak wielka obelga. Żydzi uważali, że nie wolno mieć żadnego kontaktu ze zmarłym (oczywiście nie mówię o grabarzach). W doprecyzowaniu owego prawa doszli nawet do tego, że zetknięcie się cienia z grobem (sic!) skutkowało zaciągnięciem nieczystości rytualnej trwającej aż siedem dni. Między innymi z tego powodu, przeważnie na wiosnę, malowano groby wapnem, aby były widoczne z daleka. Gdy Izraelita widział nagrobek, mijał go szerokim łukiem, żeby nie złamać Prawa. Innym zwyczajem mającym na celu wizualne wyróżnienie grobu było układanie nad miejscem pochówku ciała sterty kamieni.

 

Co zatem znaczą słowa, które kieruje Jezus do faryzeuszów? Moim zdaniem chce im pokazać, że w ich sercu tak naprawdę panuje śmierć i że ludzie powinni ich unikać jak grobów. Dawno zapomnieli o Bogu jako Osobie, z którą można nawiązać relację i „zamknęli” Go w 613 przykazaniach. Ale ludzie tego nie robili; co więcej, ufali im i naśladowali postępowanie, bo nie wiedzieli o tym.

Czytając Ewangelie, możemy domniemywać, że do momentu przyjścia Jezusa duchowi przywódcy Izraela żyli w błogiej nieświadomości swojego marnego położenia. Myśleli, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, bo mało kto odważył się otwarcie ich skrytykować. A nawet jeśli znalazł się taki śmiałek, to kimże on był, żeby podważać postępowanie faryzeuszów i innych przywódców? Sytuacja uległa radykalnej zmianie, gdy pojawił się Rabbi Jeszua, który jak wytrawny bokser punktował swoich adwersarzy. Jednocześnie mówił o Bogu tak bliskim, że można mówić do Niego „Abba”, tzn. „tatusiu”, a nawet „mój kochany tatusiu”. Właśnie ta bliskość miała być powodem wypełniania Prawa. A nie Prawo samo w sobie.

 

Ważne też jest, żebyśmy powiedzieli sobie jeszcze jedną rzecz. Mianowicie, twierdzenie, że Jezus potępiał w czambuł i piętnował wszystko, co robili faryzeusze, saduceusze i uczeni w Prawie, jest nieprawdą. Również „szarym” wyznawcom Judaizmu nieraz się zebrało. Według mnie zarówno jednym jak i drugim nie można odmówić dobrych chęci. Gdy prześledzi się burzliwą historię Narodu Wybranego, widać jak ważny dla Żydów był Bóg. To prawda, że błądzili, odchodzili od Niego, wybierali różnych bożków albo swoje zachcianki, ale kto z nas jest od nich lepszy?

 

Jezus przychodząc na świat, chciał pomóc wszystkim ludziom. I tym, którzy byli daleko od Boga, ale także tym, którzy – przynajmniej w teorii – powinni być blisko. Pamiętajmy, że Jezus znał ludzkie myśli i zawsze dobrze dobierał słowa i gesty, tak by trafiły do konkretnego człowieka. Gdy była taka potrzeba, był łagodny, delikatny i czuły, ale gdy widział, że na Jego drodze staje człowiek zatwardziały, to musiał podjąć próbę rozbicia jego skorupy, żeby dostać się do serca. Wszystko, co robił i nadal robi, BO ŻYJE, wypływa z miłości i troski o człowieka.

 

Nie obrażajmy się na Boga, gdy powie nam coś mocniejszego. Nie omijajmy konfesjonału tylko dlatego, że ksiądz podniósł na nas głos. Być może nie powinien, a być może byłeś w takiej sytuacji jak faryzeusze i potrzeba było usłyszeć „biada Ci”. Jezus nie oferuje nam bezstresowego wychowania, ale wychowanie w miłości, która wie, co i kiedy jest najbardziej odpowiednie. To, że czasem na nas krzyknie, nie oznacza, że tym samym nas przekreśla. A nieraz będzie musiał nami wstrząsnąć, żeby uratować nam życie. Podobnie jak lekarz, który używa defibrylatora, gdy widzi, że nic innego nie pomoże i pacjent zaraz umrze. On zawsze walczy o nasze życie wieczne. Na wszelkie możliwe sposoby będzie chciał, żebyśmy poznali Go i przylgnęli do Niego tak mocno, jak małe dziecko wtula się w mamę.

 

Konkret na dzisiaj: Zobacz, ile dobra w Twoim życiu przyniosły upomnienia.

 

Niech Cię błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec, Syn i Duch Święty +

 

ks. Krystian Malec

 

A ks. Roman Chyliński do  I Czytania :

Ga 5, 18-25


Bracia: Jeśli pozwolicie się prowadzić duchowi, nie znajdziecie się w niewoli Prawa. Jest zaś rzeczą wiadomą, jakie uczynki rodzą się z ciała: nierząd, nieczystość, wyuzdanie, uprawianie bałwochwalstwa, czary, nienawiść, spór, zawiść, wzburzenie, niewłaściwa pogoń za zaszczytami, niezgoda, rozłamy, zazdrość, pijaństwo, hulanki i tym podobne. Co do nich zapowiadam wam, jak to już zapowiedziałem: ci, którzy się takich rzeczy dopuszczają, królestwa Bożego nie odziedziczą.
Owocem zaś ducha jest: miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie. Przeciw takim cnotom nie ma Prawa. A ci, którzy należą do Chrystusa Jezusa, ukrzyżowali ciało swoje z jego namiętnościami i pożądaniami. Mając życie od Ducha, do Ducha się też stosujmy.

 

Kom.: O ukrzyżowaniu własnych namiętności i pożądań.

 

„Jeśli pozwolicie się prowadzić duchowi, nie znajdziecie się w niewoli Prawa.”

 

W życiu chrześcijańskim pomimo, że przyjęliśmy chrzest św. i zostaliśmy napełnieni Duchem Świętym nadal prowadzimy walkę z naszymi skłonnościami do grzechu.


Św. Paweł chce nas pouczyć, jak możemy zwyciężać w tym „boju bezkrwawym” o życie w łasce uświęcającej.

 

W każdym człowieku są dwa przeciwstawne „prądy”. Jeden pochodzi od Ducha, drugi od ciała. Wszystko zależy od tego komu lub czemu, jak mówi św. Paweł „pozwolimy się prowadzić”.


Duch dąży do innych wartości i ciało do innych.


Duch daje nam wolność, dążenie ciała prowadzi do zniewolenia.

 

Św. Paweł nawet stworzył listę zła do, którego prowadzi kult ciała i zaspakajania wszystkich jego potrzeb. Oto ona:


nierząd, nieczystość, wyuzdanie,
uprawianie bałwochwalstwa, czary,
nienawiść, spór, zawiść, wzburzenie,
niewłaściwa pogoń za zaszczytami,
niezgoda, rozłamy,
zazdrość,
pijaństwo, hulanki


Druga lista odnosi się do owoców szlachetnego życia, które wypływają od Ducha Świętego:
miłość, radość, pokój,
cierpliwość, uprzejmość, dobroć,
wierność, łagodność, opanowanie


Problem jest w tym, za czym chrześcijanin się opowie. Komu odda władzę: Duchowi Świętemu, któremu będzie posłuszny, czy swoim własnym zachciankom i złym pragnieniom.

 

Aby nie ulegać własnym pożądaniom, w których nie ma ani miłości Ojca, ani mocy Ducha Świętego, św. Paweł proponuje nam ascezę: „A ci, którzy należą do Chrystusa Jezusa, ukrzyżowali ciało swoje z jego namiętnościami i pożądaniami.”

 

Co znaczy u św. Pawła ukrzyżować własne ciało?

 

Św. Paweł przypomina nam czym rządzi się ciało: namiętnościami i pożądaniami.
Namiętności wychodzą z naszych emocji, czyli najniższych uczuć, które objawiają nam się niezależnie od nas. Wiemy, jak reagujemy spontanicznie na nasze emocje kiedy jesteśmy np. głodni: burczy nam w brzuchu i szukamy gwałtownie czegoś do zjedzenia, byle pierwszy głód zaspokoić.

 

Emocje mogą dotyczyć również naszych niezaspokojonych potrzeb w sferze seksualnej. I jak ten „głód’ zaspokoić, aby nie naruszyć godności własnej lub czyjeś panując nad swoim ciałem?
Przyznacie, że nie jest to łatwe.


Mężczyźni często idą na skróty z piwem w ręku, z filmem porno... przed sobą, kończąc tę „przyjemność” mast…..
Stąd św. Paweł pisze o ukrzyżowaniu lub uśmiercaniu naszych niższych popędów. Można to uczynić, jak mówi z pomocą Ducha Świętego: „ Mając życie od Ducha, do Ducha się też stosujmy.”

 

 

To właśnie Duch Święty napełnia nas darem pokoju i opanowania. Oczyszcza nas wewnętrznie z pożądliwości oczu, ciała i pychy tego życia. Sferę seksualną sublimuje i zamienia w miłość i odpowiedzialność.

 

Kto chociaż raz oddał władzę Duchowi Świętemu w momencie namiętności i pożądania wie o czym mówię. I jeżeli ktoś chociaż raz w chwili seksualnych pokus zaczął się modlić, co jest bardzo trudne w takich chwilach wie, że można pokonać własne namiętności i zapanować nad sobą.

 

Bóg nie dał nam głupiej seksualności, ale rozumną więc jesteśmy w stanie zapanować nad własnymi emocjami w każdej dziedzinie pragnień i pożądań.

 

Stąd też:


- patrz z miłością na człowieka, zamiast go pożądać,
- wzywaj Ducha Świętego, zamiast iść za kultem własnego ciała,
- używaj rozumu, zamiast iść za instynktem,
- korzystaj z ducha powściągliwości, zanim burza namiętności zamąci ci zdrowy umysł,
- panuj nad alkoholem to i nad sobą zapanujesz.


To właśnie znaczy Pawłowe „ukrzyżowanie siebie wraz ze swoimi namiętnościami i pożądaniami”.

 

Modlitwa: Panie Jezus, dziękuję Ci za dar seksualności z którym się rodzę. Oddaje go pod panowanie Ducha Świętego, aby namiętności nie zawładnęły zdrowego rozumu. Proszę Cię, pomóż mi zachować dar wstydliwości wzroku i ciała oraz szlachetność w sercu. Amen!

 

Dorota
Dorota Oct 13 '16, 11:27

Po tym można poznać wielkość człowieka

ks. Krystian Malec

Jezus powiedział do faryzeuszów i do uczonych w Prawie:

„Biada wam, ponieważ budujecie grobowce prorokom, a wasi ojcowie ich zamordowali. A tak jesteście świadkami i przytakujecie uczynkom waszych ojców; gdyż oni ich pomordowali, a wy im wznosicie grobowce.

Dlatego też powiedziała Mądrość Boża: Poślę do nich proroków i apostołów, a z nich niektórych zabiją i prześladować będą. Tak na tym plemieniu będzie pomszczona krew wszystkich proroków, która została przelana od stworzenia świata, od krwi Abla aż do krwi Zachariasza, który zginął między ołtarzem a przybytkiem. Tak, mówię wam, na tym plemieniu będzie pomszczona.

Biada wam, uczonym w Prawie, bo wzięliście klucze poznania; samiście nie weszli, a przeszkodziliście tym, którzy wejść chcieli”.

Gdy wyszedł stamtąd, uczeni w Piśmie i faryzeusze poczęli gwałtownie nastawać na Niego i wypytywać Go o wiele rzeczy. Czyhali przy tym, żeby Go podchwycić na jakimś słowie. (Łk 11,47-54)

Kościół już od trzech dni rozważa scenę rozgrywającą się w domu faryzeusza, który zaprosił Jezusa na ucztę. Natomiast w rzeczywistości opisywane wydarzenia rozegrały na przestrzeni – tak możemy przypuszczać, znając długość uroczystych posiłków w tamtym czasie – kilku godzin. Faryzeusz, który chciał, aby Jezus posilił się w jego domu, nie miał złych intencji. Nie chciał wykorzystać tej sytuacji do jakichś niecnych celów. Biblia w ogóle o tym nie mówi. Wręcz przeciwnie, można domniemywać z dużą dozą prawdopodobieństwa, że kierował się jedynie dobrymi pobudkami. Dopiero w trakcie rozmowy nastąpiła zmiana.

Tak jak pisałem wczoraj, Jezus mocnymi słowami kierowanymi zarówno do faryzeuszów jak i uczonych w Prawie chciał obudzić ich sumienia. Czy osiągnął swój cel? Niestety, nie. Mówią o tym ostatnie zdania dzisiejszego fragmentu.

Gdy wyszedł stamtąd, uczeni w Piśmie i faryzeusze poczęli gwałtownie nastawać na Niego i wypytywać Go o wiele rzeczy. Czyhali przy tym, żeby Go podchwycić na jakimś słowie.

 

Polski tekst oddaje narastające napięcie, ale greka ujmuje to jeszcze dobitniej. Słowa, których używa św. Łukasz, opisując reakcję dostojników żydowskich na zarzuty Jezusa, bardzo rzadko pojawiają się w Piśmie Świętym. Są to: δεινῶς (deinos) dosł. – straszliwie; ἐνέχω (eneho) – odnosić się z wrogością, nastawać; ἀποστοματίζω (apostomatidzo) – prowokować kogoś do odpowiedzi; ἐνεδρεύω (enedreuo) – zastawiać pułapkę, czychać; θηρεύω (thereuo) – zaskoczyć.

 

Oczywiście, nie jest to pierwszy raz, gdy Mistrz natrafia na opór ze strony duchowych przywódców Izraela (zob. Łk 6,11). Ale tym, co uderza w tej Ewangelii, jest to, jak szybko można zmienić nastawienie do drugiego człowieka. Dlaczego faryzeusze i uczeni w Prawie inaczej spojrzeli na Nauczyciela z Nazaretu? Odpowiedź jest bardzo prosta: ponieważ On zdarł z nich zasłonę fałszywej świętości. Oskarżył ich również o to, że zamiast prowadzić innych do bliskości z Bogiem, zagmatwali się w gąszczu drobiazgowych przepisów. Sami nie nawiązywali osobistej relacji z Nim, a także utrudniali to innym.

 

 

Dzisiejsze słowo zwraca naszą uwagę na to, jak bardzo uzależniamy nasze patrzenie na drugiego człowieka od tego, czy nam przytakuje czy nas krytykuje.

 

Postawa Jezusa nie miała nic wspólnego z krytykanctwem (albo „hejtowaniem” używając języka internetu). Wytykał błędy innym, ale dla ich dobra, a nie po to, żeby pokazać swoją moralną czy intelektualną wyższość. Dopóki Nauczyciel wprost nie wypunktował niewłaściwego zachowania faryzeuszów i uczonych w Prawie, dopóty było między nimi „w miarę” spokojnie. Publiczne obnażenie ich chorego wnętrza niemal w jednej chwili zmieniło ich nastawienie.

 

Tę sytuację możemy wskazać jako początek zmasowanych ataków na Jezusa, które doprowadzą do skazania Go na śmierć.

 

 

A jak my reagujemy na krytykę? Nie mam tutaj na myśli krytykanctwa, czyli bycia na „nie” zawsze i wszędzie, wobec wszystkiego i wszystkich, co uważam za przejaw bardzo niskiego poziomu intelektualnego i kulturalnego.

 

Czy umiemy uderzyć się w piersi, gdy ktoś (nawet publicznie) pokaże nam błędy w myśleniu i postępowaniu?

 

Wczoraj wieczorem przed błogosławieństwem na dobranoc wrzuciłem grafikę z takimi słowami: „Poprawisz głupca i cię znienawidzi. Poprawisz mędrca, a będzie ci wdzięczny”. Jest to bardzo mądra sentencja i sądząc po liczbie „lajków” pod nią, widać, że Wam się spodobała.

 

Ale nie umieściłem jej tylko dlatego, że jest trafna, ale  po to, żeby zrobić wstęp do dzisiejszego rozważania.

 

Kim jestem, gdy ktoś mnie poprawia, upomina, koryguje?

 

Czy jestem łatwo obrażającym się głupcem?

 

Czy też mam w sobie na tyle mądrości, żeby przeanalizować słowa drugiej strony i na spokojnie ocenić czy miała rację?

 

Zazwyczaj pierwszą reakcją na krytykę jest mniejsza bądź większa złość, bo nie lubimy, gdy wychodzi, że czegoś nie wiemy albo „kręcimy”. Ale gdy ona minie, można jeszcze raz przeanalizować to, co zostało mi powiedziane.

 

Nie ma ludzi nieomylnych, którzy znają się na wszystkim. A jeśli ktoś udaje, że jest fachowcem w każdej poruszanej kwestii, to tak naprawdę wie bardzo mało. Uczymy się przez całe życie, a nauka ma to do siebie, że wpisane są w nią pomyłki, które mądry nauczyciel wychwyci i pomoże skorygować.

 

 

Jezus nas upomina, bo był i jest najlepszym Nauczycielem w dziejach. Robi to przez Biblię, ale także przez ludzi. Chce nas formować nie tylko w kwestiach wiary, ale  całego człowieczeństwa. Jeśli pozwolimy Mu na to, nie zawiedziemy się, ale nie myślmy, że osiągniemy wysoki poziom moralny, intelektualny, kulturalny itd. bez potknięć. One są konieczne. Klasę człowieka można poznać po tym, jak przyjmuje krytykę.

 

Konkret na dzisiaj: podziękuj za tych, którzy krytykują Cię dla Twojego dobra.

 

Niech Cię błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec, Syn i Duch Święty +

 

I komentarz ks. Romana Chylińskiego do I Czytania :

Ef 1, 1-10
Początek Listu św. Pawła Apostoła do Efezjan.
Paweł, z woli Bożej apostoł Chrystusa Jezusa, do świętych, którzy są w Efezie, i do wiernych w Chrystusie Jezusie: Łaska wam i pokój od Boga Ojca naszego i od Pana Jezusa Chrystusa.
Niech będzie błogosławiony Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa, który napełnił nas wszelkim błogosławieństwem duchowym na wyżynach niebieskich w Chrystusie.
W Nim bowiem wybrał nas przed założeniem świata, abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem.
Z miłości przeznaczył nas dla siebie jako przybranych synów przez Jezusa Chrystusa, według postanowienia swej woli, ku chwale majestatu swej łaski, którą obdarzył nas w Umiłowanym.
W Nim mamy odkupienie przez Jego krew, odpuszczenie występków według bogactwa Jego łaski. Szczodrze ją na nas wylał w postaci wszelkiej mądrości i zrozumienia, przez to, że nam oznajmił tajemnicę swej woli według swego postanowienia, które przedtem w Nim powziął dla dokonania pełni czasów, aby wszystko na nowo zjednoczyć w Chrystusie jako Głowie: to, co w niebiosach, i to, co na ziemi.

 

Kom.:Błogosławić Boga!

„Niech będzie błogosławiony Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa, który napełnił nas wszelkim błogosławieństwem duchowym na wyżynach niebieskich w Chrystusie”.

 

Św. Paweł uczy nas chrześcijan błogosławić nie tylko stworzenia i wszystko co Stwórca stworzył, ale i samego Boga.

 

Mamy błogosławić Boga za wszystkie „Wielkie rzeczy” które On dokonał z miłości do nas:
Za to , że sam jako Bóg stał się dla nas dobrym Ojcem, pełnym miłości i miłosierdzia.

 

Za dar Jezusa Chrystusa:


- za Jego przyjście na świat,
- za wszystkie wielkie cuda który uczynił i nadal czyni w naszym życiu.
- Za Jego Mękę i Śmierć na krzyżu,
- za chwalebne Zmartwychwstanie i nadzieję naszego zmartwychwstania,
- za Wniebowstąpienie i otwarte niebo dla nas,
- za Zesłanie Ducha Świętego i umocnienie nas w tym Duchu,
- za Kościół św. i wszystkie sakramenty Kościoła, a szczególnie za Chrzest św. i Eucharystię które nas włączyły w Paschalne Misterium Chrystusa i od tego momentu staliśmy się dziećmi Bożymi.
- za dar Maryi, Matki Boga i naszej Matki. Za Jej zabieganie i troskę o nasze nawrócenie i zbawienie i codzienne prowadzenie do swojego Syna Jezusa.

 

To są właśnie te „wyżyny niebieskie w Chrystusie”, które Bóg nam przygotował w swoim Synu.

 

„W Nim bowiem wybrał nas przed założeniem świata, abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem”.

 

Jak więc, stajemy się święci?

 

Jezus Chrystus oczekuje od swej „Oblubienicy” – Kościoła, czyli od nas świętości i nieskalaności!
Właśnie za nas, swój Kościół, Jezus umarł i zmartwychwstał, abyśmy dostąpili zbawienia prze Jego miłosierdzie.


Jezus ma prawo oczekiwać od nas: w naszym dążeniu, stylu bycia i życia dążenia do świętości.

 

Ile razy w imię Jezusa Chrystusa wiernym odpuszczam grzechy w konfesjonale, mówię do nich: „Idź w pokoju, jesteś święty”.


Za każdym razem kiedy przyjmujemy Komunie św. cała nasza struktura duchowa, a przez nią osobowa zostaje uświęcona.

 

Każda sprawowana Msza św. ma wymiar nie tylko kultyczny, to znaczy że my zanosimy do Boga uwielbienie i prośby, ale przede wszystkim ma wymiar uświęcający, bo my przez działanie Trójcy Przenajświętszej zostajemy przebóstwieni.


To Pan Bóg, nasz kochany Ojciec:

 

„Z miłości przeznaczył nas dla siebie
jako przybranych synów przez Jezusa Chrystusa,
według postanowienia swej woli,
ku chwale majestatu swej łaski,

którą obdarzył nas w Umiłowanym”.

 

Cóż więcej mogliśmy otrzymać od Boga Ojca. Zostaliśmy obdarzeni „przybranym synostwem” oraz „chwałą, majestatem i łaską” w Jezusie Chrystusie!


Co za wybranie!!!


I czego chcesz więcej człowieku na tym „łez padole”. Dostąpiliśmy już wielkich zaszczytów, a co jeszcze otrzymamy kiedy spotkamy się z Bogiem „twarzą w twarz”?!

 

Św. Paweł w swoim „Hymnie błogosławieństwa Boga” jeszcze doda, że:


„Bóg szczodrze na nas wylał bogactwo swojego miłosierdzia w postaci wszelkiej mądrości i zrozumienia, przez to, że nam oznajmił tajemnicę swej woli.”

 

Czyli każdy z nas, który tylko chce zrozumieć dar miłosierdzia Bożego otrzymał mądrość poznania i Boga i Jezusa Chrystusa i Ducha Świętego oraz dar rozumienia sensu własnego życia.

 

Idąc więc ulicą, patrząc na piękno świata, spotykając ludzi którymi nas Bóg obdarzył często błogosławmy Boga. Tego domaga się od nas dusza, spragniona nieba. Amen!

 

Edytowany przez Dorota Oct 13 '16, 11:29
Dorota
Dorota Oct 14 '16, 06:56

Nie bój się!

 

ks. Roman chyliński

Łk 12, 1-7

Kiedy wielotysięczne tłumy zebrały się koło Jezusa, tak że jedni cisnęli się na drugich, zaczął mówić najpierw do swoich uczniów: "Strzeżcie się kwasu, to znaczy obłudy faryzeuszów. Nie ma bowiem nic ukrytego, co by nie wyszło na jaw, ani nic tajemnego, co by się nie stało wiadome. Dlatego wszystko, co powiedzieliście w mroku, w świetle będzie słyszane, a coście w izbie szeptali do ucha, głosić będą na dachach.
Lecz mówię wam, przyjaciołom moim: Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, a potem nic więcej uczynić nie mogą. Pokażę wam, kogo się macie obawiać: Bójcie się Tego, który po zabiciu ma moc wtrącić do piekła. Tak, mówię wam: Tego się bójcie.
Czyż nie sprzedają pięciu wróbli za dwa asy? A przecież żaden z nich nie jest zapomniany w oczach Bożych. U was zaś nawet włosy na głowie wszystkie są policzone.
Nie bójcie się: jesteście ważniejsi niż wiele wróbli".

 

"Strzeżcie się kwasu, to znaczy obłudy faryzeuszów.”

 

Kwas w Piśmie św. ma przeważnie znaczenie negatywne. Jest symbolem niewidzialnej, lecz wszystko przenikającej moralnej destrukcji.

 

Św. Paweł przestrzega chrześcijan, aby odprawiali święta nie przy użyciu starego kwasu, kwasu złości i przewrotności, lecz przaśnego chleba czystości i prawdy.(por. 1Kor 5,8).

 

Co do faryzeuszów, ich obłuda polegała właśnie na tym, że ufali sobie uchodząc za sprawiedliwych, a innymi gardzili. Nie potrzebowali, więc oni miłosierdzia Bożego, ani odkupienia, czyli męki i śmierci Jezusa.

 

„Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, a potem nic więcej uczynić nie mogą.”

 

Jezus uspakaja nas, abyśmy nie bali się ludzi, nawet tych, którzy mogą nas zabić za chrześcijańskie świadectwo. Ponieważ stracić życie dla Jezusa o wiele większą ma wartość od naszego ciała!


A w niebie, o wiele wspanialsze otrzymamy ciało i piękniejsze życie od naszego Ojca.

 

„Bójcie się Tego, który po zabiciu ma moc wtrącić do piekła. Tak, mówię wam: Tego się bójcie.”

 

Jezus w żadnym miejscu Pisma św. nie mówi, abyśmy bali się szatana, gdyż szatan jest zależny od Boga i Jemu podporządkowany. Natomiast nie powinniśmy nigdy lekceważyć wyższej inteligencji naszego wroga. Stąd Jezus często zachęca nas do czujności.

 

Respekt i bojaźń mamy mieć względem Boga, bo jest naszym Stwórcą. Właśnie On jest Sędzią tak żywych jak i umarłych. On będzie sądził również twoje i moje życie, bo nic przed Nim nie da się ukryć!

 

Bogu jednak zależy na naszym zbawieniu, nawet wówczas, kiedy my jesteśmy Mu niewierni.

 

Powyższe przesłanie pięknie wyraził św. Paweł w „Hymnie wdzięczności”:


„Cóż więc na to powiemy?


Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam?


On, który nawet własnego Syna nie oszczędził, ale Go za nas wszystkich wydał, jakże miałby wraz z Nim i wszystkiego nam nie darować?


Któż może wystąpić z oskarżeniem przeciw tym, których Bóg wybrał?


Czyż Bóg, który usprawiedliwia?


Któż może wydać wyrok potępienia?


Czy Chrystus Jezus, który poniósł [za nas] śmierć, co więcej - zmartwychwstał, siedzi po prawicy Boga i przyczynia się za nami?


Któż nas może odłączyć od miłości Chrystusowej?


Utrapienie, ucisk czy prześladowanie, głód czy nagość, niebezpieczeństwo czy miecz?
Ale we wszystkim tym odnosimy pełne zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłował.”(Rz 8,31-35.37).

 

Ale uważajmy, bo kiedy my odwracamy się od Boga wybierając sobie innych bożków, to i On może odwrócić się od nas. Nie ma miłosierdzia bez granic! My sami wyznaczamy Bogu tę granicę przez własny styl życia w grzechu ciężkim.

 

I tu poucza nas św. Paweł: „Nie łudźcie się: Bóg nie dozwoli z siebie szydzić. A co człowiek sieje, to i żąć będzie: kto sieje w ciele swoim, jako plon ciała zbierze zagładę; kto sieje w duchu, jako plon ducha zbierze życie wieczne.”(Gal 6,7-8).

 

Trwajmy, więc przed Bogiem w pokorze i skrusze serca, ufając Jego miłosierdziu. Bo tylko jednego grzechu Bóg może ci nie darować tego, którego nie wyznasz.
Ukochajmy więc konfesjonał. Amen!

 

ks. Krystian Malec

I tak wszystko wyjdzie na jaw

 

Mimo że sceneria rozważanej przez nas dzisiaj Ewangelii zmienia się, ponieważ nie jest to dom faryzeusza, ale  bliżej nieokreślona lokalizacja, to i tak ciągle głównym tematem przepowiadania Jezusa są faryzeusze. Patrząc jedynie „po ludzku”, możemy powiedzieć, że „ruszyło Go” to, co zaszło niedawno, gdy duchowa elita Izraela zarzuciła Mu niewypełnianie Prawa.

 

Mam nadzieję, że w tym momencie moja interpretacyjna fantazja nie ponosi mnie, ale wydaje mi się, że początek dzisiejszej Ewangelii może nam pomóc w uświadomieniu sobie tego, jak wielką rolę w życiu Jezusa odgrywały emocje. On również był na nie podatny i zdarzało Mu się denerwować.

Zatem i my mamy prawo do zdenerwowania. Nie zamęczajmy się, próbując zawsze zachować spokój. Skoro w paletę naszych emocji Bóg wpisał również zdenerwowanie czy złość, to są one istotnym elementem naszego człowieczeństwa. Żeby była jasność: nie twierdzę, że można zawsze dawać się im ponosić. Co to, to nie! Pragnę zauważyć, że one mogą się pojawić, ale nad nimi trzeba pracować, tak jak nad każdym z uczuć, abym ja panował nad nimi, a nie one nade mną. Być może mylę się wysnuwając takie wnioski, ale taka myśl przyszła mi w czasie medytacji.

 

 

Po raz kolejny widzimy, że Jezus pragnąc uświadomić uczniom, a także wielotysięcznym tłumom, które Go otaczały, ważną prawdę dotyczącą życia wewnętrznego, odwołuje się do skojarzeń związanych z codziennym życiem Jego słuchaczy. Kwas to zaczyn albo drożdże używane do wypieków. Ich działanie jest niewidoczne, ale ma decydujący wpływ na proces powstawania chleba.

 

 

Dlaczego Mistrz używa tego porównania mówiąc o faryzeuszach? Dlatego że wiele działań duchowych przywódców Izraela dopiero z czasem miało wyjść na jaw. Ich prawdziwe motywy były do tej pory skrzętnie ukrywane. Ale działalność Cieśli z Nazaretu powoli zdzierała z nich to, co było jedynie pobożną maskaradą. Jezus, chcąc w porę ostrzec swoich słuchaczy, mówi im, żeby już teraz uważali na to, co i jak robią faryzeusze. Nazywa ich wprost obłudnikami, czyli ludźmi, którzy jedynie z pozoru wyglądają na kogoś wartego naśladowania. Prawdziwa wiara, która jest relacją z Osobą, doprowadza do uwielbienia Go we wszystkim. Natomiast zachowywanie pozorów pobożności również doprowadzi do uwielbienia, ale nie uwielbienia Boga, lecz – człowieka.

 

Rozważając Ewangelię przez ostatnie dni, możemy dojść do wniosku, że faryzeusze byli zręcznymi oszustami żerującymi na ludzkiej naiwności. Machając sztandarem Boga, tak naprawdę realizowali swoje ambicje i pragnienia. Takie stwierdzenie byłoby uogólnieniem, a ich wystrzegajmy się jak ognia, bo nie każdy faryzeusz tak postępował. Ale skoro Jezus używał tak mocnych słów, mówiąc o nich, to na pewno miał rację i chciał zwrócić uwagę na ważną rzeczywistość. Jednak nie zapominajmy nigdy, że Biblia jest żywym słowem, przez które Bóg mówi do mnie tu i teraz. Nie zatrzymujmy się jedynie na tym, co było kiedyś, ale spróbujmy odnaleźć siebie w tym, co rozważamy.

 

Każdemu z nas grozi stanie się pobożnym obłudnikiem, który będzie składał ręce do modlitwy, chodził do kościoła, spowiadał się, przyjmował księdza po kolędzie, działał w grupie przyparafialnej albo diecezjalnej, a tak naprawdę Boga miał jedynie za dodatek do życia. Ewangelie ostatnich dni są dla nas testem, swoistym papierkiem lakmusowym naszego chrześcijaństwa. Ile w nim jest udawania, bezmyślnego automatyzmu i chęci pokazania się innym, aby zostać pochwalonym? A ile autentycznej więzi z Panem, która przenika każdą myśl i działanie?

 

Jeśli czujemy w sercu, że to słowo nas uwiera, bo dotyka chorego miejsca i pokazuje, że jedynie udajemy pobożnych, to Jezus dzisiaj mówi jednoznacznie, że przyjdzie dzień, kiedy zostanie to publicznie ujawnione. Prędzej czy później, najprawdopodobniej pod wpływem jakiejś trudnej sytuacji, prawda ujrzy światło dzienne. Dla mnie taką sytuacją były ostatnie wydarzenia związane z obroną życia. Z przerażeniem patrzyłem, że moi znajomi, którzy regularnie praktykują wiarę, popierają aborcję. Albo ja jestem tak zacofany, albo Bóg i nauczanie Kościoła niewiele dla nich znaczą.

 

Dopóki jesteśmy na tym świecie, mamy szansę na nawrócenie, czyli zmianę myślenia i postępowania. Odkładanie tej decyzji nie przyniesie nam żadnych korzyści, ale podjęcie trudu walki ze sobą wiele zmieni. Póki jeszcze mamy czas, zadbajmy o to, żebyśmy byli blisko z Bogiem nie tylko na płaszczyźnie deklaracji, chęci i zewnętrznych zachowań, ale niech to wypływa z pragnienia naszego serca. Zróbmy wszystko, co w naszej mocy, żeby spotkać Go osobiście. On nas kocha i zna nasze najgłębiej skrywane motywacje. Więc jeśli nasza wiara to jedynie maska, za którą nic się nie kryje, to Jego boskie serce cierpi. On pragnie, aby każde Jego dziecko znało Go osobiście, a nie teoretycznie.

 

Konkret na dzisiaj: przyznaj się przed Bogiem, co jest udawaniem w Twojej wierze.

 

Niech Cię błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec, Syn i Duch Święty +

Dorota
Dorota Oct 16 '16, 10:15
Bóg lubi uparciuchów

ks. Krystian Malec do : Łk 18,1-8

 

 

Jezus opowiedział swoim uczniom przypowieść o tym, że zawsze powinni się modlić i nie ustawać: «W pewnym mieście żył sędzia, który Boga się nie bał i nie liczył się z ludźmi. W tym samym mieście żyła wdowa, która przychodziła do niego z prośbą: „Obroń mnie przed moim przeciwnikiem”. Przez pewien czas nie chciał; lecz potem rzekł do siebie: „Chociaż Boga się nie boję ani się z ludźmi nie liczę, to jednak ponieważ naprzykrza mi się ta wdowa, wezmę ją w obronę, żeby nie przychodziła bez końca i nie zadręczała mnie”».

I Pan dodał: «Słuchajcie, co ten niesprawiedliwy sędzia mówi. A Bóg, czyż nie weźmie w obronę swoich wybranych, którzy dniem i nocą wołają do Niego, i czy będzie zwlekał w ich sprawie?

Powiadam wam, że prędko weźmie ich w obronę. Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?». (Łk 18,1-8)

 

Z różnych powodów Ewangelia według św. Łukasza jest moją ulubioną. Jednym z nich jest fakt, że Lekarz z Antiochii najczęściej ze wszystkich ewangelistów wspomina o modlitwie. Raz po raz w jego wersji wydarzeń z życia Jezusa możemy znaleźć aluzje do konieczności i siły, jaka drzemie w modlitwie. Dzisiejszy fragment jest tego doskonałym przykładem.

 

Rabbi chcąc uświadomić swoim uczniom (którzy w przyszłości będą uczyć innych), jak ważna jest wytrwałość na modlitwie opowiada przypowieść o wdowie i sędzim. Jak już wielokrotnie widzieliśmy przypowieści za punkt wyjścia biorą realia codziennego życia.

 

Sędzią w Izraelu mógł zostać… każdy mężczyzna. Rabini mieli dwa kryteria, które pozwalały dopuścić kogoś do tego urzędu. Po pierwsze, miał to być dorosły mężczyzna, a po drugie Żyd. My utożsamiamy sędziów z osobami niezwykle wykształconymi, które przez wiele lat zdobywały wiedzę. Jak widzimy, Izraelici inaczej rozkładali akcenty, ale zgadzamy się w pewnej kwestii. Mianowicie, oczekujemy od sędziów, że będą obiektywni i nieskorumpowani. Gdy w tym świetle spojrzymy na sędziego z przypowieści zobaczymy, że nie spełnia tych kryteriów.

Grecki tekst nazywa go  ὁ κριτὴς τῆς ἀδικίας (ho krites tes adikias), co możemy przełożyć dosłownie jako „sędzia niesprawiedliwości”. Zatem Jezus chce nam pokazać, że ten człowiek nie spełniał pokładanych w nim oczekiwań. Nie szanował ani zdania Boga, ani potrzeb innych ludzi. Na próżno szukać w nim dobrych cech (przynajmniej do pewnego momentu).

 

A jak ocenimy wdowę? Po raz kolejny musimy wyrzucić z naszej głowy to jak dzisiaj traktujemy wdowy. W czasach Jezusa było im znacznie ciężej niż współczesnym kobietom, którym zmarł mąż. Ale – w imię historycznej uczciwości – powiedzmy sobie, że wdowy opisane w ST, jak choćby ta Sarepty Sydońskiej, były jeszcze niżej w hierarchii społecznej niż dzisiejsza bohaterka. Żeby dobrze zobrazować jej sytuację posłużę się cytatem:

„Po utracie męża niektóre bezdzietne (wdowy – dop. autora) wciąż podlegały prawu lewiratu, a bez opieki mężczyzny mogły znaleźć się w trudnej sytuacji życiowej. Nie dotyczyło to jednak wszystkich pań. Co zamożniejsze wdowy w większości wschodnich prowincji imperium rzymskiego w I w. po Chr. mogły bowiem utrzymywać się samodzielnie, rozporządzać własnymi majątkami, a nawet dziedziczyć po mężu. Dotyczyło to głównie wdów z Azji Mniejszej, obszaru przypuszczalnie dobrze znanego Łukaszowi. Dlatego trudno orzec, w czym tkwił problem wdowy ukazanej przez Łukasza, ale nie wydaje się, by była to kobieta w sytuacji skrajnego ubóstwa, jak zwykło się ją niekiedy przedstawiać. Jej postępowanie i temperament każe nam przypuszczać, że mamy do czynienia z osobą pewną siebie i umiejącą/próbującą zadbać o własny interes. Niektórzy egzegeci twierdzą nawet, że kłopotliwa wdowa nie była do końca zrównoważona. Okazuje się bowiem, że sędzia żył w strachu, że kobieta uderzy go w twarz – a dosłownie, że „podbije mu oko” (hypopiadzō)! Ponadto użyty przez Łukasza czasownik ērcheto w czasie przeszłym niedokonanym sugeruje, że wdowa wielokrotnie nachodziła sędziego, nie tyle z prośbą, ile z żądaniem protekcji. Mamy zatem do czynienia z nękaniem. Nic dziwnego, że nawet urzędnik o złym usposobieniu musiał ulec tak silnej presji”.  / za orygenes.pl/

 

Jezus opowiadając tę przypowieść, chce nam przypomnieć o tym, że nasza modlitwa powinna cechować się wytrwałością

. Jakże często jest tak, że gdy nie widzimy spełniania się naszych próśb, przestajemy się modlić, bo dochodzimy do wniosku, że Boga nie interesuje moje życie. Jeśli taka sytuacja powtarza się wielokrotnie, możemy dojść do wniosku, że modlitwa nie ma najmniejszego sensu. Tylko czy przy takim podejściu nie zapominamy o pewnej ważnej kwestii?

Modlitwa nie jest koncertem życzeń, ale rozmową z Bogiem, dialogiem, w którym chcę wsłuchać się głos drugiej strony. Jeśli przeżywamy ją w ten sposób, to powinniśmy też uwzględnić taką możliwość, że Boża wola jest inna od mojej. Jest to bardzo trudne, ponieważ nieraz wydaje nam się, że to o co prosimy jest najlepszą z możliwych opcji i Bóg nie powinien mieć żadnych obiekcji. Ale nie zapominajmy, że nasze patrzenie na świat jest ograniczone.

Nie wiemy wszystkiego i nie bierzemy pod uwagę wielu okoliczności. Bóg natomiast ma przywilej pełnego oglądu rzeczywistości, nie tylko mojego życia, ale wszystkich ludzi. Gdyby spełniał każdą modlitwę, którą do Niego zanosimy, to do czego byśmy doszli? Moim zdaniem od chaosu, a Bóg jest tym, który porządkuje i wprowadza ład. Tak było przy stwarzaniu świata. Z nieogarnionego bałaganu, który język hebrajski nazywa  תֹהוּ וָבֹהוּ (tohu wawohu) stworzył zharmonizowany świat. Czasami nasze modlitwy są jak taki zabałaganiony pokój, w którym nic nie jest na swoim miejscu. Jakoś da się w nim żyć, ale nie jest to normalna sytuacja. Trzeba trochę pracy, aby każda rzecz znalazła się na swoim miejscu. Pozwólmy Bogu na to, żeby to On poukładał nasze modlitwy. Wpuśćmy go do siebie.

 

Człowiek, który wytrwale, codziennie modli się, będzie powoli dochodził do wniosku, że warto zaufać Bogu w tym co, kiedy i jak robi. Im więcej czasu spędzamy z Nim, tym mniej do powiedzenia w nas mają nasze wizje naprawiania świata. Musimy pamiętać, że w czasie modlitwy Pan chce zmieniać także, a może przede wszystkim, nasze serca, nasze myślenie. Zanim zacznie spełniać prośby chce, żebyśmy zjednoczyli się z Nim. Jeśli zgodzimy się na taką kolejność zdarzeń, to szybko przekonamy się jak wiele w naszych prośbach do Niego było egoizmu i szukania siebie, a jak mało chęci zwykłego bycia blisko Niego. Wiem, że piszę o sprawach bardzo prostych i oczywistych, ale to one są fundamentem prawdziwej wiary. Jeśli czujemy, a może już nawet widzimy, że nasza relacja z Nim słabnie, że coraz mniej rozumiemy z tego, co dzieje się w naszym życiu, to powinniśmy najpierw pytać się o modlitwę. Jaka ona jest? Ile czasu na nią poświęcamy? Jakie są proporcje między prośbami, dziękczynieniami, przebłaganiami i uwielbieniem? Czy jest w niej czas na ciszę? Czy w ogóle chcę się modlić, a może robię to, bo muszę, bo tak mnie nauczyli?

 

Wdowa z dzisiejszej Ewangelii osiągnęła swój cel, bo była zdeterminowana i nie dała za wygraną. Walczmy o czas spędzany z Bogiem. Mimo ogromu różnych zajęć, obowiązków i powinności nie rezygnujmy z modlitwy. Bóg lubi uparciuchów, którzy dobijają się do nieba i szukają u Niego pomocy. Skoro nieuczciwy sędzia ugiął się pod presją uporu wdowy, to czyż dobry Bóg odrzuci nas, gdy będziemy codziennie pukać do Jego drzwi?

 

Konkret na dzisiaj: spędź na modlitwie minimum 30 minut.

 

Niech Cię błogosławi Bóg Wszechmogący, Ojciec, Syn i Duch Święty +

 

Ikomentarz do tej Ewangelii ks. Romana Chylińskiego :

Modlący się karmel.

 

Dręcząca, namolna wdowa jest symbolem zdeterminowanej postawy człowieka aby osiągnąć swój cel.

 

Wejdźmy w jej sytuację. Nie ma nikogo kto by się za nią wstawił. Jest sama, a ma przeciwnika, który względem niej ma złe zamiary. Może dużo straci ći zostać bez środków do życia na przyszłość.
Nie jest więc dla niej ważne kim jest sędzia, wierzący czy nie, czy będzie mu się chciało wziąć ją w obronę, czy też nie. Jest to dla niej ostatnia szansa. Ona o tym wie i dlatego nie popuści, o czym później przekona się sędzia i weźmie ją w obronę.

 

Czasami wydaje nam się , że na czymś nam bardzo zależy, ale jak przyjdzie do konkretów, realizacji to szybko się zniechęcamy i przestajemy wierzyć w dobry skutek naszego zaangażowania.
A przecież w życiu chrześcijańskim nie idzie tylko o naszą „skórę” i życie doczesne, ale o duszę i życie wieczne.

 

Widziałem ostatnio dwa dokumentalne filmy dotyczące nadludzkiej determinacji raz u żony ,a raz u męża, których mocna wiara spowodowała wskrzeszenie ich współmałżonków.

 

W Piśmie św. Jezus pochwalił wiarę tylko dwóch osób: Syrofenicjanki (Mk 7,24-30)i Setnika (Mt 8,5-13). Należałoby jeszcze dodać determinacje i wiarę 4 osób, które spuściły przez powałę w dachu sparaliżowanego. Jezus widząc ich wiarę odpuścił grzechy osobie sparaliżowanej i uzdrowił ją.(Łk 5,17-26).

 

Zauważmy więc,determinację wdowy, która nie ma nic do stracenia oraz jej wiarę w to, że Jezus wszystko może. Może nawet czynić cuda!!!

 

Smutnie i prawdziwie, patrząc na współczesne nam znaki odejścia ludzi od Jezusa i Kościoła brzmią ostatnie słowa z dzisiejszej Ewangelii: „Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?"

 

Miejmy zatem w wielkim szacunku siostry klauzurowe, bo to one w pokucie i na modlitwie wypraszają te wszystkie cuda przemiany w sercach ludzi. To są ciche bohaterki naszych nawróceń.

 

Tych cichych bohaterek zapewne jest więcej, są to: nasze babcie, mamy, czasami i ojcowie. Często zamawiają Msze św. za nas, klęczą przed Najświętszym Sakramentem z różańcem w dłoni i wypraszają dla nas liczne łaski u Boga przez wstawiennictwo Maryi.

 

Do nich również należą obłożnie chorzy ofiarowujący bóle i cierpienia za zbawienie dusz.

 

Prawda,bogaty jest Kościół w miłosierdzie Boże!

 

I ty możesz przez swoje cierpienie i modlitwy stać się źródłem nawróceń wielu. Rano wstając, wzbudzaj więc intencję ofiarowania każdego dnia za kogoś, np.:


W pon.: Za dusze w czyśćcu i umierających w grzechu ciężkim o skruchę serca i pojednanie z Bogiem.
We wtorek: W intencji Kościoła i papieża za wstawiennictwem św. Michała arch.
W środę: Za małżeństwa i rodziny za wstawiennictwem św. Józefa.
W czwartek: Za kapłanów, z podziękowaniem Bogu za dar Eucharystii.
W piątek: O nawrócenie grzeszników, przyprowadzając ich i ofiarowując Naj. Sercu Pana Jezusa.
W sobotę: W intencjach Niepokalanego Serca Naj. Maryi Panny.
W niedzielę: dowolna intencja.

 

Zacznijmy zatem modlić się wytrwale. Bo taka modlitwa zawsze przynosi dobry skutek. Amen!

 

Dorota
Dorota Oct 17 '16, 18:56

O uwolnieniu się od chciwości....

Zabezpieczenie sobie bytu jest rzeczą dobrą. Wynika z roztropności człowieka o przyszłe jego życie. Tym bardziej, kiedy dotyczy to ojca rodziny, czy matki w trosce o swoje dzieci.

 

W czym tkwi, więc istota problemu, o którym wspomina Jezus?


W którym momencie kończy się roztropność w zabezpieczeniu sobie bytu na przyszłość, a zaczyna się chciwość?

 

Jezus dzisiaj do nas mówi: "Uważajcie i strzeżcie się wszelkiej chciwości, bo nawet ,gdy ktoś opływa we wszystko, życie jego nie jest zależne od jego mienia".
Jeżeli życie nie zależy od naszego mienia to, od czego?

 

Pan Jezus w pokusie chciwości przestrzega nas, przed przekroczeniem pierwszego przykazania:

Nie będziesz miał cudzych bogów obok Mnie”!(Wj 20,3).


Panem życia i śmierci jest Pan Bóg, a nie ja, czy ty, a już zupełnie nie nasze mienie!

 

Co więcej, Bóg jest Ojcem, który codziennie troszczy się o nasz byt. On błogosławi naszej pracy, daje nam zdrowie i strzeże nas na wszystkich drogach naszego życia.(por. Ps 121).

 

Czasem jest tak, że ojciec rodziny umiera lub odchodzi od rodziny. Zostaje sama matka z dziećmi i wówczas, Bóg sam troszczy się o dofinansowanie tej rodziny wzbudzając w sercach ludzi, często obcych dla tej osoby dużo życzliwości.

 

Chciwość, więc rodzi się w nas wówczas, kiedy zaczynamy tak myśleć i tak żyć, jakby Bóg nie troszczył się o nasz byt. Natomiast wchodzimy w przekonanie, że całe utrzymanie własnego domu, rodziny to wyłącznie moja sprawa.

 

Dlatego, jak socjologiczne badania wykazują, sporo mężczyzn popełnia samobójstwo wówczas, kiedy traci pracę. Jakby jedyną wartością mężczyzny w rodzinie, było zabezpieczenie jej bytu i szybkie dorobienie się do wysokich standardów życia. Niestety wiele kobiet, żon tego oczekuje od mężczyzny.

 

Jak wielu mężczyzn, a i kobiet wpadają w pułapkę szybkiego dorabiania się, np.: wysyłanie przez żony mężów zagranicę, kiedy będąc jeszcze młodym małżeństwem nie wytworzyli między sobą silnych więzi.


I cóż z tego, że mąż przywiezie trochę pieniędzy, jak rozłąka spowoduje np. rozwiązłość moralną czy wejście w nałóg lub wprowadzi obcość w relacjach.

 

Chciwość, to również w czystej postaci pożądliwość, to " wór bez dna", niezaspokojone ambicje chęci zaspakajania wszystkich swoich potrzeb.

 

Otóż Pan Jezus mówi nam jasno, że to nie pieniądz daje nam poczucie bezpieczeństwa, ale sam Ojciec w Niebie i to, co On przygotował dla nas.

 

Myśl duchowa św. Ignacego Loyoli poucza nas: „ Czyń tak, jakby od ciebie wszystko zależało, ale ufaj tak Bogu, jakby od Niego to wszystko pochodziło”.

 

Jak mówi pewna hagada żydowska: „Jeśli masz dużo bogactwa to wiedz, że to wszystko minie, a kiedy jesteś w nędzy to również pamiętaj, że to wszystko minie. Bo jest Bóg, który czuwa nad tobą, aby cię zbawić.”

 

I jeszcze jeden zły skutek chciwości. Otóż chciwość jest korzeniem wszelkiego zła, jak poucza nas św. Paweł i prowadzi do odejścia od wiary:


„Wielkim zaś zyskiem jest pobożność wraz z poprzestawaniem na tym, co wystarczy. Nic bowiem nie przynieśliśmy na ten świat; nic też nie możemy [z niego] wynieść. Mając natomiast żywność i odzienie, i dach nad głową, bądźmy z tego zadowoleni!


A ci, którzy chcą się bogacić, wpadają w pokusę i w zasadzkę oraz w liczne nierozumne i szkodliwe pożądania. One to pogrążają ludzi w zgubę i zatracenie.


Albowiem korzeniem wszelkiego zła jest chciwość pieniędzy. Za nimi to uganiając się, niektórzy zabłąkali się z dala od wiary i siebie samych przeszyli wielu boleściami.(1Tym 6,6-10).”

 

Módl się, więc o uwolnienie od pychy i chciwości.

 

Panie, Ty powiedziałeś: „Nie troszczcie się o życie– o to, co będziecie jeść; ani o ciało – o to, w co będziecie się ubierać, bo o to wszystko zabiegają narody świata, lecz Ojciec wasz wie, że tego potrzebujecie” (Łk 12,22.30).


Ufam Tobie Boże, że Ty sam błogosławisz mojemu życiu i troszczysz się o moją żonę, męża i dzieci. Daj mi tylko dużo sił, abym zatroszczył się oto, co otrzymałem od Ciebie przez własną pracę i Twoje błogosławieństwo.


Proszę Cię: „nie dawaj mi bogactwa ni nędzy, żyw mnie chlebem niezbędnym, bym syty nie stał się niewiernym, nie rzekł: »A któż jest Pan?« lub z biedy nie począł kraść i imię mego Boga znieważać”. (Prz 30,8-9)


Jezu, strzeż mnie od chciwość i niszczącej żądzy posiadania. Pomóż uwierzyć, że „więcej szczęścia jest w dawaniu niż w braniu”. (Dz 20,35)


I daj mi serce wrażliwe na biedę i hojność w dzieleniu się z innymi. Amen.

ks. Roman Chyliński do:

Łk 12, 13-21

Ktoś z tłumu rzekł do Jezusa: "Nauczycielu, powiedz mojemu bratu, żeby się podzielił ze mną spadkiem". Lecz On mu odpowiedział: "Człowieku, któż mnie ustanowił sędzią albo rozjemcą nad wami?"
Powiedział też do nich: "Uważajcie i strzeżcie się wszelkiej chciwości, bo nawet, gdy ktoś opływa we wszystko, życie jego nie jest zależne od jego mienia".
I opowiedział im przypowieść: "Pewnemu zamożnemu człowiekowi dobrze obrodziło pole. I rozważał sam w sobie: «Co tu począć? Nie mam gdzie pomieścić moich zbiorów». I rzekł: «Tak zrobię: zburzę moje spichlerze, a pobuduję większe i tam zgromadzę całe zboże i moje dobra. I powiem sobie: Masz wielkie zasoby dóbr na długie lata złożone; odpoczywaj, jedz, pij i używaj».
Lecz Bóg rzekł do niego: «Głupcze, jeszcze tej nocy zażądają twojej duszy od ciebie; komu więc przypadnie to, coś przygotował?» Tak dzieje się z każdym, kto skarby gromadzi dla siebie, a nie jest bogaty przed Bogiem".

Dorota
Dorota Oct 18 '16, 07:15

Osiem przesłań dla ewangelizatora!

 

„Wyznaczył Pan jeszcze innych, siedemdziesięciu dwóch, i wysłał ich po dwóch przed sobą do każdego miasta i miejscowości, dokąd sam przyjść zamierzał.”

 

1. Na końcu każdej Mszy św. słyszymy posłanie z ust kapłana: „Idźcie” i można by tu dodać i „głoście całemu światu Ewangelię”. Tak jak kiedyś Jezus posyłał Apostołów, tak i dzisiaj czyni to Kościół. Przez błogosławieństwo kapłan na końcu Mszy św. wylewa na ciebie moc Ducha Świętego, abyś w Jego mocy czynił Boże dzieła, jako: mąż, żona, ojciec, matka, osoba samotna.

 

2. Idziesz najpierw do własnego domu, aby tam ogłosić panowanie Jezusa Chrystusa i Jego Paschalne zwycięstwo. A następnie tam, gdzie cię Jezus pośle. Nie mów, że nie masz takiej mocy przekonania i wiary, aby tak czynić po każdej Eucharystii. Dlaczego?

 

3. Ty musisz mieć w świadomości jedno, że za tobą idzie Chrystus. Twoim zadaniem jest tylko przygotowanie wiernych i niewiernych na Jego przyjście: „dokąd sam przyjść zamierzał”. Kiedy prowadzę rekolekcje, to nie oczekuję w trakcie nich wielkich nawróceń. Ale wiem, że po mnie przyjdzie Jezus i On w mocy swojej uczyni w sercach ludzi to, co zechce, gdyż tylko On ma władzę nad każdym człowiekiem. (por. J 17,2).

 

4. Kiedy wraz z żoną wracacie z kościoła potrzeba świadectwa was dwojga. Jezus wysyłał po dwóch „przed sobą”. Znam przykre sytuacje, kiedy pewne Zgromadzenie wysłało tylko jednego kapłana, aby budował za granicą kościół i odszedł do stanu świeckiego. Wysyła się po dwóch!!!

 

5. „Proście, więc Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo”. Ewangelizację rozpoczyna się zawsze modlitwą. Trzeba nam prosić Pana żniwa o jej skuteczność. To Pan Jezus nas posyła, to On daje moc i skuteczność naszemu głoszeniu. Rozmodlenie powoduje w nas samych otwarcie na Ducha Świętego. Wówczas napełnia nas Duch Święty i czyni skuteczne nasze działanie.

 

6. Posyłam was jak „owce między wilki”. Jak wielka jest pokusa zareagowania na niektóre sytuacje międzyludzkie, jak wilk. Owszem wilk jest silniejszy od owcy, ale za wilkiem nie stoi Pasterz, a za owieczką tak! Mamy być, więc silni mocą Pasterza , a nie własną!

 

7. Ewangelizacja opiera się na bezinteresownej posłudze. To, co robimy, nie robimy dla pieniędzy lub jakiś niegodziwych zysków. Poświęcenie i pełne zaangażowanie w sprawy kościoła i poszczególnych ludzi mają nas przede wszystkim interesować. Ludzie z wdzięczności za nasz trud, zapewne wynagrodzą nam.

 

8. „Pokój temu domowi”. Jesteśmy słudzy jednania i pokoju. Wprowadzajmy, więc ducha pokoju i zrozumienia. Na wodzy trzeba nam trzymać gniew i uniesienie. Jeżeli zostaniemy wyśmiani, nie zrażajmy się.

 


Kiedyś głosiłem w Krośnie na Lotnisku słowo Boże w trakcie Apelu Jasnogórskiego w czasie koncertu rockowo-religijnego. Niestety o tej godzinie na koncert przyszła młodzież niekoniecznie katolicka z piwem w ręku. Klimat zrobił się niezbyt sprzyjający dla głoszenia. Kiedy zacząłem mówić o Jezusie i Matce Bożej poleciały na mnie puste puszki po piwie. Ale i w takich warunkach należało ogłaszać zwycięstwo Pana. Po chwili widziałem, jak słowo Boże zaczęło dzielić młodzież na słuchających i kontestujących. Odeszli kontestujący!

 

Poważnie, więc potraktujmy tę ostatnią część Liturgii Eucharystycznej, którą Kościół nazywa „missio” czyli „posłanie”.

 

Wychodząc z Kościoła trzeba nam „Eucharystię czynić”, to jest pragnienie Jezusa: „To czyńcie na moją pamiątkę”.


Słowa te słyszymy w trakcie Przeistoczenia, przy podnoszeniu Kielicha z Krwią Pańską.
Mocą tej Krwi i Ciała Chrystusa mamy ewangelizować!

 

Te osiem punktów ewangelizacji niech pomoże nam w docieraniu do ludzkich serc, aby później mógł tam przyjść Jezus. Amen!

 

ks. Roman Chyliński, komentarz do :Łk 10, 1-9

Jezus wyznaczył jeszcze innych, siedemdziesięciu dwóch, i wysłał ich po dwóch przed sobą do każdego miasta i miejscowości, dokąd sam przyjść zamierzał.
Powiedział też do nich: "Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało; proście więc Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo.
Idźcie, oto was posyłam jak owce między wilki.
Nie noście z sobą trzosa ani torby, ani sandałów, i nikogo w drodze nie pozdrawiajcie.
Gdy do jakiego domu wejdziecie, najpierw mówcie: «Pokój temu domowi!» Jeśli tam mieszka człowiek godny pokoju, wasz pokój spocznie na nim; jeśli nie, powróci do was. W tym samym domu zostańcie, jedząc i pijąc, co mają: bo zasługuje robotnik na swoją zapłatę. Nie przechodźcie z domu do domu.
Jeśli do jakiego miasta wejdziecie i przyjmą was, jedzcie, co wam podadzą; uzdrawiajcie chorych, którzy tam są, i mówcie im: «Przybliżyło się do was królestwo Boże»"
.

Edytowany przez Dorota Oct 18 '16, 07:17
Dorota
Dorota Oct 19 '16, 01:07

Szczęścia należy oczekiwać...ks. Roman Chyliński do : Łk 12,35-48

 

„Szczęśliwi owi słudzy, których pan zastanie czuwających, gdy nadejdzie”.

 

Oto definicja szczęścia według Jezusa.

 

Współczesne nam definicje szczęście, są trochę inne.

 

Mam prawo do szczęścia! To hasło współczesnych „wyzwolonych chrześcijan”.

 

To ja się pytam: Czy jest jakieś prawo, które da ci szczęście? A nawet jeżeli sam sobie stworzysz takie prawo dla własnych potrzeb, czy ono jest wstanie zagwarantować ci szczęście?

 

Dzisiaj modne jest „w imię prawa do szczęścia”, czy „realizacji siebie” pozostawianie rodziny. Mąż pozostawia żonę i dzieci, bo „znudziła” mu się żona, a młodsza kobieta daje mu poczucie szczęścia.

 

Czy naprawdę mamy prawo uszczęśliwiać siebie, jednocześnie zsyłając nieszczęście na innych?!

 

Powiedzmy jasno, jeżeli tak czynimy, to dla własnego egoizmu zrzekamy się odpowiedzialności za powołanie, które Bóg nam wyznaczył i otoczył klauzulą „do końca życia”, a nie twórzmy sobie na poczekaniu własnej ideologii bycia szczęśliwym.

 

Ostatnio słyszałem z ust ojca, że czół się bezradny wobec słów przyszłego zięcia, który przed ślubem wzbudził w jego córce dziecko, ponieważ, jak się tłumaczył nie chciał wychodzić za kobietę niepłodną, a on ma prawo do posiadania syna i do bycia szczęśliwym.

 

Z ust gimnazjalistów usłyszałem atak na Kościół, który nie pozwala być gejom szczęśliwymi, bo nie zgadza się na ich małżeństwa i na to, aby mieli dzieci.

 

Wiele takich i innych absurdów na temat „szczęścia” kosztem innych mógłbym napisać, z którymi się spotykam, na co dzień w kontaktach z ludźmi – chrześcijanami, ale ani wy, ani ja tak myślę tej drogi do szczęścia nie wybieracie.

 

„Szczęśliwi owi słudzy - mówi Jezus, których pan zastanie czuwających, gdy nadejdzie”. Zastanówmy się nad tą definicją szczęścia wg. św. Łukasza.

 

Ty i ja na pewno dążymy do szczęśliwości wówczas, kiedy stajemy się sługami Pana: jako mąż, żona, babcia, dziadek, osoba samotna czy ksiądz.

 

Kiedy jesteśmy sługami Jezusa? Wówczas, kiedy wraz z chrztem św. przyjmujemy jako dorośli ludzie naukę Jezusa i Kościoła.

 

Co daje nam chrzest święty? Otóż, przez chrzest zostaliśmy wyprowadzeni z niewolniczej relacji do Boga: Pan – niewolnik, a wprowadzeni w relacje: Ojciec – syn, Ojciec – córka.

 

I dopóki tę relację pielęgnujemy, nie odchodząc od Kościoła przez notoryczne trwanie w grzechu ciężkim, możemy naprawdę poczuć się ludźmi wolnymi i szczęśliwymi!!!

 

Św. Łukasz opisuje postawę człowieka szczęśliwego: „Niech będą przepasane biodra wasze i zapalone pochodnie. A wy, podobni do ludzi oczekujących powrotu swego pana z uczty weselnej, aby mu zaraz otworzyć, gdy nadejdzie i zakołacze”.

 

Tak ubrani byli cudzoziemcy i niewolnicy w stosunku do swych panów. Ale chodzi tu o coś więcej Ewangeliście, o pewną symbolikę tego ubioru: przepasane biodra symbolizują czystość serca i czujność w stosunku do swojego sumienia, a zapalone pochodnie – żywą wiarę.

 

Co będzie naszym szczęściem?

 

Św. Łukasz pisze, że za naszą wierność do końca Panu Bogu, sam Jezus przepasze się i każe nam zasiąść do stołu, a obchodząc będzie nam usługiwał.

 

Tak, więc szczęśliwymi ludźmi tak naprawdę będą ci, którzy niekoniecznie już za życia dostąpią szczęścia. Owszem, za życia będą łaknąć i pragnąć tego szczęścia, ale pełnia szczęścia będzie im dana dopiero w niebie.

 

Natomiast ci, którzy już za życia stwarzają sobie prawo do szczęścia i realizacji siebie kosztem innych, doświadczą smutku po śmierci. Prosić tylko Boga, aby miłosierdzie Jego , w którymś momencie i ich objęło.

 

Nie ma więc, większego szczęścia za życia, gdy życie swoje oddasz za przyjaciół swoich.

 

Bóg wam odpłaci kochani za wasz trud rodzicielski, za poświęcenie swojego czasu schorowanej matce czy ojcu, za każdy czyn bezinteresowny i „tracenie czasu”, aby kogoś przywieź do wiary.
Za każde upokorzenia związane z tym poświęceniem. Za każdą postawę bezinteresownego daru dla innych: w pracy zawodowej, w szpitalach, w hospicjach, w trudach nauczania i wychowywania młodego pokolenia, czeka nas nagroda w niebie.

 

Wówczas, to nawet wasze umieranie w wierności Bogu dla innych będzie uświęceniem. Jak było to w życiu wielkiego świadka wiary św. Jana Pawła II.

 

Oczekujmy, więc od Jezusa szczęścia i czuwajmy nad własną duszą: „Bo czy o drugiej, czy o trzeciej straży przyjdzie, szczęśliwi oni, gdy ich tak zastanie".

 

Kiedy Pan przyjdzie po nas w momencie w naszej śmierci, może nie będziemy w pełni zrealizowanymi ludźmi, bardziej może zmęczonymi i cierpiącymi po trudach życia, ale za to wiernymi swojemu powołaniu do końca. Amen!

 

Łk 12,35-48.

Niech będą przepasane biodra wasze i zapalone pochodnie. A wy podobni do ludzi, oczekujących swego pana, kiedy z uczty weselnej powróci; aby mu zaraz otworzyć, gdy nadejdzie i zakołacze. Szczęśliwi owi słudzy, których pan zastanie czuwających, gdy nadejdzie. Zaprawdę powiadam wam: Przepasze się i każe im zasiąść do stołu, a obchodząc będzie im usługiwał. Czy o drugiej, czy o trzeciej straży przyjdzie, szczęśliwi oni, gdy ich tak zastanie. A to rozumiejcie, że gdyby gospodarz wiedział, o której godzinie złodziej ma przyjść, nie pozwoliłby włamać się do swego domu. Wy też bądźcie gotowi, gdyż o godzinie, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie".
Wtedy Piotr zapytał: "Panie, czy do nas mówisz tę przypowieść, czy też do wszystkich?" Pan odpowiedział: "Któż jest owym rządcą wiernym i roztropnym, którego pan ustanowi nad swoją służbą, żeby na czas wydzielał jej żywność? Szczęśliwy ten sługa, którego pan, powróciwszy, zastanie przy tej czynności. Prawdziwie powiadam wam: Postawi go nad całym swoim mieniem. Lecz jeśli ów sługa powie sobie w duszy: Mój pan ociąga się z powrotem - i zacznie bić sługi i służebnice, a przy tym jeść, pić i upijać się, to nadejdzie pan tego sługi w dniu, kiedy się nie spodziewa, i o godzinie, której nie zna; każe go ćwiartować i z niewiernymi wyznaczy mu miejsce. Sługa, który zna wolę swego pana, a nic nie przyrządził i nie uczynił zgodnie z jego wolą, otrzyma wielką chłostę. Ten zaś, który nie zna jego woli i uczynił coś godnego kary, otrzyma małą chłostę.
Komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie; a komu wiele zlecono, tym więcej od niego żądać będą".

Edytowany przez Dorota Oct 19 '16, 01:32
Strony: « 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 ... » »»